Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

poniedziałek, 17 lipca 2017

Rozdział III

- …ei, xiao Hei! - dotarło do mnie, że Fangji shifu od dłuższego czasu mnie woła. Wołały również moje lędźwie - o pomstę do nieba.
- T-tak...? - z wahaniem spojrzałem w stronę mężczyzny. Ten patrzył na mnie wyczekująco z rękoma założonymi na klatce piersiowej.
- Możemy zaczynać? - spytał zniecierpliwiony. Zerknąłem nerwowo za siebie w stronę Zu, po czym powoli skinąłem głową.
- Przepraszam, to się już nie powtórzy - stwierdziłem cicho, po czym zwróciłem wzrok w stronę przypiętej kajdankami za ręce i nogi do metalowego krzesełka dziewczyny. Była przerażona, w okolicach nadgarstków widziałem ciemnoczerwone strużki krwi. Najwyraźniej przebywała tu już na tyle długo, by szarpaniem przetrzeć skórę całkowicie. - Chue, nie krępuj się - powiedziałem już głośno i wyraźnie do mikrofonu przede mną, przytrzymując włącznik na matrycy. Razem z Fangji shifu, Zu i dwójką consigliere - Shiwataką i Bahajem - znajdowaliśmy się za szybą fenicką laboratorium chemicznego. Drobna Chinka po drugiej stronie kiwnęła głową i podeszła do spętanej dziewczyny, po czym siłą zupełnie nieproporcjonalną do wyglądu pociągnęła ją za podbródek i włożyła w usta eksperymentowanej dostarczoną przeze mnie wczoraj kapsułkę. Dziewczyna broniła się przez chwilę. W końcu udało się zmusić ją do połknięcia podanej tabletki. Nastała pełna napięcia chwila, przez którą Chue zdążyła przejść na naszą stronę i usiadła tuż za mną, monitorując szeregi cyferek przebiegające przez ekran komputera. Moja teoretyczna znajomość biologii i chemii kończyła się właściwie na wiedzy, jak wyglądają wzory wodorotlenków i sposobie korzystania z układu Bohra, dlatego zazwyczaj nawet nie próbowałem udawać, że wiem, co oznaczają potencjalne zmiany w algorytmach. No, może pamiętałem jeszcze z dzieciństwa jakieś podstawowe wykresy pokazywane mi przez ojca w nadziei, że pójdę w jego ślady.
- Coś ciekawego? - spytał wyraźnie niecierpliwy Zu, co Chue skwitowała jedynie ostrym, długim spojrzeniem. Po kolejnych minutach bezczynności kobieta wreszcie wstała.
- W tej ilości izomer S powinien już się pokazać - stwierdziłem, zerkając na nieruchome dane na monitorze. - Jesteś pewna, że to połknęła? Może coś z maszynami?
- Jestem, czułam to. Sprzęt jeszcze wczoraj działał, a zakładam, że nie mamy tutaj dywersantów. Na pewno nie pomyliło ci się coś z proszkiem do pieczenia? - spytała, w gruncie rzeczy niezłośliwie. Mlasnąłem niezadowolony i jeszcze raz spojrzałem na cyferki. Ciśnienie w normie, EKG niemal jak z podręczników, nawet w stanie stresu… No jasne!
- Chue, zwolnij kajdanki - stwierdziłem pewnym głosem.
- Popierdoliło ci się we łbie, chłopczyku? - syknął młodszy z consigliere. Tuż za mną rozległ się świst świadczący o tym, że Zu przytrzymał go przed atakiem na mnie. Rzadko kiedy to robił, ale zawsze skutecznie. Tym razem skończyło się jedynie na syku bólu Bahaja.
- Wiem, co mówię. Zwolnij ją zupełnie - powtórzyłem głosem nieznoszącym sprzeciwu. Chue zerknęła nieco skonsternowana na Fangji shifu, a gdy ten nie wykazał żadnej negatywnej reakcji, westchnęła i wpisała w terminal komputera jakąś komendę. Po drugiej stronie lustra ręce i nogi dziewczyny opadły bezwiednie i tak już pozostały.
Z satysfakcją wymalowaną na ustach popatrzyłem na agresywnego mężczyznę za mną.
- Masz to, co mi zleciłeś. A teraz idę. Nie chciałbyś, żebym się spóźnił na matematykę, prawda? - uśmiechnąłem się słodko, po czym wyszedłem, zerkając jeszcze raz szybko na zebranych. Chue nierozumiejącym wzrokiem patrzyła to na dziewczynę, to na wykresy przed sobą, Zu z satysfakcją uśmiechał się do przytrzymywanego mężczyzny, a don w dalszym ciągu pozostawał niewzruszony.
Przeszedłem przez długi korytarz wyłożony od podłogi aż po sufit białymi kafelkami, roznosząc głuche echo w promieniu kilkuset metrów korytarzy. Wreszcie dotarłem do drewnianych schodów prowadzących do pokrywy w sklepieniu. Wszedłem na nie i pchnąłem z całej siły drzwi do góry. Te ledwo co drgnęły, ale czekający powyżej mężczyźni na szczęście to zauważyli. Po niecałej minucie byłem na poziomie parteru.
