Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

środa, 15 listopada 2017

NC III: Prolog

Wjechał w boczną alejkę i po jakiś pięciuset metrach zjechał w dół na parking. Przejechał przez niemal całą halę i już miał przekląć pod nosem swoje szczęście, gdy przypomniał sobie, że przecież niespełna pół roku temu dobudowali niżej jeszcze jedną platformę. Szczerze mówiąc, nie był zbyt pewny, czy bezpiecznie jest tam zaparkować. W końcu architekt, który projektował kiedyś cały budynek nie brał pod uwagę dodatkowego obciążenia nieistniejących wtedy hal. Jeszcze nigdy nie musiał zjeżdżać do poziomu minus trzeciego. Chociaż, z drugiej strony przecież słyszał od tego inżyniera spod sto trzydziestki siódemki, że bardzo sobie chwalił.
- Raz kozie śmierć, najwyżej pozbędę się w końcu tego czerwonego potwora - mruknął sam do siebie, wjeżdżając powoli na windę samochodową. Gdy tylko czujniki zarejestrowały, że dobrze stanął, przed jego oczyma, tuż pod linią podsufitki, rozbłysnęło mdłe, zielone światło i poczuł, że zaczyna zjeżdżać w dół szybu. Sam nie wiedział, dlaczego zamknął oczy, ale wydało mu się to w jakiś sposób uspokajające.
Gdy wreszcie platforma razem z samochodem i nim w środku osiadła z lekkim zatrzęsieniem i rozległo się miarowe pikanie, otworzył oczy. Z lekkim zaciekawieniem rozejrzał się po otwartej przestrzeni, przed którą właśnie stał. Zwolnił hamulec i wjechał na nie aż tak małe, niemal puste piętro. Parking miał może połowę wielkości tego normalnego, za to ogólna pustka i smukłość srebrzyście białych filarów powiększały go optycznie. Przejechał na wolnych obrotach koło białego peugeota księgowej z dwudziestego czwartego piętra i ciemnozielonego terenowego subaru. Ten drugi prawdopodobnie należał do jednego z trójki emerytowanych wojskowych lub wędkarza z siódmego piętra, który co czwartek rozsiewał po całym piętrze zapach świeżo wyciągniętych z rzeki ryb. Nawet była jakiś rok temu z tego powodu afera. Nie brał w niej udziału, zbytnio zajęty zdjęciami do „Karery”.
Wjechał pomiędzy dwie malowane czerwoną farbą linie i zgasił silnik, wcześniej zerkając na cyferblat zegarka. Dobiegała piętnasta. Wysiadł z samochodu i zatrzasnął drzwi, a te zablokowały się z wyraźnym kliknięciem. Wyciągnął z kieszeni pomiętą już kartkę ze służbowego notesu Jyuuro i jeszcze raz przejrzał wszystkie informacje zapisane zielonym długopisem.
- Hei pracował z Chue pod Zu, którego trochę się boi - wymruczał, mrużąc oczy. Miał nadzieję, że nie poplącze tych wszystkich chińskich imion, dla niego wciąż egzotycznych. Może i było to idiotyczne, bo przecież zarówno w pracy na planie, jak i wcześniej na wydziale pedagogicznym nieraz spotykał różnych Chińczyków, czy Koreańczyków, ale ich imiona i nazwiska cały czas brzmiały dla niego obco i nieco piskliwie. - Aha, nie lubi Bahaja, za to przyjaźni się z Shenem - przystanął na chwilę i zastanowił się głębiej. - Shen to nie był czasem ten facet, o którym wspominał ostatnio, kiedy jechał do jakiejś kobiety? No nic, pewnie się zaraz dowiem - wymamrotał wzruszając ramionami i wsiadł do otwierającej się właśnie przed nim windy. Przez chwilę zastanowił się, czemu tak właściwie mówi na głos sam do siebie, ale ostatecznie przecież nikt go i tak nie słyszał. A myśli łatwiej zebrać poprzez konieczność wyartykułowania ich. Wbił na cyferblat „34” i wsunął karteczkę z powrotem do kieszeni.
