Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

niedziela, 10 grudnia 2017

Rozdział XXXIX

Wszedłem po cichu do apartamentu. Już w windzie uprzedziłem Xiaogou, że ma nie robić zbyt wiele hałasu. Byłem pewien, że Souji będzie jeszcze spać. Przeszliśmy do salonu i okazało się, że nie spał. Chociaż widać było, że oczy same mu się kleiły, siedział w fotelu i coś notował w zeszycie, zupełnie pochłonięty pracą.
- Souji? - spytałem miękko, zwracając na siebie jego uwagę.
- To ty - stwierdził sucho. Jeszcze nigdy nie wyczułem od niego aż takiego chłodu.
- Souji, ja… - zacząłem, ale sam nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Chciałem mu tyle wytłumaczyć, ale żadne ze znanych mi słów w jakimkolwiek języku nie wydawało się być odpowiednim, by nim zacząć. - Przepraszam - wyszeptałem w końcu.
- Przepraszasz? A za cóż to może przepraszać taki ideał chodzący, jaśniepan, co? - prychnął mężczyzna z wyraźną pogardą. Xiaogou pociągnął mnie za rękę w pytaniem wymalowanym na twarzy. Uśmiechnąłem się tylko blado i podszedłem do mężczyzny.
- Za wszystko - odpowiedziałem jeszcze ciszej. - Souji, ja wiem, że ciągle tylko nawalam. Że spóźniam się do domu. Że zapominam o obietnicach. Że każda nasza rozmowa kończy się kłótnią. Że ryzykujesz dla mnie reputacją, a ja to ciągle wykorzystuję. Ja… ja naprawdę przepraszam.
- A za zdradę? - zmroziło mnie. Nie miałem zamiaru udawać idealnego kochanka, ale od czasu rozwiązania problemów z Zu nie spałem z nikim poza Soujirou i nawet nie miałem pojęcia, o kim mężczyzna mógł myśleć.
- Jaką zdradę? Souji, ja ci mogę przysiąc na cokolwiek tylko chcesz, że z nikim nie spałem - machnąłem ręką, poganiając Xiaogou, żeby poszedł do pokoju. Nie wiem, dlaczego, ale czułem, że nie powinniśmy rozmawiać przy nim. - Souji, ty mi musisz wierzyć, ja…
- Spotkałeś się z tym twoim byłym fagasem z mafii. A potem spędziłeś całą noc sam na sam z Tarnee - przerwał mi ostro, wreszcie odkładając zeszyt i patrząc na mnie. Chyba już wolałem jego wściekłe spojrzenie od tej obojętności i wyrachowania.
- Do Zu pojechałem w sprawach mafii. On organizuje narkotyki i obsługę na imprezie organizowanej przez jednego z ważniejszych ludzi w Czerwonych Sztyletach, z którym muszę się spotkać. Chciałem załatwić możliwość wejścia na tę imprezę. Udało mi się, w piątek wysyłam tam dwie dziewczyny, najprawdopodobniej któreś Genusmuto. Chcę, żeby porozmawiały z tym organizatorem w sprawie wyboru nowego przywódcy Czerwonych Sztyletów, jak to obiecałem Shenowi - mówiłem niemal na jednym tchu. Miałem niejasne przeświadczenie, że jeśli przestanę mówić, Soujirou zacznie mnie podejrzewać o oszustwo. I tak chciałem z nim porozmawiać o tym, co się ostatnio działo, chociaż nie zakładałem aż tak okropnych okoliczności. - Dzięki Horacio udało mi się zdobyć informację, którą mogę przekonać Ruskiego, znaczy się tego mafioza, żeby zachował się po mojej myśli. A co do Nicka, to pamiętasz, jak ci mówiłem o Łowcach i zabójstwach Genusmuto? - mężczyzna kiwnął tylko zdawkowo głową, wyraźnie zniecierpliwiony. - Wczoraj doszło do kolejnego morderstwa. Okazało się, że była to siostra Nicka, z którą się niedawno spotkał ponownie. Nie mogłem go zostawić w takim stanie, musiałem zaoferować mu pomoc. Zresztą, Xiaogou był cały czas z nami, on ci potwierdzi, że nic między nami nie było. Souji, błagam cię…
Mężczyzna obszedł fotel i podszedł do mnie. Kciukiem pociągnął moją głowę do góry, zmuszając mnie do popatrzenia prosto na niego. Wiedziałem, że gdybym w tej chwili odwrócił wzrok, to mógłby być koniec.
- Skąd w domu pojawiło się tyle nowych prochów? - spytał, wciąż nie schodząc z tonu.
