Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

niedziela, 10 grudnia 2017

Rozdział XL

Przyjrzałem przez bulaj i aż się skrzywiłem. Ląd powoli zaczynał się od nas oddalać… w zasadzie to my od lądu, ale byłem w humorze pozwalającym mi na uwierzenie w to pierwsze. Co mnie podkusiło do zabrania Soujirou na wczorajsze zebranie?!
- Chyba nie masz choroby morskiej, co? - zażartowała siedząca obok mnie Elisabeth. Wyraźnie widziałem, że bawiła się świetnie. Płynęliśmy na prywatny statek, na którym miało się odbyć przyjęcie. Obecne prawo zakazywało prowadzenia stałych punktów gier hazardowych, dlatego też mafia niemal od razu ominęła ten zakaz organizując kasyna w pociągach, na statkach, czasem nawet w zwykłej przyczepie kempingowej lub autokarze. Zresztą, byłem zdania, że poprawka ustawowa służyła właśnie umożliwieniu tego typu obejść.
- Zazwyczaj nie biję kobiet, ale nie radziłbym testować mojej cierpliwości - wysyczałem i poprawiłem zdobioną szpilkę, przez którą już od dłuższego czasu czułem nieprzyjemne ciągnięcie włosów nad uszami. Na całe szczęście jeszcze niedawno zwykłem nosić dużo spinek i sztucznych dopinek, inaczej teraz bym zwariował. W ramach przygotowanie Huian spięła mi włosy w wysoki kucyk i doczepiła chyba ze dwa zestawy długich doczepek, sięgających mi niemal do pasa. Dla świętego spokoju błękitne oczy zamaskowałem ciemnobrązowymi soczewkami, przez co miałem teraz niemal czarne tęczówki, dodatkowo wzmocnione mocnym, „kocim” makijażem i soczyście czerwoną szminką na ustach. W kwestii ubioru Huian również zaszalała zupełnie nie w tym kierunku, w jakim bym sobie życzył i miałem teraz na sobie dość klasyczną sukienkę podobną do kimona i szeroki, zdobiony gorset. Na szczęście ukrywała brak piersi i wcięcia w talii, a zwracała uwagę głównie na nogi, na które narzekać nie mogłem. Zwłaszcza wciśnięte w rozmiar za małe rajstopy i smukłe buty na niskiej szpilce. Przez ponad dwie godziny dziewczęta Shena i Elisabeth tłumaczyły mi, jak się na tym nie zabić. Zdecydowanie nie czułem się dobrze w tak nienaturalnych butach, ale przynajmniej potrafiłem już zachować mniej więcej równowagę podczas chodzenia po prostym terenie.
Gdy tylko Zu mnie zobaczył, wiedziałem, jak bardzo zły był to pomysł. Od razu wiedział, że to ja, bez względu na to, jak bardzo kobieco bym nie wyglądał. A musiałem przyznać, że połączone siły Huian i Elisabeth zdziałały cuda i sam mogłem nawet uwierzyć w to, że stałem się kobietą. Przynajmniej fizycznie. Jedno w tym wszystkim dobre, że jeszcze wczoraj wieczorem zadzwoniłem do Shena i powiedziałem mu, że będę potrzebować pomocy. Wreszcie wyjawiłem mu też mój plan. Oczywiście z pominięciem powodu, dla którego chciałem, by Ruski został donem.
Popatrzyłem za przeciwległy bulaj, ale nie byłem w stanie zobaczyć nic prócz nieco zachmurzonego nieba. Dookoła nas dziesiątki młodych kobiet przebierało się w wyzywające stroje, malowało lub po prostu plotkowało. Zauważyłem nawet kilka wyraźnie nieletnich dziewczyn, ale nie dziwiło mnie to zbytnio. I tak wszystkie albo były dziwkami, albo zostały porwane i przetrzymywane przez mafię tylko dla ładnej buźki. Grecy mieli swoje niewolnice, współczesna mafia miała te dziewczyny. Wodząc wzrokiem po twarzach byłem niemal pewny, które należały do której kategorii.