- Pozostali mają jeszcze parę spraw do załatwienia, więc pewnie trochę im zejdzie - powiedziałem beznamiętnie i rozejrzałem się dookoła. - Gdzie moja torba? - spytałem po chwili, gdy nie odnalazłem poszukiwanego przedmiotu.
- Lao Fu stwierdził, że tutaj się ubrudzi lub zgubi i zaniósł ją do siedziby Fangi Xueqinga - odpowiedział usłużnie mężczyzna, kłaniając się lekko w geście przeprosin. Jego mocny głos nosił wyraźne ślady niechlujnego, wiejskiego akcentu zachodnich prowincji Chin, mimo wyraźnych starań o bardziej salonowy wydźwięk. Zarówno to, jak i zupełnie bezpłciowy, czarny strój, przywodzący na myśl bardziej sadownika ryżu niż liczącą się w półświatku postać, momentalnie świadczyły o jego niskiej pozycji. Nie byłem w stanie nawet sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej widziałem właśnie tego człowieka.
- Ile razy powtarzałem, żeby nie ruszać tego, co z pełną świadomością gdzieś kładę - syknąłem zniecierpliwiony i nie czekając na odpowiedź odszedłem.
Don swoje biuro miał dwa budynki dalej, dlatego też zdobycie potrzebnej mi torby szkolnej zajęło kolejne siedem minut i nawet nie łudziłem się, że ostatni autobus jeszcze mi nie zwiał sprzed nosa. Niezadowolony wyciągnąłem z kieszeni komórkę i wsunąłem ruchomą słuchawkę za ucho, po czym wybrałem ruchowo numer do Shena.
- Co jest? - usłyszałem po dwóch sygnałach dość wysoki, jak na męski, głos.
- Jesteś gdzieś w okolicy kwater? Potrzebuję szofera, a na Zu nie mam co liczyć - stwierdziłem pogodnym głosem. W słuchawce coś zatrzeszczało, po czym Shen odezwał się ponownie, teraz już zdecydowanie wyraźniej.
- Mówiłem, żebyś wreszcie zdobył licencję... Choćby i od Tokemi - znowu coś szurnęło. Podejrzewałem, że właśnie przerwałem Shenowi niezobowiązujące śniadanko. - Mogę być za pięć minut, muszę się tylko ubrać. Chcesz się pokazać, czy mam wziąć coś bardziej konwencjonalnego? - spytał sugestywnie, a ja zachichotałem lekko.
- Franca z angielskiego mnie zabije, jak zobaczy, że się wożę na jej lekcjach. Wolę Toyotę - stwierdziłem z uśmiechem. Rozmowa, czy choćby świadomość obecności Shena, zawsze poprawiały mi nastrój. Miał może cztery lata więcej niż ja, był wychowankiem Fangji shifu i jednym z kandydatów do objęcia stanowiska po swoim ojcu krwi. A co było w nim najlepsze to fakt, że był zdeklarowanym heteroseksualistą, co wykluczało go z kręgu potencjalnych zainteresowanych moim rozkrokiem.

~~^.^~~

- Hei-kun, co robisz w sobotę wieczorem? - naprawdę niepojętym było dla mnie, dlaczego ludzie obojga płci i z zakresu wieku od lat sześciu do ponad sześćdziesięciu lgnęli do mnie niczym wiedzeni jakimś nadzwyczaj mocnym magnesem. Spojrzałem leniwym wzrokiem na stojącą nad moją ławką blondynkę Yuumi. Mimo obowiązkowego mundurka, jej wygląd daleki był od formalnej elegancji, a moim najskrytszym marzeniem było dowiedzenie się, jakim cudem udało jej się przekonać wychowawcę, by mogła nosić pończochy na szelkach. Poza tym nie przypominałem sobie, bym widział ją kiedykolwiek nieumalowaną i bez tony żelastwa w każdym możliwym miejscu. Chociaż, skoro przechodziły moje paznokcie, to czemu by nie?
- Obawiam się, że jestem już umówiony - uśmiechnąłem się przepraszająco. Po co ja w ogóle odgrywam tę szopkę uprzejmego, lubianego ucznia?… Przez chwilę zerknąłem na kartkę maltretowaną przeze mnie od kilku minut przypadkowymi rysunkami o niezbyt wygórowanej treści i machnąłem na niej kilka znaczków. - Sama rozumiesz, Kino ma problemy z matematyką i poprosiła mnie o pomoc. Wybacz.