- Po spotkaniu z Zu spotkałem się jeszcze z nowym chemikiem i zabrałem wszystko, co potrzebuję, żeby już nigdy tam nie wracać. Rozmawiałem z nim kiedyś przez telefon przy tobie. Pytałeś wtedy nawet, dlaczego po chińsku - przełknąłem głośno ślinę. Nie byłem pewny, do czego Soujirou zmierza, ale zaczynałem się tego bać.
- I nie wplątałeś się przy okazji w żadne problemy, tak?
- O ile mi wiadomo, nie. Wciąż szukamy rozwiązania problemu Łowców i Neko-chan, ale nic nowego się nie… - zawahałem się, gdy przez moje myśli mignęła Xin’ai, sztylet i wiadomość o matce. Nawet tego nie miałem czasu mu opowiedzieć. - W zasadzie to jest jedna sprawa, o której chciałem z tobą porozmawiać - kontynuowałem w końcu ostrożnie. - Ale, jeśli mógłbym prosić, nie tak.
- A jak? - ton głosu Soujirou w przeciągu zdania stał się zupełnie inny. Mężczyzna wyraźnie chciał mnie sprowokować. Omal nie zacząłem krzyczeć ze szczęścia, że mi ufał i przestał się na mnie wściekać.
- Jestem otwarty na propozycje - połasiłem się do wciąż trzymanej przy mojej twarzy dłoni i pocałowałem ją delikatnie.

~~^.^~~

- I co o tym myślisz? - spytałem, opierając głowę na barku Soujirou. Zdążyliśmy już ochłonąć po naszej awanturze i siedzieliśmy teraz przy lampce Vin Jaunte w dość pogodnych nastrojach. Opowiedziałem mężczyźnie moją rozmowę z Xin’ai, pomijając drobne szczegóły typu pochodzenie kobiety. W końcu nie musiałem od razu przekazywać mu rewelacji o tajnej bibliotece i żyjącym w niej demonie.
- Jesteś pewny, że ta kobieta mówiła prawdę? Może po prostu chciała cię wkrę... - Soujirou nie dokończył, gdy zaprzeczyłem gestem głowy. - W takim razie albo musisz dojść do rozwiązania sam, albo pokazać pazurki i nie odpuścić jej dopóki nie powie ci, co wie.
- Xin’ai? - wyobraźnia podpowiedziała mi, jak wyglądałoby moje „pokazanie pazurków” demonicy i na samą myśl rozbolało mnie kilka miejsc, o których istnieniu nie wiedzą nawet chirurdzy. - A ja myślałem, że już ci przeszły zapędy mordercze.
- Przecież nie mówię, żebyś się z nią bił. I to nie tylko dlatego, że jest mistrzynią sztuk walki w tej twojej świątyni - dodał żartobliwie. Gdzieś po drodze w opowieści zatuszowałem nadprzyrodzone zdolności Xin’ai informacją o jej wieloletniej praktyce w Shaolinie. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się zbytnio, gdyby okazało się, że nie było to kłamstwo. - Po prostu ciągnij ją za język dopóki ci nie wyjawi wszystkiego.
- Myślisz? - odchyliłem się na chwilę, by pocałować Soujirou w szyję. - Może masz rację - odpuściłem w końcu i opadłem z powrotem na jego bark.  Cały czas z tyłu mojej głowy kołatała mi myśl, że za niedługo będę musiał się zbierać na spotkanie w kręgu Genusmuto, a przez kondycję Nicholasa byłem zmuszony znowu wsiąść do miejskiego transportu. Póki co starałem się jednak zagłuszyć rozsądek, ciesząc się samą obecnością ukochanego mężczyzny.
Przeciągnąłem się z kontemplacją i założyłem ręce na szyję Soujirou, wtulając się w niego jeszcze mocniej. Najwyraźniej mu to nie przeszkadzało, bo nawet objął mnie w pasie i pocałował delikatnie we włosy. Chwilo, trwaj!
- To co teraz, mój mały lisku? - ciszę w końcu przerwał Souji mruczącym głosem. Skrzywiłem się nieznacznie na to pytanie.
- Aż tak ci źle tu ze mną? - wyszeptałem, liżąc zalotnie jego szyję. Mężczyzna zachichotał cicho, ale nie byłem pewny, czy z łaskotek, czy przez moje pytanie. - O dziesiątej mam spotkanie z bliźniakami i resztą zoo. Masz gdzieś jeszcze bilet metra?
- Pozbyłem się go. Ale mogę cię podwieźć - zaproponował, całując mnie przelotnie. - Oczywiście o ile obiecasz, że wrócisz na noc.
