Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

piątek, 6 października 2017

NC II: Prolog

Sam nie wierzyłem, że tu przyszedłem. Czego oczekiwałem od człowieka zakopanego metr pod ziemią i już dawno zeżartego przez robale? Przecież nie cudownego zstąpienia deus ex machina i pogawędki…
- Wszystko w porządku, Hei? - poczułem na ramieniu męską dłoń i kiwnąłem krótko głową, nie odrywając wzroku od marmurowego nagrobka z własnym nazwiskiem wygrawerowanym schludną chińską kaligrafią.
- Tsa. Przecież nie będę płakał nad trupem, prawda? - zrobiłem krok w tył, żeby oprzeć się biodrem o Soujirou. - Pierwsza faza to agonia. Następuje rozkurcz mięśni, spłyca się oddech, organizm zazwyczaj wydziela nadzwyczajną ilość śluzów biologicznych. Wciąż funkcjonuje i jest w pełni świadomy, ale sam nie jest w stanie przerwać procesów, które się w nim toczą. Potem następuje śmierć kliniczna, wtedy organizm traci już przytomność. Wstrzymanie oddechu, zanik akcji serca, temperatura obniża się około stopień na godzinę - sam nie wiedziałem, po co to mówiłem. Soujirou mi nie przerywał, dlatego kontynuowałem, pchany siłą rozpędu. - Podobno dusza opuszcza wtedy już ciało i w rzadkich przypadkach wraca, gdy lekarzom uda się wznowić akcję serca. Jak dla mnie są to opowieści wizyjne okresu przejściowego. Coś jak pod wpływem psylocybiny. Zresztą, skład wydzielanych hormonów by to potwierdzał. Potem następuje śmierć osobnicza. Mózg przestaje już funkcjonować i można go uznać za martwy. Serce jeszcze do końca się nie zatrzymało. Na ogół podaje się, że obumarcie powyżej połowy szarych komórek jest definitywną granicą śmierci, ale to nonsens. Widziałem ludzi, u których połowa mózgu jeszcze funkcjonowała i jakiś debil wpadł na genialny pomysł „ratowania ludzkiego życia”. Zbyt zdrowy na śmierć, zbyt upośledzony, by żyć, ale rodzina przeszczęśliwa, bo przecież ich ukochany tatuś czy siostra oddychają i jeszcze przez najbliższe kilka lat będą przyklejeni do łóżka z zachowaniem temperatury powyżej trzydziestu stopni.
- A dalej? - spytał Soujirou, gdy zamilkłem na dłuższą chwilę, wsłuchując się w wiatr szumiący w alejkach cmentarza.
- A dalej nie ma już nic. Po wyłączeniu jednostki sterującej wszystkim, reszta organizmu nie wie, co robić i po kolei wygasza się wszystko, co jeszcze pozostawało w ruchu -wzruszyłem ramionami, tępo wpatrując się w nagrobek. - Najgorsze jest ponoć odwrócenie sytuacji i przerwanie krwiobiegu podczas pełnej świadomości mózgu. Wiesz, postrzał w komorę serca lub aortę, rozszarpanie klatki piersiowej, jamy brzusznej i inne takie. Umierasz od początku ze świadomością śmierci, która może jeszcze potrwać nawet kilka godzin. No, można też wpłynąć na zachowanie organów i użyć odpowiedniego środka, powiedzmy takiej insuliny, żeby organizm w naturalny sposób się wykończył nawet nie orientując, że coś jest nie tak. Jak chodziłem do ósmej klasy, to sąsiad co ze mną siedział w ławce miał myszy. Pewnego dnia mu się rozmnożyły i nie miał co z nimi zrobić. Jedną wpuściliśmy do zalanego do połowy akwarium, dwie do klatki węża, kolejną udusiliśmy w misce próżniowej… - Hei, do kurwy nędzy, przestań natychmiast!!!! - Pozostałym trzem dawaliśmy ukradzioną z barku jego matki wódkę zamiast wody. Oglądanie tych małych gryzoni jak walczyły o życie było komiczne. Nie, żeby miały jakieś szanse, czy coś, ale i tak do ostatniej chwili jest taki dreszczyk niepewności, czy uda ci się przełamać cudzy instynkt przetrwania i odbierzesz życie. Podobno jego matka potem odkryła, jak kolejny miot podpalał przez szybę na słońcu i trafił do psychologa, czy coś takiego, a teraz jedzie na prochach.
- Hei? - głos Soujirou był miękki i spokojny. Zerknąłem przez ramię w jego kasztanowe oczy, a mężczyzna kciukiem pogładził mój policzek i pociągnął go nieco w swoją stronę, zmuszając do odchylenia głowy. Przymknąłem do połowy oczy, gdy jego wargi dosięgły moich. - Wiem, że nie potrzebujesz kolejnego moralisty - stwierdził, gdy odsunął twarz na kilka centymetrów ode mnie.