- A, tak… jasne - dziewczyna nawet nie ukrywała zawodu. Oczywiście twierdzenie, że miałem kogokolwiek czegokolwiek uczyć było opowieścią z mchu i paproci. Doskonale jednak wiedziałem, że dealer koordynator zdąży przekazać rzeczonej dziewczynie, co i gdzie ma robić przez cały sobotni dzień zanim Yuumi skonfrontuje swoją wiedzę z rzeczywistością. - Nawet wieczór? Wiesz, udało mi się zdobyć bilety na premierę prasową „Karera II”, bo mój tatuś robi w biznesie filmowym i…
- Wybacz, Yuumi. Niestety skończymy pewnie późno, a nie chciałbym kazać ci czekać - wstałem i uśmiechnąłem się znacząco. - Ostatecznie to niekulturalne z mojej strony narażać damę na uszczerbek, choćby tylko godności - stwierdziłem, wsuwając kartkę do kieszeni i wyszedłem z klasy. Aż mnie mdliło od tej słodkości. No i trudno komuś zabrać coś, czego nie ma.
Przeszedłem zatłoczonym, rozwrzeszczanym korytarzem aż pod pokój nauczycielski i zapukałem delikatnie. Gdy nie otrzymałem odpowiedzi, drugi raz - mocniej. W końcu drzwi się otwarły i w przejściu stanęła stara, znienawidzona chyba nawet przez pozostałych nauczycieli anglistka.
- Och, widzę, że pan Tsukigami wreszcie zagościł w naszych skromnych progach - stwierdziła z przekąsem. Kątem oka udało mi się dostrzec, że w pokoju za nią siedzi co najmniej dwóch innych nauczycieli, za to brakowało potrzebnego mi w tej chwili młodego chemika. - Niestety, depesza nie dotarła na czas i nie przygotowaliśmy czerwonego dywanu i orkiestry. To się już nie powtórzy.
- Daj spokój, Kunimi-san. Hei na pewno miał jakiś ważny powód, żeby się spóźnić, prawda? - spytał z wnętrza pojednawczo mój matematyk. Był to chyba jedyny nauczyciel, o którym mogłem szczerze i bez cienia ironii powiedzieć, że go naprawdę lubiłem i szanowałem. Inna sprawa, że większość mojej klasy nawet nie siliła się na zrozumienie, o czym mówi, czego efektem była jedna z najgorszych średnich z egzaminów w całej szkole. Jakim idiotą trzeba być, żeby nie rozumieć podstaw teorii mnogości czy geometrii trójkąta, pozostawało dla mnie zagadką nie do rozwiązania.
- Ależ oczywiście, że tak - uśmiechnąłem się szeroko w przepraszającym geście. - Po drodze spotkałem pewną starszą panią, która miała problemy z chodzeniem, a niosła ze sobą jeszcze ciężkie zakupy. Chciałem jej tylko pomóc dojść do domu i wrócić, ale nie udało mi się odmówić kulturalnie poczęstunku herbatą, więc trochę się to przeciągnęło. Obiecuję, że szybko nadrobię zaległości.
- Oh, mister Tsukigami, so you think that a stranger adult is just as important as your precious teacher? - naprawdę musimy się w to bawić za każdym razem… Może i w podstawówce, gdzie wcześniej podobno uczyła, miało sens, żeby „poniżać” nieobecnych uczniów pytaniem w języku, którego nie znali, ale teraz? W dobie komputerów i smartfonów przyklejonych każdemu do ręki?
- Well, as for me the question is not who’s more important but who’ll gain more from my action. And that’s undisputable for anyone that considers noblesse oblige as valid - odpowiedziałem z uśmiechem i wyminąłem kobietę, przeciskając się z gracją w drzwiach.
- Profesor Haruko prosił mnie o przyniesienie mu pewnych dokumentów, które zostawił na swoim biurku. Mogę? - spytałem, zerkając na matematyka. Ten tylko gestem ręki przyzwolił mi na to i wrócił do swoich zajęć. Podszedłem do zaopatrzonego w laptop i segregatory stolika, po czym otworzyłem dolną szafkę. Na górnej półce stał ciężki, metalowy kuferek opisany „laboratory material”. Położyłem obok niego złożoną na pół kartkę w kratkę, po czym udałem, że przeglądam białe teczki na niższej półce i wziąłem przypadkowo wybraną ze środka stosu. Wszystkie i tak zawierały w sobie jedynie kilkanaście czystych kartek ksero lub źle wydrukowane sprawdziany. Nawet, gdybym musiał się tym martwić, to brak którejkolwiek nie stanowił problemu. Zamknąłem szafkę, skłoniłem się formalnie nauczycielom i wyszedłem, wracając z powrotem do klasy, gdzie miał za chwilę pojawić się chemik.
Gdy wszedłem do klasy, nauczyciel właśnie kładł dziennik na podium. Podszedłem do biurka i położyłem aktówkę, po czym skinąłem znacząco, a ten odwzajemnił mój gest. Zadowolony odszedłem na miejsce i usiadłem, z rozbawieniem zauważając, że na ławce leżał kolorowy bilet kinowy z dużym napisem „KARERA II”. Doprawdy, pewni ludzie nie posiadają podstawowego instynktu mówiącego, gdzie są chciani, a gdzie nie.