- O-oczywiście! - wypaliłem od razu, omal nie przerywając kochankowi. Myśl, że przeszedł mu gniew była na tyle ważna, że mógłbym się zgodzić na wszystko. Przez ułamek sekundy przeszło mi przez myśl, że może Soujirou tak naprawdę tylko grał złego, żebym był mu bardziej uległy, ale momentalnie ją przegoniłem. Nie mój Souji. - W zasadzie - zacząłem, ostrożnie ważąc słowa - to jeśli reszta grupy się zgodzi, to mógłbyś mi nawet towarzyszyć na tym spotkaniu. Oczywiście, jeśli tylko masz na to czas i ochotę.
- A nawet, jeśli mam, to w jakim charakterze miałbym się tak pojawić, co? Uszaty przez zasiedzenie? - zażartował Soujirou, mierzwiąc moje włosy. Zachichotałem cicho.
- Mówiłem ci wcześniej o imprezie u Ruskiego. Musimy wytypować dwie dziewczyny do przeszmuglowania i twoja rozleeegła wiedza aktorska mogłaby się przydać dziewczynom w zadaniu - musnąłem ustami ucho mężczyzny w zaczepce. Soujirou zdawał się zupełnie zignorować moje zachowanie, głaszcząc mnie jedynie przez materiał bluzki po biodrze. - Chyba, że nie chcesz.
- Dla ciebie wszystko, mój mały lisku - wyszeptał mi wprost do ucha. Mimowolnie zadrżałem pod wpływem ciepłego oddechu i tak ukochanego, niskiego tembru głosu. - A co z Xiaogou, skoro obu nas tu nie będzie?
- Może weźmiemy go ze sobą? - zaproponowałem, nieco niezadowolony z tak bolesnego zejścia na ziemię. - Wilczyce będą na pewno zadowolone, że znowu będą miały kim się bawić. Wiesz, przebieranki, niańczenie i inna taka resocjalizacja w grupie.
- Mhm - wymruczał Soujirou tajemniczo. - A jak myślisz, nie poresocjalizowały by go tak do jutra?
- Tylko by spróbowały odmówić - zaśmiałem się lekko i przesiadłem tak, by znaleźć się w rozkroku na kolanach Soujirou. - Nawet nie wiesz, jak cholernie mam ochotę olać ich wszystkich i kochać się z tobą tu i teraz.
- Cierpliwości, mój mały lisku, cierpliwości - mężczyzna delikatnie odsunął mnie od siebie, żeby uspokoić. Niechętnie, ale zsunąłem się z niego i wstałem, poprawiając ubranie.
- Powinniśmy już chyba jechać - stwierdziłem nieco zbyt wyniośle, niż sam tego chciałem. Planowałem tylko nieco zagrać, a wyszło co wyszło. - Xiaogou! - zawołałem dzieciaka, ciągle siedzącego w drugim pokoju.
- Już, już mój mały lisku - Soujirou objął mnie od tyłu i pocałował w szyję. - To nie była odmowa tylko odroczenie terminu. Możesz mi wierzyć, że wieczorem będę bardzo głodny.
- Xiaogou, gdzie ty jesteś? - zawołałem ponownie, starając się ukryć nagły przypływ nieśmiałości. Soujirou skwitował to jedynie śmiechem.

~~^.^~~

Mitsubishi zatrzymało się leniwie na parkingu przed kawiarnią. Wysiadłem z niego i poczekałem na Soujirou i Xiaogou. Ten drugi, oczywiście, omal nie zdewastował drzwiami karoserii postawionego obok pojazdu. Nie zdążyłem jeszcze dojść do drzwi, gdy wyszła mi naprzeciw kobieta w średnim wieku i skinęła głową na powitanie.
- Sala jest już gotowa na spotkanie - oznajmiła formalnie. Moharu Tekida była właścicielką kawiarni. Niecały tydzień temu odbył się pogrzeb jej jedynej rodziny - starszego brata, Motsugu. Moharu była w połowie sachmett, w połowie nagi, a Motsugu w pełni nagą. Przynajmniej tak twierdził Aurelien, w praktyce nie widziałem żadnego z dwójki w postaci demona. Po śmierci brata, kobieta sama się do nas zgłosiła za pośrednictwem Shiwataki i zaproponowała pomoc. - Jeszcze nie ma nikogo poza Dmitrijem, natomiast od wczorajszego wieczora są u mnie uciekinierzy z Norwegii i pani Misza.
- Jasne. Jakby coś, to powiedz tylko, ile mam ci oddać, a jeszcze dzisiaj będziesz mieć przelew - skinąłem krótko, podążając za kobietą do środka budynku.
- Obrażasz mnie teraz - mimo ostrych słów, nie odniosłem wrażenia, by kobieta była zła. - Powiedziałam, że pomogę jak tylko mogę, to pomagam.