Po około minucie winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze i podwójne szklane drzwi rozsunęły się przed nim. Zerknął jeszcze przelotnie w lustro koło panelu, uśmiechnął się do własnego odbicia, po czym wyszedł, równocześnie starając się dogrzebać do kluczy w małej, skórzanej torbie. Kumiko już od dawna suszyła mu głowę, że powinien się pozbyć tego starocia i kupić coś nowego. Może nawet wziąć udział w jakiejś kampanii reklamowej i zasilić swoje konto nie aż taką małą sumką. On jednak uparcie twierdził, że woli tę starą, pamiętającą jeszcze czasy jego dziadka, torbę.
Wreszcie udało mu się domacać do zimnego, metalowego pęczka i wyciągnął go. Przebrał kolejne kluczyki, aż wreszcie w jego palcach znalazł się ten o średniej wielkości w metalicznym odcieniu czerwieni. Cały czas nie był w stanie pojąć, dlaczego właściciel apartamentowca uparł się, że czerwień jest najlepszym kolorem, jaki mógł wybrać jako motyw przewodni wystroju. Nie chciało mu się z nim kłócić. W końcu „nie on studiował architekturę u samego wielkiego Puchinelle’a”. Co więcej, w życiu nie słyszał o żadnym Puchinelle’u. Chyba nawet tego nie żałował.
Gdy wszedł do środka, przywitał go dźwięk nieco zbyt głośno grającego telewizora.
- Hei, ścisz skarbie chociaż trochę ten telew… - urwał, gdy zauważył drzemiącego na kanapie chłopaka z ciemnorudą kulą futra na nogach. Wziął ze stolika pilot i wyłączył odbiornik, po czym przysiadł na boku kanapy. Gdy tylko to zrobił, z nieforemnej do tej pory kuli wychylił się psi łeb z postawionymi wysoko uszami i nieco jeszcze zaspanymi kasztanowymi oczyma. Pies ziewnął szeroko, odsłaniając czarne dziąsła i wstrząsnął owiniętym do tej pory na łapach ogonem, nie merdając nim jednak zbyt gwałtownie.
- Cześć, Xiaogou. Dobrze pilnowałeś Heia? - przywitał się mężczyzna. Zwierzę w odpowiedzi tylko zaskowyczało cicho i położyło łeb z powrotem na nogach śpiącego chłopaka, wyraźnie dumne. - Idę sobie coś zrobić, nie budź go.

~~^.^~~

Potrząsnął energicznie głową, chcąc się pozbyć ostatnich resztek snu i ziewnął szeroko, przeciągając się. Rozejrzał się dookoła i jego wzrok zatrzymał się w końcu na siedzącym naprzeciwko w fotelu Soujirou. Mężczyzna w skupieniu czytał jakąś książkę w brunatnej oprawie.
- Od dawna jesteś w domu? - spytał nieco zachrypniętym głosem.
- O, już się obudziłeś - mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie i zamknął książkę nie zaznaczywszy strony. - Mam nadzieję, że śniło ci się coś miłego, mój mały lisku.
- Nic szczególnego - wzruszył ramionami i spróbował ruszyć nogami, ale uniemożliwił mu to ponad dwudziestokilogramowy ciężar na kolanach.
- Xiaogou, w moim pokoju leży niebieska torba z pudełkiem w środku. Jest dla ciebie. Możesz iść na chwilę pooglądać sam, co dostałeś? - Soujirou zmierzwił rozczochrane włosy Xiaogou, który właśnie zmienił się w człowieka. - Muszę porozmawiać sam na sam z Heiem - Vulpes popatrzył pytająco na kochanka, ale nic nie powiedział. Oboje milczeli, dopóki dzieciak nie zniknął za zamkniętymi drzwiami.
- Coś się stało - stwierdził w końcu młodszy z nich.
- To już ty powiedziałeś - Soujirou westchnął ciężko zanim przeszedł do dalszej części wypowiedzi. - Pamiętasz, jak powiedziałeś tuż po rozprawie, że śmierć twojego ojca nie była wypadkiem? - spytał spokojnie, sięgając po kubek z zimnym już napojem.