Zajęcia przebiegały spokojnie bez mojego większego zaangażowania w nie. Szczerze mówiąc, nawet do końca nie byłem pewny, co aktualnie przerabialiśmy. Coś o wodorotlenkach? Mniejsza z tym, i tak poziom jest tak żenująco niski, że przewertowanie podręcznika zapewniłoby mi dobrą ocenę, nawet gdybym musiał rzeczywiście przejmować się egzaminem z tego przedmiotu. Oczywistym dla mnie było, że Haruko nie będzie robił najmniejszych problemów, jeśli tylko ma w planach zachować swój wygodny stołek i bezpieczną posadkę rejonowego.
Brakowało pięciu minut do zakończenia lekcji, gdy zerknąłem leniwym wzrokiem na zapiski na tablicy. Było na niej rozpisane do niemożliwości zadanie wymagające do policzenia krótkiego wzoru w dwóch linijkach. My zawsze mieliśmy tak debilny poziom, czy to Chue jest wyjątkowo dobrą nauczycielką? No nic, kiedy wreszcie ten dzwonek…?
Gdy wszyscy już wyszli, powoli wstałem z krzesełka i jednym ruchem zgarnąłem swoje rzeczy do torby, po czym założyłem ją sobie na ramię i wyszedłem z klasy. Nie spieszyło mi się do domu, to było pewne. Bocznymi drzwiami przeszedłem na boisko szkolne i udałem się na skraj lasku do „budy”, w której już od ponad tygodnia leczył się kos ze złamanym skrzydłem i częściowo zmiażdżonym dziobem. Byłem pewny, że któryś z głąbów szkolnych uderzył w niego piłką lub nawet kamienem. Czasami nie mogłem się nadziwić, jakim trzeba być ignorantem i skurwysynem, żeby uszkodzić delikatne ciało zwierzęcia, a potem bez najmniejszych skrupułów zostawić je na powolne zdychanie. Już większym aktem miłosierdzia byłoby dobić, żeby oszczędzić cierpienia i śmierci głodowej.
Odsłoniłem szmatę przewieszoną przed przednią ścianką prowizorycznego, ale na szczęście wciąż stabilnego, lokum. Ptak natychmiast mnie rozpoznał i podskoczył wesoło. Uśmiechnąłem się lekko i wyciągnąłem dłoń, żeby wszedł na nią i mógł chociaż na chwilę podelektować się późnowiosennym słońcem. Usiadłem z nogami podgiętymi przed sobą i przełożyłem sobie kosa na kolano, żeby móc zbadać jego obrażenia. Z dziobem nie za bardzo mogłem cokolwiek zrobić poza pilnowaniem, by nie wdała się w niego żadna infekcja, ale skrzydło było do zupełnego odratowania.
Ostrożnym ruchem odsupłałem koniec bandaża i zwinąłem go z ptaka, żeby obejrzeć postępy w leczeniu. Przyłożyłem palec w oczekiwaniu na reakcję. Zwierzę było spokojne i nie wykazywało większych oznak bólu, dlatego przeszedłem do dalszej części badania. Wyraźnie czułem, że drobniejsze nadłamania były w zasadzie już zrośnięte, a i te gorsze urazy powoli zaczynały się regenerować bez większego problemu.
Kończyłem właśnie sprawdzanie i miałem zamiar zabandażować skrzydło ponownie, gdy kos wyrwał się gwałtownie z ostrzegawczym piskiem. W ostatniej chwili zdążyłem go wypuścić, a potem złapać tak, żeby nie trzasnął o ziemię niewyleczoną częścią ciała. Spojrzałem w stronę źródła strachu zwierzęcia. Co do…? W moją stronę szedł wyraźnie rozluźniony „Tasuku-sama” z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Czyli dla zwierząt potrafisz być delikatny, a dla ludzi nie? - zagadnął, jak gdyby jego obecność w mojej szkole, a zwłaszcza tej zapuszczonej części ogrodu, była czymś naturalnym.
- Jestem delikatny dla tych, którzy na to zasługują - odpowiedziałem, głaszcząc uspokajająco ptaka. - A teraz, z łaski swojej, krok w tył, bo nie mam ochoty na leczenie ponownie pootwieranych złamań. A najlepiej, to w ogóle wracaj do mojej ukochanej mamusi i jej nowej wielkiej miłości życia - prychnąłem, a kos zagwizdał niepewnie, wyczuwając moją zmianę nastroju. Delikatnie podrapałem go przy połączeniu głowy z szyją i się rozluźnił.
Sięgnąłem po bandaż i zabrałem się za usztywnianie skrzydła, starając się za wszelką cenę nie zwracać uwagi na przyglądającego mi się z jakąś dziwną miną mężczyznę.