- Wy chyba jesteście nowe, nie? - zagadnęła jedna z bardziej rozgarniętych kobiet. Od razu widać było, że któreś z jej rodziców było Europejczykiem, prawdopodobnie Latynosem. - Nie kojarzę was, więc pewnie tak - stwierdziła i bez pytania przysiadła się na naszą ławkę. Musiałem ugryźć się w język, żeby powstrzymać się przez powiedzeniem czegoś. To Elisabeth miała ściągać na siebie uwagę, a ja grać nieśmiałą, niemą piękność. Ruski podobno gustował w małomównych i dobrze wyszkolonych dziewczynach.
- Tsa, a ty to kto? Nie wspominali nam, że będzie tu jakaś kierowniczka działu personalnego? - odcięła się ammitka, bez problemu grając butną i pyskatą. Zresztą, nie musiała aż tak bardzo grać.
- Wyluzuj, laska - nasza nowa towarzyszka nie wydawała się być w jakikolwiek sposób zdziwiona takim zachowaniem. Najwyraźniej pracowała już na tyle długo, by spotkać wiele dziewcząt z różnym nastawieniem i do wszystkiego się przyzwyczaiła. - Po prostu chciałam się poznać. Co ty jeszcze nie wiesz, jakie tutaj są zasady?
- Nie prosiłam się o twoje zasady - prychnęła Elisabeth teatralnie i wstała. - Chodź, Kanako, idziemy - pociągnęła mnie za rękaw i poprowadziła w niezbyt precyzowanym kierunku. Kanako… głupszego imienia nie mogła wymyślić. No, ale przynajmniej nie rzucało się w uszy. Chciałem jej coś powiedzieć, ale z tego całego zamieszania zapomnieliśmy opracować jakikolwiek system komunikacji niepolegający na tym, że ona mówiła, a ja cierpliwie znosiłem wszystko, co wymyśliła i od czasu do czasu się uśmiechałem lub spuszczałem wzrok. - Zasady, wymyśliła? - kontynuowała, jak gdyby naprawdę była zirytowana na nieznajomą. - Słyszałaś, Kanako? Kurwi się tak jak wszystkie, a zgrywa cnotkę z Caritasu - nie udało mi się powstrzymać śmiechu, ale na szczęście zorientowałem się w porę i zakryłem powłóczystym rękawem usta, by wyglądało to na dystyngowany chichot i zlało się z głosami innych. Nie przypuszczałem, że Elisabeth użyje takiego języka.

~~^.^~~

Impreza trwała już w najlepsze i powoli zaczynało mi się kręcić w głowie od zapachu alkoholu, dragów i potu. Wszyscy w garniturach i z głową trzy metry nad ziemią, a i tak poza ubiorem i cennikiem kasyno nie różniło się niczym od meliny z podchmielonymi salarymanami bez yena przy duszy. Czułem, że dłużej nie wytrzymam w zamkniętych ścianach, dlatego obszedłem poleconych mi gości na tyle szybko, na ile pozwalały mi buty i odstawiłem tacę, chcąc udać się na pokład.
- A dokąd to, moja ptaszyno? - usłyszałem ochrypnięty głos za sobą i zostałem brutalnie pociągnięty w tył. Musiałem skupić całą swoją uwagę na niesięgnięciu pod gorset po ukryty sztylet. - Taka piękna dupcia i już nas opuszcza? - spróbowałem wyrwać się i złapać równowagę, ale średnio mi to wyszło. W poczuciu nagłej paniki rozejrzałem się za Elisabeth, ale nie mogłem jej nigdzie zauważyć. - Gdzie?! - syknął mężczyzna, krzywiąc się z bólu od nadepnięcia szpilką na jego stopę. Na moje nieszczęście, tylko tym go wkurzyłem. - Szef chce cię widzieć i radzę stępić te pazurki, jak nie chcesz skończyć jako karma dla piranii - znieruchomiałem na te słowa. Byłem prawie pewny, że mogły się ziścić, a z dwojga złego wolałem już liczyć na łut szczęścia niż otwarcie wypowiadać przegraną z góry wojnę. Szef… Ruski?