Kawiarnia o dźwięcznej nazwie „Milky Maiden” była naprawdę elegancka i przyjazna. Drewniane podłogi, ściany pomalowane na przyjemnie kawowy kolor z beżowymi malunkami drzew i piknikujących ludzi, zamiast zwykłych lamp, czy żyrandoli wielkie abażury i podświetlana lada dające wieczorem atmosferę przytulnej chałupki babcinej. Stoliki w większości były czteroosobowe, wszystkie przykryte kraciastymi obrusami i z wazonikami świeżych kwiatów. Poza tym, po obu stronach lady kelnerskiej pyszniły się dębowe drzwi - jedne do odrębnej salki wynajmowanej na rodzinne i firmowe imprezy, a drugie do schodów części hotelowej. Całe miejsce sprawiało wrażenie wyciętego z jakiegoś amerykańskiego filmu familijnego, ale w żadnym stopniu nie można było powiedzieć, by była to wada tego miejsca.
- Rozgośćcie się w salce, pójdę na górę powiedzieć, że już przyjechałeś - oznajmiła Moharu i niemal od razu zniknęła za drzwiami. Skinąłem tylko głową jej cieniowi.
- Idziemy? - spytałem zachęcająco do milczącego cały czas Soujirou. Mężczyzna nie wydawał się być speszony, a jedynie pozwalał mi prowadzić. Jak zwykle w nowych miejscach, Xiaogou nie czuł się dobrze, dlatego stał za starszym mężczyzną, kurczowo ściskając w swojej dłoni jego dłoń.
Otwarłem drzwi i niemal od razu zauważyłem siedzącego nad tabletem i wyraźnie znudzonego Dmitrija.
- Wreszcie na czas - stwierdził bastetti, nie podnosząc wzroku z urządzenia. - To ten twój aktor?
- Tsa, Soujirou - kiwnąłem zdawkowo głową wchodząc. - Dziewczyn dzisiaj nie będzie?
- Lola zostaje dłużej w pracy, a bliźniaki coś wspominały, że Cherry przez jakiś czas będzie niedostępna. O reszcie nic nie wiem, ale mogę ci dać kontakty, jak chcesz jakąś mało wymagającą laskę - Rosjanin dopiero teraz podniósł na nas wzrok, prawdopodobnie chcąc zobaczyć reakcję moją lub Soujirou. Na mnie nie robiło to najmniejszego wrażenia, a i Soujirou z pewnością był przyzwyczajony do popisywania się znajomościa z łatwymi laskami.
- Często bierzesz takie numery - usłyszałem tuż przy swoim uchu zupełnie niespodziewanie. Popatrzyłem zdziwiony na Soujirou, a Dmitrij tylko prychnął śmiechem.
- No nie, nie wiedziałem, że ten twój aktorek taki poważny. Jest lepszy od wróbla, a to już coś - zaśmiał się, wstając i podchodząc do nas. - Dmitrij Wasilowicz, wszyscy tu na mnie mówią Dmitri - przedstawił się, podając rękę Soujirou. Ten odwzajemnił gest bez wahania i kiwnął krótko głową.
- Soujirou Honami - odpowiedział. Wydawało mi się, że wyłapałem nieco wyniosłą nutkę w jego głosie, ale nie zareagowałem. - To ty trenujesz Heia, tak?
- Tsa. Wiesz, ma się to i owo w genach. A ty? Czarny nie wspominał, że jego facet też ma podwójne geny - bastetti przysunął się i bezceremonialnie powęszył tuż przy Soujirou. Pacnąłem go w głowę i odsunąłem nieco.
- Przestań, bo polecą kłaki. Souji jest normalny - niemal od razu przypomniałem sobie bliźniaczą scenę, gdy pierwszy raz spotkałem Janette w świątyni. Ja przynajmniej miałem ciążę na swoje usprawiedliwienie. - Przyda nam się dzisiaj jego wiedza, więc przyjechaliśmy razem. A, właśnie. Skoro jesteś taki kontaktowy to podzwoń po Wilczycach, czy zajmą się szczeniakiem. Jak nie, to ty dziś będziesz dorabiać jako niańka.
- To bez jaj, stary! Tego się kumplom nie robi.
- A zakład? - spytałem prowokacyjnie. - Sam mówiłeś, że za wypad na lody zrobisz wszystko.
- No tak, ale… - wyraźnie widziałem, że zamiłowanie do słodkości walczy w mężczyźnie z niechęcią do bycia uziemionym na noc. - Dobra, dobra, już piszę. Lepiej dla nich, żeby były wolne - ostatnie słowa wymruczał już do siebie.
Niemal od razu drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich wysoka kobieta o włosach koloru wyblakłej słomy i stalowych, pewnych oczach, a za nią czwórka niezbyt widocznych ludzi.