Gdy skończyłem, przeniosłem ptaka na swoją dłoń, a potem włożyłem go do jego mieszkania. Sięgnąłem do torby i wyciągnąłem z niej mieszankę roztłuczonych ziaren, jagód i sparzonego węgorza. Przedziurawiłem woreczek, wyłożyłem karmę na spodek zrobiony z pokrywki po lodach, pogłaskałem czule zadowolone zwierzę i przesłoniłem mu wejście, po czym odwróciłem się w stronę wciąż czekającego aktora.
- Więc? - spytałem oschle. Nie miałem ochoty na długie pogaduchy z „dobrym dorosłym” bez względu na jego intencje. Zawsze kończyło się mową moralizatorską o wielkich ideałach, które nigdy nie zakładały istnienia jakichkolwiek czynników zewnętrznych. A już szantażów, zdrad i zorganizowanych grup przestępczych najmniej.
- Wyluzuj, nie przyszedłem cię zjeść - zaśmiał się lekko mężczyzna. Mógł mi wierzyć, że była to ostatnia rzecz, jakiej bym się obawiał z jego strony. - Przyszedłem porozmawiać na spokojnie ze swoim przyszłym braciszkiem. Wczorajszy dzień był dość nerwowy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy się dzisiaj poznali chociaż trochę, prawda? - Uwaga, tłumaczę na japoński klasyczny: „Ty grzdylu mały, mamy gdzieś, co sobie myślisz i albo się podporządkujesz, albo spierdalaj na bambus prostować banany”. Oczywiście pierwsza wersja bardziej pasowała słownikowo do powszechnie szanowanego obywatela. Kto myśli, że słowa zawsze odpowiadają treści, ten jest albo idiotą, albo hipokrytą. Albo i jednym, i drugim.
Prychnąłem z niesmakiem. Jeśli jakiegoś gatunku ludzi nie cierpiałem najbardziej, to byli to ludzie na tyle zmanieryzowani, że swój egoizm przedstawiali jako zainteresowanie innymi i altruizm.
- Myślałem, że wyraziłem się wczoraj dostatecznie wyraźnie. Jeśli chcecie się bawić w dom, to róbcie to beze mnie, jeśli liczycie na happy end - syknąłem zniecierpliwiony. Dlaczego, do cholery, ja się w ogóle muszę tłumaczyć?…
- Twoja matka się o ciebie martwi. Dlaczego nie możesz z nią porozmawiać? Na pewno da się znaleźć jakieś porozumie…
- Dosyć! - wrzasnąłem, zaciskając dłonie w pięści. Modliłem się, żeby resztki samokontroli zapobiegły wysunięciu się lisich uszu. Tego by mi jeszcze tylko brakowało. - Nie chwaliła ci się mamusia, jakiego ma złego synka? To ja się pochwalę, żebyś się nie czuł niedoinformowany - syknąłem, zerkając ukradkiem na dłoń. Paznokcie były długie, jak na męskie, ale w dalszym ciągu zupełnie ludzkie. - Jestem chemikiem mafii. Opracowuję dragi, którymi potem trujemy połowę Tokio, ciągnąc z tego niezły szmal. No, ale ty chyba powinieneś wiedzieć, od kogo pochodzi twój towar, co? - spytałem, przejeżdżając palcami po policzku mężczyzny, bardziej w geście ostrzegawczym, niż intymnym. Irytował mnie każdym ułamkiem swojego ciała. Był przystojny, szanowany, doceniany, taki… właściwy. Przeczył całemu mojemu życiu i tak ciężko wywalczonej, stabilnej pozycji. Mogłem się założyć o wszystko, co tylko by mi zaproponowano, że jego kochający tatuś, lekarz, opłacił mu prywatnego nauczyciela śpiewu i języka francuskiego, a potem posłał do filmówki, gdzie pilnował, żeby nie zabrakło mu materiałów, czy pieniędzy potrzebnych do ukończenia szkoły z wyróżnieniem. Oczywiście co weekend spotykali się przy wspólnym obiadku lub kolacji i dowcipkowali o pracy. Widziałem to wszystko w jego postawie - wyprostowanych ramionach, pewnym kroku, spokojnych oczach i wiecznie przyklejonym uśmiechu misjonarza dającego butelkę wody murzyńskiej wiosce w przeświadczeniu, że te dwa litry zbawią cały świat. Najbardziej z tego wszystkiego irytowało mnie poczucie prawości i wyższości nad „degeneratami” takimi jak ja. Z drugiej strony, było mi go nawet żal. Zamknięty w złotej klateczce jasnej strony miasta, pielęgnował w sobie poczucie wolności, żeby przypadkiem nie dojść do zbyt daleko idących wniosków.
Popatrzyłem z agresją w oczach na stojącego przede mną mężczyznę. Wydawał się coś analizować. Ostatecznie westchnął głęboko.