Bez dalszego sprzeciwu, podążyłem za mężczyzną, cały czas starając się wypatrzyć i jakoś zaalarmować Elisabeth. Kurwa mać, miała się trzymać blisko mnie! Przeszliśmy przez główny tłum aż dotarliśmy do schodów na wyższy poziom nadbudówki. W międzyczasie zdążyłem zauważyć, że pod skórzana kurtką i spranymi jeansami kryją się całkiem pokaźnie, typowe dla yakuzy tatuaże. Faktycznie, facet sprawiał wrażenie goryla kogoś ważnego w półświatku. W dodatku goryla z dość dużym doświadczeniem.
Gdy dotarliśmy pod schody, mężczyzna poczekał, aż go dogonię i popchnął przodem.
- Ruszaj się, kiciu! I nawet nie myśl o ucieczce - przełknąłem ślinę i niepewnie stanąłem na pierwszym stopniu. Już na równym gruncie ledwo nadążałem na obcasach, teraz byłem już niemal pewien, że prędzej czy później się wypierdolę z iście komiksowym hukiem i kłębkiem kurzu dookoła. Facet najwyraźniej źle zinterpretował moje wahanie, bo poczułem ostry ból w krzyżu. - No już! - prawie zapomniałem, że miałem grać niemowę, ale na szczęście zdążyłem stłumić krzyk w gardle i tylko popatrzyłem z nienawiścią na chama.
Niepewnie i trzymając się kurczowo poręczy, ale w końcu udało mi się wejść na piętro w asyście niecierpliwiącego się goryla. Ten, wyraźnie czerpiąc satysfakcję z mojej miny wydymanego prawiczka, od razu poprowadził mnie dalej.
Ta platforma wyglądała zupełnie inaczej niż dolna. Aż ociekała złotymi zdobieniami i prawdziwie rosyjskim przytupem wizualnym. Mimo wszystko, miało to swój barokowy urok.
Przestałem mieć złudzenia, że granie nieświadomej, zagubionej dziewczynki cokolwiek da i, trzymając rękę blisko sztyletu dla choćby i złudzenia bezpieczeństwa, poszedłem nieco chwiejnym krokiem za przewodnikiem. W końcu doszliśmy do masywnych, strzeżonych przez dwójkę rosłych mężczyzn drzwi.
- Szef ją chciał - oznajmił mój goryl i popchnął mnie w kierunku jednego ze strażników. Ten tylko kiwnął zdawkowo głową i przejął mnie niemal w locie. Wydawało mi się, że był nieco delikatniejszy od swojego poprzednika, ale dalej wiele mu brakowało do gentlemana.
- Wchodź - oznajmił chropowatym głosem i otworzył przede mną drzwi. Po sile, jaką musiał w to włożyć już widziałem, że nawet po treningu Dmitrija nie miałem szans na ucieczkę. Choćby i zakładając, że z jakiegoś powodu obaj by zniknęli sprzed drzwi na szybkie odcedzenie kartofelków, czy coś.
Gdy drzwi się za mną zamknęły, rozejrzałem się niepewnie po pomieszczeniu. Od razu było widać rosyjska rękę - jedna ze ścian została zakryta niemal całkowicie przez wiszący na niej dywan z inscenizacją polowania, pod sufitem wisiał wielki żyrandol z masą sznurów z kryształkami, a całe umeblowanie wydawało się jakieś takie przesadzone. Poza tym, jednym z głównych elementów wystroju była wielka, przeszklona szafa z wysokoprocentowym alkoholem - wódką, whiskey, awamori. Nawet spirytusem.
Na kanapie na środku pokoju siedział rozparty i cholernie pewny siebie mężczyzna po czterdziestce. Nawet zakochany po uszy w Soujirou, nie mogłem mieć pewności, co by się wydarzyło, gdyby chciał mnie dla siebie. Czarne, falowane włosy, dwudniowy zarost, sylwetka wymagająca godzin poświęceń na siłowni i te cholernie pociągające, stalowe oczy przeszywające mnie na wylot aż do duszy.