- Pan Guyie, my w kańcu w Japoniji. My przylecieli wcziera w dziewiacioro i rebiata, no reszta odpoczywajet jeścio - zrelacjonowała szybko kobieta. - Oni chaciu pomóc.
- Jasne - uśmiechnąłem się przyjaźnie w kierunku nowoprzybyłych. - Świetnie się spisałaś, Miszo, należy ci się odpoczynek.
- Mnie pierwej nada zdomowić ich, patom budu myśleć o odpoczywaniu - odpowiedziała rzeczowo i pomachała ręką Dmitrijowi, który właśnie wracał do mnie z wyraźną ulgą.
- Cześć, Miszka -  przywitał się niemal zupełnie nie zwracając wzroku w stronę kobiety. - Kouko-chan już mi odpisała, że na pewno się dzisiaj pojawi i może wziąć szczeniaka, to się pobawi z jej dzieciakami.
- Szkoda - stwierdziłem ku zdziwieniu Rosjanina. - Poćwiczyłbyś trochę bycie ojcem, laskom to ponoć imponuje - dodałem ze śmiechem.
- Jeszcze czego? - prychnął, wyraźnie luźniejszym tonem. - Może pieluchy przewijać?
- Może nie, ale dywan już parę razy miałem do czyszczenia - odparłem zgryźliwie, klepiąc mężczyznę po ramieniu i podchodząc do nieznajomych. Byli nieco speszeni pierwszym spotkaniem, ale widziałem też po nich ulgę. Nie byłem do końca pewny, co działo się w Norwegii, ale zdecydowanie nie mogło to być nic przyjemnego. Jeśli dobrze orientowałem się w europejskiej strefie wpływów, to Skandynawia była głównie pod wpływem sfiksowanych muzułmanów, a to mogło oznaczać tylko pożywkę idealną dla Łowców. O ile takowi tam się wykluli, a sądząc po zdawkowych opisach w korespondencji - prawdopodobnie tak. Od razu rzuciło mi się w oczy, że o ile trójka z przybyłych miała urodę przywodzącą na myśl stereotypowego wikinga - jasną karnację, zielone oczy i rude włosy, o tyle czwarta, kobieta, przywodziła na myśl bardziej arabską piękność z ekranizacji „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Kątem oka zauważyłem, że Dmitri momentalnie zainteresował się wyraźnie speszoną dziewczyną.
- Hei Guyie - przedstawiłem się szarmancko całej czwórce. - Rozumiecie język japoński, czy… - zacząłem, ale niemal od razu zauważyłem, że nie ma to żadnego sensu.
- Ani nie znajut japońskawa. Celina iznajet kitajski, reszta tolka norweskij i arabskij - niemal od razu z pomocą przyszła mi Misza, skazując niepozorną okularnicę skrytą za szerokimi ramionami mężczyzny przed nią. Widać było, że zależało jej na ludziach, z którymi tu przyleciała.
- Jasne… Celina to ty, tak? - spytałem z uśmiechem, wyciągając rękę w stronę okularnicy. Ta kiwnęła nerwowo głową i odwzajemniła gest.
- Celina Trygstat, miło mi - odpowiedziała szybko nieco piskliwym głosem. - Jestem trzecią córką Nilsa Trygstata - dodała po chwili, jak gdyby właśnie to sobie przypomniała. Jakkolwiek śmiesznie brzmiało przedstawianie się „kolejnością” i imieniem ojca, tak wiedziałem od Leo, że na zachodzie jest to już niemal codziennością. Przynajmniej tam, gdzie ludność rdzenna stanowiła mniejszość populacji - włoskie tereny pod panowaniem Sycylijczyków nie miały tego problemu.
- Jasne, miło mi. Na pewno macie nam dużo do opowiedzenia o sytuacji Europie. Wchodźcie i siadajcie, reszta powinna się zaraz pojawić - machnąłem ręką zachęcająco, ustępując miejsca sprzed drzwi. Kobieta obróciła się do swoich towarzyszy i coś im powiedziała w równie szybki i chaotyczny sposób, co wcześniej.
- Bliźniaków dziś nie będzie - oznajmił mi Dmitrij, jak gdyby rozumiejąc, o czym rozmawiałem z Celiną. - Podobno ktoś ważny przyjeżdża do nich w weekend i muszą się przygotować. Aurel do mnie pisał, że on przyjeżdża, tylko autobus mu nawalił i mamy zacząć sami - stwierdził, pisząc coś na telefonie. - To czekamy na kogoś, czy…
- Chyba nie - westchnąłem ciężko. - To może sprawę sneipnirów załatwimy na koń… - nie dokończyłem, bo przerwało mi głośne trzaśnięcie drzwi o ścianę. W progu stała zdyszana kobieta, Elizabeth Lougren. Elisabet była córką ocalałej z katastrofy Hei Meigui Lianmeng ammitki. Już od jakiegoś czasu niezobowiązująco pisywaliśmy ze sobą. Najwyraźniej musiałem podać jej informację o dzisiejszym spotkaniu, innego powodu jej obecności nie widziałem.