- Jesteś dorosły, wiesz, co robisz - stwierdził zdecydowanie ostrożniej niż wcześniej. Zacząłem się zastanawiać, ile czasu zajęłoby mi zupełne złamanie go i pozbawienie tego mądrego uśmieszku. Powoli udawać, że pod wpływem oświeconej myśli zmieniam się i „wychodzę na dobrą ścieżkę”, a potem pociągnąć za sobą wprost w jądro ciemności. Może nawet byłby wtedy z niego dobry podwładny: dość przystojny, by kontrolować kobiety, potrafiący używać gładkich słów, a przede wszystkim uzależniony od tego, co mu podsunę w kieliszku wina. - Pozwól mi się chociaż zabrać na kawę i ciastko. Obiecuję, że nie będę poruszał tematów, które ci nie będą pasować - czy on jest głupi, czy po prostu trafiłem na jakiegoś pieprzonego masochistę?
- Nie odpierdolisz się, dopóki się nie zgodzę, co? - prychnąłem ze śmiechem i założyłem torbę na ramię. - W takim razie jedziemy do Lan se Maotouying, podają tam moją ulubioną herbatę - stwierdziłem autorytarnie i udałem się na parking.

~~^.^~~

Czerwone, sportowe Mitsubishi zaparkowało na prawie pustym placu przed stylizowaną na chińskie pawilony promenadą handlową. Podczas jazdy wreszcie się dowiedziałem, jak dokładnie miał na imię mój towarzysz - Soujirou Honami - i że rzeczywiście grał w „Karera” i oczekującym premiery „Karera II”. Jak również kilku innych filmach w mniej znaczących rolach, a wcześniej uczęszczał do UTokyo na wydziale pedagogicznym. A, no i oczywiście brał udział w kursie aktorskim we Francji. Prorok jaki, czy co…
- To gdzie teraz? - spytał Soujirou, otwierając przede mną drzwi samochodu. Przez ułamek sekundy poczułem się tak, jak gdybym to ja był w tym duecie ofiarą, którą trzeba zauroczyć, ale szybko pozbyłem się tej myśli. Nie z takimi sobie radziłem.
- Trzeci od lewej - odpowiedziałem wyniośle, wysiadając. Po drodze do kawiarni podjechaliśmy pod mój dom, więc miałem na sobie coś normalnego zamiast przestarzałego w kroju mundurka. Trochę nie podobało mi się, że na paznokciach z dość daleka widoczne były odpryski i braki w cyrkoniach, ale nie mogłem nic na to poradzić w tak krótkim czasie.
W Lan se Maotouying było pusto, jeśli nie liczyć nieco młodszego ode mnie barmana oraz dwójki mężczyzn w średnim wieku. Mężczyźni sprzeczali się po chińsku podjadając udka z kurczaka i popijając coś, co wyglądało na niezbyt drogie grzane wino. Młody Japończyk od razu skinął mi głową, dlatego nie martwiłem się zamówieniem, tylko usiadłem przy dwuosobowym stoliku w kącie sali.
- Myślałem, że chcesz coś do picia - stwierdził ze zdziwieniem Soujirou, odsuwając sobie drugie krzesło.
- Bo chcę - wzruszyłem ramionami. - Chyba mówiłem, że tu często bywam? Mam tylko nadzieję, że Jyuuro widział twój samochód i nie sięgnie po whisky, bo tego byśmy oboje nie chcieli, prawda? - spytałem, kładąc podbródek na zaplecionych dłoniach.
- Widziałem, widziałem. Zresztą, kiedy ty ostatni raz byłeś z kimś, kto ci nie szoferuje? - zażartował chłopak, stawiając przede mną filiżankę z mrożoną herbatą o hipnotyzująco szkarłatnej barwie, a przed Soujirou małą czarną. - Nie sądziłem tylko, że zejdziesz na taką młodzież - stwierdził zalotnie i oparł się udem o oparcie mojego krzesła. - Tak w ogóle, to jestem Jyuuro. Mam nadzieję, że wiesz, że ten tu zmienia mężczyzn częściej niż bieliznę. Zwłaszcza, jeśli są kiepscy w łóżku albo im się skończy kasa - Jyuuro roześmiał się, cmoknął mnie w policzek na pokaz i odszedł.
- C-co to było… - mężczyzna zrobił tak słodką skonsternowaną minę, że w zasadzie powinienem podziękować potem temu idiocie za scenkę, jaką odegrał. Poza tym, czy Soujirou był zazdrosny…? Zaczyna mi się to podobać.
- Nie przejmowałbym się tym, co mówi Jyuuro. Lubi bawić się ludźmi - stwierdziłem lekko, upijając łyk herbaty. Miała mocny, truskawkowy smak z akcentem starej, dobrej brandy. - Chociaż rzeczywiście lubię starszych, forsiastych mężczyzn - dodałem, gdy rysy mężczyzny się wygładziły. Ten tylko westchnął głośno, wywracając oczami.
- Myślałem, że nie chcesz wchodzić na tą tematykę - powiedział w końcu i powąchał ostrożnie kawę przed nim.