- Po co ten strach? - zaśmiał się teatralnie. Jego głos był dość niski, ale i przyjemnie drapieżny i uwodzicielski. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie miał ani krzty rosyjskiego akcentu, do którego zdążyłem się już przyzwyczaić u Dmitrija lub Miszy. - Chyba nie boisz się takiego mężczyzny jak ja, moja kruszynko? - podszedł do mnie powoli i pogłaskał po policzku. Wręcz czule, jak gdyby naprawdę chciał mnie uwieść. Zagryzłem zęby i powtórzyłem kilka razy w myślach „masz Soujiego, masz Soujiego”, żeby nie spuścić gardy.
- Skąd o mnie wiesz? - spytałem, nawet nie próbując imitować kobiecego głosu. Nie wierzyłem, że Ruski by się na to nabrał. A nawet, gdyby tak się stało, nie miałoby to najmniejszego sensu.
- Naprawdę myślisz, że ktoś o mojej pozycji nie ma swoich wtyk u pracowników? Taszka już dawno mi zameldowała, że Zu osobiście oddelegował dwie dziewczynki do obsługi. Naprawdę wierzyliście, że mi to umknie? - mężczyzna zachichotał, podszedł do barku i sięgnął po karafkę z naprawdę dobrą, starą whiskey. - Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że i tak nie masz szans na ucieczkę, nie? Proponuję spędzić ten wieczór w przyjemnej atmosferze. Napijesz się?
- Chętnie - odparłem, dalej nie tracąc czujności. Było wysoce prawdopodobne, że mężczyzna będzie chciał mi podać jakiś narkotyk. Na szczęście tego nie musiałem się obawiać. W odróżnieniu od broni palnej, czy choćby i porządnego ciosu pięści. - Tasza to ta dziewczyna, która zagadywała Eli, tak? - spytałem z udawaną lekkością i usiadłem na stojącym najbliżej okna fotelu.
- Niezła dupcia, nie? Masz - mężczyzna podał mi szklankę z alkoholem. Nie myśląc wiele, wychyliłem na raz ponad połowę. - To cóż to się stało, że aż Zu ryzykuje tyłkiem wysyłając szpiegów na mój teren?
- Z jego strony? Zwykła koleżeńska przysługa - odpowiedziałem, zakładając nogę na nogę. Omal nie westchnąłem z ulgą, gdy wreszcie chociaż jedna stopa oderwała się na dłużej od ziemi i mogłem chociaż trochę dać jej odpocząć. - Jestem tu w imieniu zupełnie kogoś innego. Chcemy, żebyś przejął po młodym Fangjim pozycję i został donem - oznajmiłem spokojnym głosem. Bogom na niebie i ziemi dziękować, że wczoraj Soujirou ćwiczył ze mną przez całe popołudnie, co mam robić, żeby wyjść na pewnego siebie, inaczej chyba już bym wpadł w panikę. Zwłaszcza, że nie miałem pojęcia, co się stało z Elisabeth. Modliłem się, żeby okazało się, że tylko zabalowała w kiblu z jakimś gościem.
- A miałbym opuścić wygodną i równie wpływową posadkę, ponieważ? - mężczyzna przysiadł się tuż przy mnie i przejechał palcem wzdłuż mojej żuchwy. Tym razem już bardziej w ostrzegawczym geście. Kurwa mać, co mnie podkusiło, żeby się tu pchać?! - Mam nadzieję, że przemyślałeś dwa razy, do kogo idziesz zanim się tu pojawiłeś.
- Nie zrobisz mi nic - stwierdziłem, starając się za wszelką cenę, by mój głos nie zdradził tego, co teraz działo się w mojej głowie. - I Eli też nie. Za dużo masz do stracenia w Rosji, żeby ryzykować tylko dla odstrzelenia niegroźnego szczyla.
- Ciekawe - wymruczał mężczyzna wprost do mojego ucha, sięgając do zapięcia gorsetu. - A czym miałby mi „niegroźny szczyl” przeszkadzać w ma tuszce Rasiji, hm?