- Nie przerywam wam zbytnio, nie? - spytała pomiędzy dwoma urywanymi oddechami. - Wreszcie mi powiedziałeś, gdzie i kiedy są te wasze zebrania konspiry, nie mogłam przegapić takiej okazji. Cześć, Dima! - machnęła ręką na przywitanie i bez skrępowania zajęła miejsce przy stole.
- Eli, nie mówiłaś, że chcesz przyjść - zacząłem nieco zmieszany. Dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie jeszcze jedno. - I skąd ty znasz Dmitriego?
- Dimę znają już chyba wszyscy w okolicy. Przynajmniej wszyscy, co chodzą do Vendigo - kobieta wzruszyła ramionami, wzburzając fale na kręconych blond włosach. - A co do spotkań, to od razu ci mówiłam, żebyś mówił, jak będzie się już coś działo. Wiesz, że lubię działać.
- No dobra… to może nawet i dobrze - westchnąłem w końcu. Naprawdę nie mogłem uwierzyć, że byłem od niej młodszy. Elisabeth nosiła się jak podręcznikowa goth lolita i zachowywała się jak podręcznikowa lolita. Nawet teraz ubrana była z falbaniastą sukienkę do kolan i koturny, na których normalny człowiek już dawno by złamał nogę próbując chodzić, o bieganiu w nich nawet nie myśląc. Poza tym, miała tę charakterystyczną, i mnie nieco irytującą, „uroczą” manierę głosową. - Trochę niedobrze, że nie ma nikogo decyzyjnego od Wilków, no ale. Załatwimy najpierw sprawy bieżące, żeby mieć więcej czasu na rozmowę z wami, dobrze? - spytałem, patrząc na Celinę, gdy przypomniałem sobie, że przyjezdni nie są zorientowani w tym, co się tutaj dzieje i nawet nie znają języka. Norweżka powiedziała półszeptem dwa krótkie zdania, po których cała czwórka zgodnie kiwnęła głowami w geście aprobaty. - No dobra, szykuje się grubsza sprawa. I to pilna - zacząłem, próbując zbudować napięcie i odciągnąć wreszcie Dmitrija od telefonu. - Mamy szansę przejąć władzę w mojej starej mafii i zemścić się na Łowcach - i wreszcie mi się to udało. Bastetti znieruchomiał, po czym od razu odłożył komórkę na stół. Wreszcie. - Oczywiście, nic nie obiecuję, sprawa jest dość ryzykowna. Dobra, nie przedłużając. Niedawno zmarł szef Czerwonych Sztyletów i zgodnie z tradycją, mają się odbyć wybory następcy. Jest dwóch kandydatów, z których jeden jest Łowcą. Najprawdopodobniej wysoko postawionym. Przynajmniej za takiego się podaje. Drugiego kandydata kontroluję, ale on chce się jak najszybciej wycofać z mafii, więc w sumie to póki co wynik może być tylko jeden.
- Ale… - zaczął drapieżnie Dmitrij.
- Ale jest jeden facet, którego możemy skutecznie podstawić zamiast Shena i z zachowaniem obecnych sympatii w mafii załatwić mu rządzenie. Większość tych, co chce głosować na Shena robi to głównie dlatego, że nie lubi tego drugiego, a reszta uszanuje każdą jego decyzję i też nie zagłosuje na Łowcę. A za naszym nowym kandydatem pójdzie jeszcze więcej osób, bo jest cholernie dobrze ustawiony. Tylko musimy się z nim spotkać i go przekonać, żeby był zainteresowany przejmowaniem władzy - przyłapałem się na mówieniu coraz szybciej i bardziej żywiołowo, dlatego przerwałem, żeby chociaż trochę zapanować nad własnym głosem.
- A ten nowy facet jest lepszy od poprzedniego, bo? - spytała Elisabeth, opierając podbródek o zaplecione dłonie.
- A tu akurat mała zagadka dla Dmitriego. Powinieneś wiedzieć - stwierdziłem z uśmiechem. - Iwan Szarilow, znany tutaj jako Ruski. Coś kojarzysz?
- Szarilow, Szarilow… Wania? - mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. - Chyba pani Tanya robiła kiedyś interesy z Szarilowem, ale to na pewno nie był Wania.  Jak temu drugiemu było… - widziałem, że intensywnie myśli, dlatego postanowiłem pozostawić wszystkich na chwilę w niepewności.
- Może Piotr? - podsunąłem z uśmiechem.