Zacisnąłem zęby. Sam nie wiedziałem, co się ze mną działo, dlatego tylko wtuliłem się w miarowo falującą klatkę piersiową mężczyzny i zacząłem przysłuchiwać biciu jego serca. Około kilogram mięśnia o trójkątnym kształcie osiemdziesiąt razy na minutę przeprowadzało trzyfazowy, prosty cykl. Jego zupełne zatrzymanie w naturalnych warunkach wymagałoby kilku godzin. Znałem co najmniej kilkadziesiąt różnych sposobów, by zrobić to o wiele szybciej lub wydłużyć ten okres do kilku dni, może nawet miesięcy. Robiłem to już i doskonale wiedziałem, co się wtedy dzieje. Ale, o ironio, wiedziałem również, że przy tym podejściu wygasiłbym pracę nie jednego, a dwóch mięśni. Sam nie byłem pewny, czego bardziej się obawiałem.
- Rozmowa z przodkami często pomaga ludziom, może tobie też coś da. Wiesz, taki krąg życia, duchy przodków czuwają nad nami i nie osądzają i inne takie, hm? - mężczyzna pomasował delikatnie moje przedramię.
- I co miałbym mu powiedzieć, co? Zazwyczaj nie gadam z latającym prześcieradłem - zironizowałem, nie wiedząc, za co innego się schować. Obróciłem się i oparłem plecami o tors mężczyzny.
- To już twoja kwestia. Niektórzy potrafią dzień w dzień przychodzić na grób męża czy matki i prowadzić dyskusje. Czasem nawet się kłócą z nieboszczkiem. Może po prostu wyobraź sobie, że on tu cały czas jest i zachowuj się jak zawsze - Soujirou za mną wzruszył ramionami. - Jak chcesz, mogę iść poczekać na ciebie przy bramie. Nie każdy lubi być podsłuchiwany w takiej sytuacji.
- O to, to ja bym się nie martwił. Jeśli mam mówić do kamienia tak, jak mówiłem do ojca, to i tak nic nie zrozumiesz. Prawda, tato? - uśmiechnąłem się lekko. Mój ojciec uważał, że rodowity język kokko może mi się kiedyś w życiu przydać, więc powinienem się nim posługiwać równie dobrze jak japońskim. Wziąłem głęboki oddech. - No dobra, obaj nie wierzyliśmy w paranormalne zabobony, ale może Souji ma rację. Wiesz, dużo się zdążyło wydarzyć, odkąd cię nie ma. Matka puszcza się jak zawsze, właśnie znalazła sobie kolejnego łosia i bierze z nim teraz ślub. To jest jego syn… Nie uwierzysz, ale jesteśmy razem - zerknąłem przez ramię na przyglądającego mi się mężczyznę, a ten uśmiechnął się lekko i pogładził mój bok w uspakajającym geście. - A tak poza tym to byłem w Memoriae, już wszystko wiem… to znaczy może nie wszystko. Ale dużo. I postaram się odkryć jeszcze więcej. Obiecuję ci, że już niedługo popłynie krew morderców, potrzebuję jeszcze tylko trochę czasu i władzy. Khe! To nie ma sensu, już nawet gadam z trupami. Ale wiesz, dla niego zrobiłbym wszystko... Jak ty dla tej suki - przygryzłem wargę i sięgnąłem po dłoń Soujirou. - Skończyłem już, możemy iść - stwierdziłem z uśmiechem i pociągnąłem aktora w stronę wyjścia. - Jesteś pewny, że nie chcesz pooglądać sobie żywej szopki? W końcu to twój ojciec.
- Nie. Dadzą sobie radę beze mnie, a wolę cię dzisiaj nie zostawiać samego - stwierdził, zrównując się ze mną.
- Nie jestem małym dzieckiem, nie popłaczę się i nasikam komuś na samochód - żachnąłem się. Nie lubiłem być traktowany jak niezrównoważony emocjonalnie małolat.
- Wiem. Właśnie o tym mówię. Zbierasz to wszystko w sobie i niszczysz się od środka. Hei, przecież po to tu jestem, prawda? Nie tylko do ładnego wyglądania i seksu.
- Ale przyznaj, że jestem w tym dobry - stwierdziłem zaczepnie, przygryzając wargę i obróciłem się tyłem do kierunku marszu.
- Wiesz, że nie o tym mó…
- Och, proszę cię. Jeszcze rano mówiłeś zupełnie co innego - prychnąłem rozbawiony i oparłem rękę na klatce piersiowej mężczyzny, podciągając się do jego ust. Chciałem zapleść ręce na jego szyi, ale ten odepchnął mnie od siebie w pośpiechu.
- Hei! Do cholery, jesteśmy na cmentarzu…! - mężczyzna wydawał się zszokowany i zawstydzony tym, co właśnie się stało.
- Nie przesadzaj - zachichotałem. - Najpierw każesz mi gadać z trupami, teraz się ich wstydzić. To już powoli podpada pod nekrofilię, wiesz? - Soujirou chciał coś odpowiedzieć, ale koniec końców tylko westchnął, wywracając oczyma.
- Chodźmy już lepiej, zanim dowiem się czegoś więcej o sobie, dobrze? - stwierdził, wsuwając ręce do kieszeni i idąc w stronę bramy.
- Jasne, jasne - mruknąłem, tłumiąc śmiech. - Podjedziemy jeszcze do świątyni zanim wrócimy do domu, dobrze? Mam kilka spraw do załatwienia z Horacio.