- Nie ma w niej dragów - stwierdziłem pewnym głosem, obserwując z rozśmieszeniem zachowanie aktora. - Co do alkoholu, to nie gwarantuję, ale raczej bym ufał w tej kwestii Jyuuro. Ostatecznie wziął nas za parę, a wie, że nie lubię pijanych ludzi.
- To dlatego spotkałeś się wczoraj z tym mężczyzną? - spytał, a ja omal nie wypuściłem filiżanki z dłoni.
- S-skąd ty… Śledziłeś mnie?! - co tu się, do cholery, dzieje? Przecież on nie należy do żadnej triady… nie może! Jeden z dwójki klientów popatrzył na mnie pytająco, ale zlekceważyłem to. - Ostrzegam cię, że ktokolwiek jest twoim protektorem, nie wygra z Czerwonymi Sztyletami!
- Nikogo nie śledziłem - odpowiedział spokojnie Soujirou. Grunt powoli osuwał mi się spod nóg. - Po prostu znam managera agencji modeli, który wczoraj tam był i cię widział. Mówił, że już miał podejść, jak pojawił się jakiś niebezpiecznie wyglądający mężczyzna i odeszliście razem, więc zdążył tylko zrobić zdjęcie na przyszłość. Jest tobą zainteresowany, jeśli chcesz, mogę was skontaktować ze sobą - odetchnąłem z ulgą, a mężczyzna z pewnością to widział, bo uśmiechnął się delikatnie. - Jak już sam stwierdziłeś, jestem porządnym obywatelem prawa. I jeszcze jedno: nie zażywam narkotyków, nie upijam się mocniej niż toleruję i nie palę. Tak na przyszłość - stwierdził, przechylając filiżankę do swoich ust.
- A preferencje seksualne? - spytałem drapieżnie i teraz to on o mało co się nie udławił. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że gwiazdka młodzieżowych szmatławców jest impotentem? - uśmiechnąłem się znacząco, przejeżdżając językiem po górnych zębach. Nie mogłem przecież pozwolić, żeby taka okazja odwetu uciekła mi między palcami.
- Nie jestem tobą zainteresowany, jeśli o to pytasz - odpowiedział w końcu, ale mój zmysł socjologiczny podpowiedział mi, że nie było to zupełnie zgodne z prawdą. Postanowiłem mimo to zagrać na jego warunkach. Pośpiech jest obelgą mądrości. Zamruczałem bez większego sensu i zerknąłem na zegarek. Dochodziła piąta, Chue powinna już zakończyć eksperyment.
- W takim razie nie będzie ci przeszkadzać, jak znajdę sobie inne towarzystwo na wieczór, co? No, chyba, że jednak zagospodarujemy wspólnie tak piękną pełnię, jak dzisiejsza - uśmiechnąłem się sugestywnie, sięgając ręką do kieszeni, w której schowany miałem telefon.
- Oczywiście. W końcu i tak nie jestem twoim opiekunem prawnym - stwierdził, ale jego oczy mówiły coś zupełnie przeciwnego. Tylko po co ta cała szopka z udawaniem? Kiepski z ciebie aktor, Souji.
- Skoro tak mówisz - wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem komórkę, po czym wybrałem odpowiedni numer.
- Chue? No cześć, kochanie, coś ciekawego się wydarzyło odkąd wyszedłem? - spytałem słodkim głosem, specjalnie po japońsku. Soujirou nie musiał wiedzieć, że Chue była kobietą, w końcu powinienem mieć jakieś środki do gry.
- Kochanie? - Chue na chwilę zamilkła w słuchawce. - Znowu znęcasz się nad tymi biednymi ludźmi, co? No, ale w sumie sami się o to prosili - słuchawka zaświszczała, gdy kobieta westchnęła. - Dobra, mniejsza z tym, Fangi Xueqing chce cię widzieć, jak tylko się pojawisz na terenach triady.  Zu z Bahajem o mało się nie pobili, jak zostali sami. Nie wiem, o co chodziło, ale słyszałam twoje imię, więc lepiej uważaj po drodze.
- No jasne, skarbie. Powiesz Zu, żeby podjechał? Przecież nie będę cię fatygował - stwierdziłem słodko, modląc się w duchu, by Chue zrozumiała, co chciałem jej przekazać. Kłótnia z consigliere nie mogła przynieść nic dobrego, a ja nie byłem aż tak głupi, żeby ryzykować wpadnięcie na speców od mokrej roboty. Poza tym, była to idealna okazja, by podpuścić Soujirou jeszcze bardziej.
- Zu ma po ciebie jechać? Pokichało cię?! Przecież jak mu powiem, że mu coś rozkazujesz, to mnie… - kobieta przerwała i już wiedziałem, że się rozumiemy. - Dobra, przekażę mu. Jesteś u siebie w domu, czy gdzieś indziej?
- Teraz? Jestem u Kanako, nie spiesz się. To cześć, kotku! - rzuciłem i rozłączyłem się. Kątem oka zerknąłem na szczerzącego się Jyuuro, zanim zwróciłem wzrok z powrotem na Soujirou. Przyglądał mi się intensywnie, ale przez dłuższą chwilę nic nie mówił.