- Da, to był Piotr - Dmitrij kiwnął powoli głową. - Piotr Szarilow. On chyba przemycał rosyjską broń do Chin, czy coś. To rodzina?
- Brat Iwana - odpowiedziałem. -I były członek Hei Meigui, kelpie. O ile mi wiadomo, zmarł jakiś rok temu w strzelaninie koło Nowosybirska.
- Może być, swego czasu widywałem go dość często u nas, a potem zniknął nawet w  rozmowach - potwierdził bastetti. - Ale po co nam on, skoro… czekaj! Skoro on był kelpie, toooo… ty chcesz postawić naszego na samym szczycie tej całej triady z Łowcą?!
- Otóż to - oznajmiłem z uśmiechem. - I uzależnić Bahaja od nas. Z tego, co wiem, to dość spora część tych wyszkolonych Łowców to podwładni Bahaja, więc jak weźmiemy kontrolę nad Sztyletami, łatwiej będzie spacyfikować chociaż część morderców. A potem rozwalić ten grajdołek od środka.
- O, prawie jak Konrad Wallenrod! - oboje popatrzyliśmy na Elisabeth bez zrozumienia. - Oj, no moja babcia jest z Polski i załatwia czasem książki z ojczyzny. Znam trochę ten język, to sobie czytałam.
- A co to ma z czymkolwiek? - zaczął delikatnie Dmitrij.
- No bo Konrad Wallenrod był Litwinem - zaczęła Elisabeth głosem wskazującym na znudzenie i irytację naszą nieznajomością tematu. - I jak Litwę taki jakiś niemiecki zakon podbił, to ten Konrad przebrał się za Niemca i udawał jednego z zakonników aż go zrobili swoim mistrzem zakonnym, czyli takim szefem wszystkich szefów. Tam po drodze jakiś stary dziad śpiewał o Arabie zarażającym jakimś syfem, a jakaś laska zamurowała się w wieży i śpiewała, a potem się okazało, że ona też jest z Litwy i się kiedyś z tym Konradem znała, ale facet ją olał i pojechał do Niemiec, czy coś. No, ale mniejsza o to. Chodzi mi o to, że na końcu, jak już ten Konrad dostał się do władzy, to nagadał jakiś głupich rozkazów. Że, powiedzmy, kopiemy wielki dół, wrzucamy wszystkie miecze i to zakopujemy, bo mamy wspólną pokutę za grzechy i Bóg się ucieszy, czy inne takie. I rozwalił temu zakonowi finanse, wojsko i w ogóle wszystko tak, że prawie go zupełnie skończył. A potem ci zakonnicy się kapnęli i go chcieli zabić, ale on się sam zabił, potem ta laska się zabiła, a ten dziad, co śpiewał o Arabach uciekł i książka się skończyła - popatrzyliśmy z Dmitrijem po sobie, ale żaden z nas nie za bardzo wiedział, co powiedzieć.
- To na pewno była książka na poważnie? - spytał w końcu Soujirou. Elisabeth dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego obecności.
- Oczywiście, że tak! Babcia mi opowiada… ej! Ty jesteś Tasuku z tego filmu o mafii! Kya, jak powiem dziewczynom z klubu, to… - kobieta momentalnie zmieniła temat. Już wiedziałem, że dalsza dyskusja niewiele będzie miała wspólnego z powagą.
- Kolejna… - Soujirou wzniósł oczy na sufit, prychając ze znudzenia. Znałem go na tyle dobrze, że wiedziałem od razu, że gra. Ale inni pewnie niekoniecznie musieli dostrzegać te bardzo drobne oznaki fałszywości. - Człowiek już nie może spokojnie wyjść na ulicę, bo wszyscy mnie mylą z tym lalusiem. Czy ja wyglądam na jakiegoś nieroba sprzed kamery? - omal nie parsknąłem śmiechem, widząc zdegustowaną minę Soujirou. Zdecydowanie musiałem to wykorzystać w najbliższej przeszłości. Co prawda w ten sposób zupełnie sypał się mój pomysł na wykorzystanie wiedzy Soujirou, ale może to i nawet dobrze. Na szczęście Dmitrij podłapał zamiar mojego mężczyzny i nie starał się niczego sprostować.