- Owszem - zaczął ostrożnie młodszy mężczyzna. Zdecydowanie nie podobał mu się ten temat i ton. - Powiedziałem też, żebyś zostawił ten temat. Powinieneś już wiedzieć, że pewnych rzeczy z mojej przeszłości nie powinieneś znać dla własnego dobra.
- Wiem. Ale tego nie akceptuję. Hei, jesteś moim mężczyzną. To chyba normalne, że chcę cię chro…
- Dosyć! - syknął, ściągając nogi z kanapy i siadając prosto. - Nie mam ochoty spowiadać się z sekretów mafii. A ty nie powinieneś mieć ochoty ich słuchać. Nie, żeby to było coś ciekawego - prychnął i wstał, po czym pociągnął bluzkę w dół, by zakryć chociaż brzuch. Nie wstydził się pokazywać przed kochankiem bez spodni, ale i tak nie był teraz w nastroju na flirt. Nie po tym, jak Soujirou kolejny raz poruszył temat, który powinien być tabu. Dla niego przynajmniej nim był. - Idę po coś do picia, zaschło mi w gardle - oznajmił, chrząkając wymownie.
- Nie wykręcisz się tym razem od rozmowy, mój mały lisku - stwierdził mężczyzna, a on skrzywił się niezadowolony.
- Nie miałem zamiaru - stwierdził w końcu zgryźliwie, ale obaj wiedzieli, że było to kłamstwo. Wszedł do kuchni, nalał sobie soku do wysokiej szklanki, po czym upił łyk, by chociaż chwilę dłużej mieć wymówkę od mówienia.
- Jeśli temat ojca naprawdę ci nie pasuje, to możemy najpierw wyjaśnić sobie co innego. Wolisz Chue, Zu, czy Bahaja? -  Heiskamieniał na dźwięk trzeciego imienia. Był pewny, że nigdy nie wspominał o tym przeklętym psychopacie.
Przecież Souji nie może wiedzieć, że… !  przemknęło mu przez myśl. Zaraz potem przypomniał sobie, że parę razy rozmawiał przez telefon z Shenem lub Zu w obecności kochanka i już nie był taki pewny. Dalej jednak nie podobało mu się to.
- Nie wiem, kto ci jakiś bzdur nagadał, ale nie słuchałbym go już nigdy więcej, gdybym był na twoim miejscu - stwierdził w końcu sucho, starając się za wszelką cenę, by jego głos nie zadrżał. Nie był do końca przekonany, czy mu się to udało.
- Nie jesteś dobrym aktorem, Hei - usłyszał, potwierdzając swoje przypuszczenia. - Przynajmniej nie dla mnie. Ale podejrzewałem, że będziesz próbował mnie tak zbyć, więc sam się zająłem dotarciem do prawdy.
- O czym ty mówisz? - spytał słabo. W jego głowie pojawiały się coraz to nowe scenariusze, a każdy gorszy od poprzedniego. Może wynajął kogoś, żeby go śledzić? Może sam to robił? Albo, co gorsza, jakimś cudem odnalazł Zu? Przecież mafiozo nie miałby oporów przed skompromitowaniem go, choćby i po to, żeby doprowadzić do ich rozstania. A jeśli to zrobił, to niemal pewnym było, że nie pozwoli zbyt długo kręcić się po mieście niewygodnemu…
Nie! Nie pozwolę na to! urwał rozmyślania tym zdaniem. Prychnął, by odgonić od siebie złe przypuszczenia. W tym czasie Soujirou cały czas mu się przyglądał, wyraźnie widząc, co dzieje się w głowie chłopaka.