- Ten cały Chuu to mężczyzna z wczoraj? - ciekawość w końcu zwyciężyła.
- Chue? - spytałem z chichotem. Wizja groźnej Chue była naprawdę komiczna. - Nie, zdecydowanie nie. Zresztą z Zu też naprawdę dawno się już nie spotykałem. Oczywiście poza tym wczoraj.
- Więc to jakiś inny kochanek? - dopytywał mężczyzna. On naprawdę myślał, że nie brzmi, jakby był zazdrosny i zdesperowany?
- Pozwolę się powtórzyć: Chue? - spytałem ze śmiechem, ganiąc wzrokiem chichoczącego Jyuuro. - Cóż, jeszcze nikt tak nie określił naszej relacji. Ale spędzamy razem dość dużo czasu, zazwyczaj popołudniami i wieczorami - nie kłamałem. Jako że do południa w tygodniu udawałem wzorowego ucznia, w laboratorium zwykle mogłem się pokazać dopiero w dość późnych godzinach. Zdarzało mi się też nocować na kozetce w gabinecie Chue.
- A dzisiaj? - westchnąłem głośno, przewracając oczyma.
- Mogę wrócić na noc, jeśli nagrzejesz mi łóżko - stwierdziłem zalotnie, jednak wiedziałem, że duma mężczyzny nie pozwoli mu na przyjęcie tej propozycji.
- Przecież mówiłem, że nie interesujesz mnie w tym aspekcie. Po prostu nie chcę, żeby coś się stało mojemu młodszemu bratu, a w końcu niedługo nimi będziemy.
- Oczywiście - prychnąłem z uśmiechem i założyłem nogę na nogę. - Jyuuro, z łaski swojej - pomachałem barmanowi ręką w kierunku pustej filiżanki. Barman z ociąganiem wstał ze swojego fotela za barem i na chwilę zniknął za drzwiami kuchni, po czym wrócił ze szklanym czajniczkiem z herbatą.
- Myślałem, że będziesz się za chwilę zbierał - zauważył, nalewając zimną ciecz. Jak zwykle przy mnie, nawet nie ukrywał, że podsłuchiwał cudze rozmowy.
- Jak podsłuchujesz, to rób to chociaż dokładnie - westchnąłem znudzonym głosem. - Przecież wiesz, że o tej porze z Twierdzy będzie co najmniej godzina drogi. Nie wspominając, że najpierw Chue będzie się modlić, żeby w Zu nie obudziły się mordercze instynkty, a potem Zu pokłóci się z Shenem, komu się bardziej nie chce stać w korkach - przeciągnąłem się i odchyliłem nieco za oparcie krzesła, asekurując nogą, by nie zlecieć z mniej lub bardziej efektowną przewrotką w tył.
- Jak uważasz. Tylko radzę się upewnić, że cię Tanghu Zu nie zobaczy z tym tutaj, bo nie chcę mordobicia w lokalu. Mama by mnie chyba wydziedziczyła.
- Jasne, jasne - mruknąłem niezadowolony. Za kogo on mnie uważał, żebym nie potrafił podstawowych rzeczy przypilnować? - To ja wypiję i przejdziemy się jeszcze po pasażu, co? Skończył mi się mój ulubiony lakier do paznokci, więc potrzebuję czegoś nowego - uśmiechnąłem się szeroko.
- Co? A, tak, jasne - taki prostolinijny… Ach, aż szkoda niszczyć taką perełkę.

2 komentarze:

  1. Lubię Hei/Hei'a(?)!
    Tłumaczenie angielskiego testu nie jest konieczne, zawsze pomocny Tłumacz Google poszedł w ruch.
    Wybitnie podobają mi się pomalowane paznokcie u płci męskiej (oczywiście dobrze pomalowane paznokcie).
    Soujirou troszku mnie irytuje. Z ciekawości spojrzałam do jego zakładki, nie spodziewałam się aż takiej różnicy wieku między nim, a jego "nowym braciszkiem", chociaż nie powiem, że mi to przeszkadza, wręcz przeciwnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodnie z polską pisownią - Heia. Odmienne, bo to mężczyzna i bez apostrofu, bo nie znika żadna głoska przy wymowie. Miło mi, że go lubisz.
      Wiesz co, u Heia to malowanie paznokci jest dość zakorzenione w psychice. Może kiedyś rozwinę ten wątek, ale to trochę kwestia radzenia sobie ze skrajnymi emocjami, forma terapii. Przynajmniej kiedyś była.
      Soujirou zdecydowanie rozwinie się w późniejszym czasie. Bierz też poprawkę, że patrzymy na niego z perspektywy Heia, a jest to perspektywa dość mocno pofalowana ;) I fakt, te 8 lat robi różnicę. Oczywiście nie będę Cię na siłę do niego przekonywać.
      Pozdrawiam.

      Usuń

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.