- Wyluzuj, Sou - uśmiechnąłem się i poklepałem mężczyznę po ramieniu, celowo używając jedynie pierwszej sylaby jego imienia. Miałem nadzieję, że Elisabeth nie skojarzy imienia aktora grającego ukochanego Tasuku. - Mówiłem ci, żebyś ściął te włosy, to by nie było problemu. No, ale skoro wolisz słuchać Mai, to… - wywróciłem oczyma teatralnie. - A wracając do tematu. Literaturę mniej lub bardziej poważną odstawmy na bok i zajmijmy się tym, co ważne. Wybory w Sztyletach są coraz bliżej, więc musimy działać. I to szybko. W zasadzie mamy jedyną możliwość na spotkanie się z Ruskim i jest to jutro. Znam człowieka, który organizuje dziwki i koks na imprezę Ruskiego i załatwiłem już z nim, że przemyci na miejsce dwoje moich osób - starałem się mówić tak, by nikt się nie zorientował w faktycznej zależności między mną, a Zu, ale po minie Dmitrija wnioskowałem, że domyśla się prawdy. - Konkretnie rzecz biorąc, dwie dziewczyny, bo Ruski bierze do obsługi tylko „cycate w bikini”, jak to określił ten człowiek.
- No, to gdzie problem? Parę lasek mamy, któraś zbajeruje pana mafiosa i cyknie mu parę kompromitujących fotek, czy coś i - zaczął Dmitrij, ale przerwał, widząc, że kiwam przecząco głową.
- Ten patent na pewno nie przejdzie. Ruski ma pozycję w zasadzie bossa mafijnego, nie jest głupi jak jakiś napalony szczyl z dołów. Według mnie jedyną naszą opcją jest zwabienie go jakoś na osobność i przedstawienie sprawy wprost. Oczywiście z małym szantażykiem emocjonalnym, ale i tak bez większych sztuczek - cmoknąłem niezadowolony. Dobrze wiedziałem, że nie brzmi to zbyt obiecująco. - To jak, jakieś kandydatury, kogo możemy wysłać? Chyba nie muszę wspominać, że musimy wybierać spośród „cycatych w bikini”.
- To może ja? - zaproponowała Elisabeth. Musiałem ugryźć się w język, żeby nie zdradzić, jak bardzo było mi to na rękę. Zwłaszcza, że wtedy kobieta już zupełnie nie wzięłaby pod rozwagę ryzyka, jakie to za sobą niosło. - No wiecie, na brak zainteresowania nie narzekam, a w szafie znajdę coś „odpowiedniego” - zachichotała i puściła do mnie oko zalotnie.
- Ale wiesz, co to oznacza, nie? - spytałem dobitnie. - Nie będziemy mieli jak ci zapewnić ochrony, może poza jakimś małym scyzorykiem i drugą dziewczyną do pomocy. Żadnej łączności, żadnego ninji na filarem. Ani pewności, że ktoś stamtąd nie pokusi się, żeby cię zgwałcić, pobić, czy cokolwiek innego.
- No wiesz… - ammitka zawahała się. - Ktoś to musi zrobić, nie? - spytała w końcu weselszym tonem. - Mam gadane, wygląd, coś się wymyśli. Poza tym, po śmierci ojca moja mutti dostała fioła na punkcie bezpieczeństwa i zapisała mnie na samoobronę i aikido.
- Jeśli jesteś tego pewna… Dmitri, masz jakąś zaufaną dziewczynę, która mogłaby chociaż trochę działać jako ochrona? - spytałem, patrząc z nadzieją na mężczyznę. Od początku nie podobało mi się spychanie tak dużego zagrożenia na jakieś dwie bogom ducha winne dziewczyny, ale chyba dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, w jakiej stawiałem je sytuacji.
- Jeśli mogę - zaczął powoli Soujirou, podnosząc się z krzesła. - Blondynę możecie wziąć, żeby przyciągnęła uwagę, a mam lepszą propozycję, kto powinien porozmawiać z tym całym Ruskim - stwierdził leniwie.
- To znaczy? - zerknąłem na niego kątem oka. Sujirou podszedł do mnie wolnym krokiem, zaszedł od tyłu i podniósł moje włosy do góry.
- Madame, idealną ma panienka figurę - wyszeptał teatralnym, głośnym szeptem tuż przy moim uchu. Dmitri zachichotał, ale po chwili pokiwał głową z aprobatą.
- No, prawdziwa z ciebie fame fatal, Hei. Wejdziesz w XS-kę i jeszcze miejsce zostanie - stwierdził przez śmiech.
- Ej, bo bez jaj! - wyrwałem się i poprawiłem włosy. - No bez przesady, chłopaki! Ja wiem, że nie jestem sumoką, no ale…
- W zasadzie, to mi się też podoba ten pomysł - stwierdził nowy głos przy drzwiach. Obejrzałem się i zobaczyłem siedzącego w rogu, uśmiechniętego od ucha do ucha Aureliena. - Przyjechałem parę minut temu i nie chciałem wam przeszkadzać, skoro byliście tak zajęci rozmową, że mnie nawet nie usłyszeliście.
- Mów za siebie, Aurel - prychnął Dmitrij, ale widać po nim było, że też był zaskoczony pojawieniem się lykantropa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.