~~^.^~~

- Masz to, o co cię rano prosiłem? - spytałem, odpychając się od shoji. Przede mną stała wracająca właśnie z treningu Horacio. Według kodeksu świątyni codziennie od świtu aż do południa wszyscy mnisi zobowiązani byli do treningu ciała i duszy w dojo, bez względu na pogodę, czy inne czynniki zewnętrzne. Zwalniały ich jedynie otwarty konflikt, ciężka choroba, okres żałoby i kilka innych drobnych wyjątków. Widać było po kobiecie, że mimo idealnej jak na swój wiek kondycji, miała coraz większe problemy z utrzymaniem rygoru świątynnego. Podejrzewałem, że wkrótce zacznie się rozglądać za swoją następczynią, jeśli już tego nie robiła.
- Zleciłam przepisanie skryptu mnichowi. Myślę, że powinieneś sprawdzić w swojej kwaterze, a jeśli tam go nie ma, to osobiście każe Ashiyi się pośpieszyć - stwierdziła nieco charczącym głosem. - Słyszałam, że zostałeś oczyszczony z zarzutów w tej twojej mafii. Co teraz zamierzasz?
- Póki co, chcę odnaleźć ludzi, których mi podasz, a potem pomyślimy. Aha, pod koniec przyszłego tygodnia pojawię się tu, bo potrzebuję trochę ziół do siebie - oznajmiłem, oglądając ukradkiem paznokieć, pod który dostała się jakaś drobinka i naciskała teraz na wewnętrzną stronę płytki, powodując nieprzyjemne uczucie.
- Mam tylko nadzieję, że nie zaniedbasz teraz swoich obowiązków, które panicz Liwei tak radośnie zignorował. Jesteś odpowiedzialny za wszystkich ludzi w świątyni w równym stopniu, co ja.
- Jasne, jasne - machnąłem ręką lekceważąco, czując, że zbiera się na kolejną pogadankę. - Idę sprawdzić, czy mam już te papiery. Jakby coś, to jak było temu mnichowi? Ashia?
- Ashiya - westchnęła ciężko Horacio z rezygnacją. W gruncie rzeczy była dobrą kobietą, tylko to ciągłe zrzędzenie i rozporządzanie wszystkimi… ale co się dziwić, w końcu od ładnych kilkudziesięciu lat rządziła całą świątynią, więc weszło jej w nawyk.
Przeszedłem korytarzem z części zamieszkałej przez mnichów do byłych kwater Bractwa Czarnej Róży i wszedłem do swojego pokoju. Na pierwszy rzut oka nic nie zmieniło się od czasu, kiedy go opuściłem wczoraj po czternastej. Dla czystego sumienia podszedłem do komody i sprawdziłem wszystkie szuflady, ale w żadnej nie pojawiła się nowa kartka. Miałem już wychodzić, gdy usłyszałem skrzypienie drzwi za sobą.
- O, panicz kokko. Słyszałem, jak rozmawia pan z panią Horacio i miałem nadzieję, że zdążę - stwierdził, wyciągając przed siebie ręce z czarną, materiałową tubą. Uniosłem pytająco brew, a mężczyzna skłonił się lekko i zachichotał zdenerwowany. - Tak… zapomniałem się przedstawić. Jestem Emanuel Ashiya. Pani Horacio zleciła mi wykonanie dla pana skryptu danych zlokalizowanych przez nas Genusmuto. Pozwoliłem sobie ominąć nieistotne według mnie szczegóły, ale jeśli bardzo panu na nich zależy, to…
- Nie trzeba - przerwałem mężczyźnie, odbierając od niego rulon. - Dziękuję, będę pamiętał następnym razem twoje nazwisko - stwierdziłem z lekkim uśmiechem. Było to oczywiste kłamstwo, ale za to jak ładnie brzmiące.
- Proszę sobie nie zawracać głowy zwykłym mnichem - mężczyzna skłonił się głębiej, odsłaniając na chwilę dobrze zbudowany, opalony kark. Gdyby jego właściciel nie musiał spędzać większości czasu w murach świątynnym, zapewne cieszyłby się zainteresowaniem kobiet. - Za pozwoleniem - skinął głową jeszcze raz i zniknął za drzwiami, zamykając je za sobą. Gdy przestałem już słyszeć jego kroki na drewnianej posadzce, usiadłem na łóżko i z zadowoleniem rozwinąłem podarowany mi skrypt.
Trochę śmieszyła mnie pompa, z jaką go oprawiono, ale nie miałem przecież na co narzekać. W klasycznej, jedwabnej ramie zamieszczono długi arkusz papieru, a na nim podstawowe dane osobowe i jakieś dodatkowe informacje personalne kilkunastu ludzi o różnym wieku, płci i pozycji społecznej. Przeleciałem szybko wzrokiem po nazwiskach. Żadne nie zwróciło mojej uwagi, więc postanowiłem prześledzić potem na spokojnie wszystko w domu. Zwinąłem skrypt z powrotem i wsunąłem go sobie między pasek a spodnie, zaczepiając za szlufkę. Wyszedłem ze świątyni i skierowałem się do czekającego już na mnie Soujirou.
- Masz już wszystko, czego potrzebujesz? - spytał mężczyzna, gdy tylko mnie zauważył.
- Owszem - odpowiedziałem mu, gdy podszedłem do niego, po czym pocałowałem w policzek przelotnie. - Mam nawet o wiele więcej - dodałem, ale mężczyzna tylko popatrzył zdziwiony i otwarł przede mną drzwi do swojego Mitsubishi.
Wszedłem i uśmiechnąłem się do swoich myśli... Wreszcie role się odwrócą. Pogłaskałem przez materiał bluzki listę ocalonych przed morderstwem Genusmuto z dawnego Bractwa Czarnej Róży i już wiedziałem, że niewiele jest w stanie zepsuć mi ten dzień.