- Tym, że Tanya ma władzę absolutną nad niemal wszystkimi szlakami przechodzącym przez matuszkę - odparłem, odsuwając rękę Ruskiego. - Możesz być pewny, że Tanya dowie się, jeśli nie wrócę jutro cały i co najwyżej lekko podpity. Tanya Longmilov, rzecz jasna - uśmiechnąłem się uwodzicielsko. - Chyba pamiętasz jeszcze nazwisko Guyie, prawda? - tym razem to ja pogłaskałem mężczyznę po szyi. Souji, wybacz, wyższa konieczność. - I to, że to właśnie dzięki zu fu << zu fu, chiń. 祖父 - dziadek od strony ojca; przyp. aut.>> obaj mogliście uciec z Kamczatki i urządzić się - ledwo dokończyłem, a zostałem przyciśnięty za szyję do oparcia. Nie!!! W panice sięgnąłem do sztyletu, ale moja ręka też została nieruchomiona. Gdy wreszcie zdołałem coś dostrzec przez łzy, zorientowałem się, że Ruski jest wściekły.
- Nie waż się używać tego nazwiska. Nie wykręcisz się panią Longmilov - wysyczał przez zęby, zacieśniając uścisk. Spróbowałem odkaszlnąć, żeby zyskać choć trochę swobody i powietrza, ale adrenalina powoli zaczynała uderzać mi do głowy, uniemożliwiając chłody osąd.
- Puść! To moje nazwisko - mimo sytuacji, udało mi się jakoś wychrypieć te kilka słów. Uścisk zelżał, a ja zsunąłem się z fotela, dysząc ciężko. Chciałem rozmasować szyję, ale wzdrygnąłem się na dotyk swojej własnej dłoni. A myślałem, że Soujirou pomógł mi już pozbyć się mojej fobii.
- O czym ty pierdolisz?! - warknął ostro Ruski, ale już dając mi fizyczną swobodę. Słyszałem, że nalewał sobie whiskey. - Shifu miał tylko jednego syna i to zdecydowanie nie byłeś ty tylko…
- Liwei - dokończyłem za niego i zakaszlałem, próbując pozbyć się uczucia, że cały czas na mojej szyi zaciska się sznur. - Mój ojciec. Zmarł nieco ponad pięć lat temu, potrącony, prawdopodobnie przez kogoś ze Sztyletów - stwierdziłem i, wciąż kaszląc, wstałem. - Albo Łowcę, teraz nie do dojścia.
- Liwei nie żyje? - mężczyzna zdawał się autentycznie zszokowany tym faktem. - Daj mi chwilę - dodał, wyciągnął telefon i już po chwili rozmawiał z kimś po rosyjsku. Nawet nie próbowałem go słuchać, tylko sięgnąłem po szklankę i spróbowałem przepić nieprzyjemne uczucie.
- Co z Elisabeth? - spytałem, gdy wreszcie skończył.
- To ta blondynka? Moi chłopcy jej pilnują, nic jej nie będzie - odpowiedział, dużo delikatniej niż wcześniej. - Wybacz za to wcześniej, nie miałem pojęcia, że dziecko Liweia przeżyło. Gdy się ostatni raz widzieliśmy, było to wątpliwe.
- Dlaczego? - wypaliłem bez zastanowienia, zapominając zupełnie o swoim położeniu. Mężczyzna popatrzył na mnie i uśmiechnął się tajemniczo. Mimo, że po ataku straciłem jakikolwiek pociąg seksualny do niego, wciąż zauważałem, jak cholernie był przystojny. I świadomy tego.
- Nie mnie powinieneś pytać tylko matki. A zresztą, pewnie i tak nic ci nie powiedzieli.
- M-matki… ? - wydukałem w końcu, ledwo nad sobą panując. Nigdy bym nie pomyślał, że to tutaj się dowiem, kim była.
- Nie mnie o to pytaj, złożyłem przysięgę - stwierdził krótko. Wydawało mi się, że Ruski był w pewien sposób rozbawiony moją reakcją. - Szukaj w Memoriae, podobno tam wszystko jest.
- Już mi ta stara lisica coś powie - mruknąłem niezadowolony. Czułem jednak, że  i tak nic więcej się nie dowiem, więc wolałem odpuścić temat. Mężczyzna dał mi więcej informacji, niż mógłbym od niego oczekiwać. No to Xin’ai będzie się musiała tłumaczyć. - O ile nie masz w planach znowu uskuteczniać jakiegoś pierdolonego BDSM, pozwolisz, że wrócę do pierwszego tematu - stwierdziłem w końcu, ostrożnie ważąc słowa. Pięknie będę wyglądał za jakieś dwa dni, jak wszystko się ukrwi. - Weźmiesz to stanowisko, czy nie?
- Po co? - spytał rzeczowo Ruski, ale wyraźnie nie był już aż tak rozśmieszony moją propozycją.
- Bo tylko ty masz wpływy i zdolności, żeby przejąć stołek zamiast tego skurwysyna od Łowców.
- A młody Fangji? Bez problemu przejmie wpływy po ojcu, jak mu podrzucę kilku swoich ludzi - Ruski sięgnął po telefon, wyraźnie chcąc zatelefonować do tych „swoich ludzi”.
- Shen chce się uniezależnić. Nie wierzę, że nie masz u niego jakiejś laski, która by ci nie wspomniała o tym, że się oszczenił - stwierdziłem, dolewając sobie alkoholu z karawki i przepijając go na raz. Nie pomogło. - Nie wmówisz mi, ze wizja odegrania się za Meguro od środka cię nie interesuje. Wiem, że straciliście wtedy oboje rodziców i siostrę. No i dach nad głową. << Meguro-ku - dzielnica Tokio, tutaj aluzja do posiadłości Guyie; przyp. aut.>>
- Jak sam zauważyłeś, Bahaj cały czas dalej oddycha. Nie zrobię nic dopóki ten skurwersyn jest nad ziemią - przez chwilę wydawało mi się, że Ruski jest prawdziwie zrezygnowany. Nie mogłem aż uwierzyć w to, że ten dumny mężczyzna nie był w stanie poradzić sobie z takim karaluchem. A jednak nawet on…
- Więc jego też wykończ od środka. Nawet Bahaj będzie się bał podnieść rękę na dona jeśli nie będzie miał wystarczająco dużo forsy i ludzi, żeby się odgryźć - coś mi podpowiadało, że wystarczyło go przekonać o naszej sile, by się zgodził. A przynajmniej sprawić, by uwierzył, ze ta siła jest. - A jak wykorzysta pieniądze Łowców spoza Sztyletów, możesz liczyć na moją pomoc. Moją i moich… powiedzmy, że ludzi.
- Dużo tych ludzi? - spytał bardziej z kronikarskiego obowiązku niż faktycznej wiary w moje możliwości.
- Nie aż tylu, żeby sami dali sobie z nim radę. No, ale w razie potrzeby postawię na nogi choćby całą Japonię. Mam na to swoje sposoby - wysyczałem z mocą. Chyba nawet sam w to wierzyłem, że z pomocą Soujirou byłem w stanie przeciągnąć media i zwykłych ludzi na swoją stronę. Chyba nawet miałem plan, jak to zrobić. - Tym razem chuje zadławią się własnymi zębami na tyle skutecznie, żeby zdechnąć - za moimi plecami rozległ się śmiech. Obejrzałem się skonsternowany na Ruskiego. Siedział i śmiał się coraz bardziej.
- No tak, zdecydowanie jesteś Guyie - stwierdził w końcu, gdy uspokoił się trochę. - Nie wierzę ani w procencie w to, co sobie ułożyłeś w tej główce… ale możemy spróbować. Jak umierać, to chociaż z przytupem. Historia lubi takich idiotów.
- W takim razie czekam na ciebie w piątek - rzuciłem lekko i wyciągnąłem dłoń, by przypieczętować nasz deal.
- W takim razie w piątek - odpowiedział z ociąganiem, ściskając moją dłoń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.