2 komentarze:

  1. "Jedną wpuściliśmy do zalanego do połowy akwarium, dwie do klatki węża, kolejną udusiliśmy w misce próżniowej…" Ach dzieci, niewinne i urocze stworzenia.

    "I co miałbym mu powiedzieć, co? Zazwyczaj nie gadam z latającym prześcieradłem" Można by pomyśleć, że Hei codziennie widzi latające prześcieradło, ale po prostu z nim nie rozmawia.

    "- Mam tylko nadzieję, że nie zaniedbasz teraz swoich obowiązków, które panicz Liwei tak radośnie zignorował. Jesteś odpowiedzialny za wszystkich ludzi w świątyni w równym stopniu, co ja." Wiem, że chce dobrze, ale w jakiś dziwny sposób irytuje mnie ta kobieta.

    Cieszę się, że drugi sezon pojawił się stosunkowo szybko ^‿^

    Bardzo podoba mi się zmieniony wygląd bloga, klimatyczny.

    Od jakiegoś czasu zastanawia mnie jaki stosunek miałby ojciec co Heia gdyby żył. W sensie jak reagowałby na jego styl, orientację, ogólne zachowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widzę powodu, dlaczego miałabym czekać, skoro mam odpowiednio dużo materiału, żeby się wyrobić z terminami.

      O, dziękuję. Jakoś mnie naszło na wyrzucenie szarości.

      Wiesz co, strasznie ciężko odpowiedzieć, co by było, gdyby Liwei żył, bo wtedy Hei nie byłby w mafii (został zwerbowany tuż po jego śmierci niejako w zastępstwie i z wykorzystaniem załamania osieroconego w połowie nastolatka) i możliwe, że nawet nie byłby uświadomionym gejem (a już na pewno nie miałby takiego życia seksualnego, bo nawyki te nabrał dzięki praktyce mafijnej). Dużo zachowań Heia wynika właśnie z jego fobii nabytych w półświatku, czy konieczności wychowania się samemu bez zdrowej sytuacji rodzinnej i towarzyskiej. Na pewno nie miałby nic przeciwko homoseksualizmowi syna i prawdopodobnie nie byłby bardzo zły za mafijne konotacje, chociaż nie popierałby tego tak, jak nie popierał praktyk mafijnych rodziny.

      Usuń

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.