- Nie musisz się domyślać w nieskończoność. W odróżnieniu do ciebie, nie mam zamiaru mnożyć sekretów - stwierdził Soujirou chłodnym, nieprzyjemnym tonem. Nie do końca wiedział, czy mężczyzna był teraz aktorem, czy rzeczywiście miał o nim tak niskie mniemanie. - Od dzisiaj jestem członkiem twojej mafii, rozmawiałem właśnie z Bahajem - oznajmił spokojnie mężczyzna, zaplatając ręce na piersi. Odjęło mu mowę. Przez dłuższą chwilę nie mógł nawet zrozumieć znaczenia słów, które usłyszał.
- O-od dzisiaj… od dzisiaj co?! - wystękał w końcu, łapiąc gwałtowniej powietrze. - Nie możesz tego zrobić… Souji, słyszysz?! Po prostu nie możesz! Dobrze wiesz, że…
- Nie, nie wiem - przerwał mu ostro kochanek. - Nic nie wiem. Hei, cały czas wszystko przede mną ukrywasz. Mam tego poważnie dosyć. Jeśli to jest jedyny możliwy sposób, żeby wreszcie dociec do tego, co się z tobą dzieje, to nie mam wyboru.
- A-ale… Blefujesz - stwierdził w końcu pewnym głosem, podnosząc wzrok prosto na twarz Soujirou. - Myślałeś, że emocje znowu wezmą nade mną górę i spanikuję - prychnął, wyraźnie rozbawiony tym, jak prosto kochanek mógł go podejść. - Może u ciebie w filmach taka akcja by przeszła, ale normalnie nie ma opcji, żeby człowiek z ulicy ot tak po prostu wstąpił do mafii po drodze po fajki.
- Mylisz się, mój mały lisku - mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. Aktor był stanowczo zbyt pewny siebie jak na kogoś, kto kłamie. - Zapominasz, że nie jestem pierwszym lepszym człowiekiem z ulicy. Po pierwsze, jestem twoim kochankiem, więc to chyba oczywiste, że Bahaj byłby mną zainteresowany. A po drugie mam świetne kontakty w świecie show biznesu. Ponad połowa aktorów coś bierze, każdemu by zależało, żeby źródłem był właśnie on. Ale to prawda, że oficjalnie nie jestem jeszcze członkiem Sztyletów. Mam się spotkać za tydzień w Hongose Haoshai i dogadać szczegóły. <<Hongse Haozhai, chiń. 红色豪宅 - Czerwona Twierdza. Soujirou nie potrafił wymówić dobrze wszystkich głosek; przyp. aut.>>
- Nie zrobisz tego… - powiedział błagalnym tonem, niemal płacząc. Czy jego kochanek do reszty zgłupiał?! Przecież nie mógł myśleć, że triada to tylko jakieś gentlemańskie porachunki znudzonych życiem arystokratów i pokazowe strzelaniny, w których można się co najwyżej malowniczo ubrudzić ketchupem. - Souji, ja cię błagam! Jestem w stanie jeszcze jakoś odkręcić wszystko, ty nie możesz…
- Ale nie będziesz miał już przede mną żadnych tajemnic, tak? - spytał ostro Soujirou, patrząc prosto w oczy chłopaka. Ten energicznie pokiwał głową. - I żadnego unikania niewygodnych pytań. Udawania, że nic się nie dzieje. Zmieniania tematu za każdym razem, gdy temat dotknie mafii, przeszłości, kochanków, czy czego tam jeszcze.
- Ale Souji… - zaczął płaczliwie, ale Soujirou tylko pokiwał głową.
- Tak, czy nie? - mężczyzna ponownie zadał pytanie, wystukując nogą rytm z niecierpliwością.
- T-tak… - wyjąkał w końcu, drżąc. Nie wierzył w to, na co właśnie się zgodził. - Wszystko, tylko, błagam cię, trzymaj się od nich z daleka.
- W takim razie: słucham. O co chodziło z tym wypadkiem? - spytał Soujirou już luźniejszym tonem, siadając na kanapie.
- Souji, ale…
- Zgodziłeś się na coś, prawda? - mężczyzna uśmiechnął się przebiegle. - Chyba mi nie chcesz powiedzieć, że masz zamiar złamać umowę w pierwszej minucie jej trwania.
- Ja… Nie, wszystko powiem. Ale już tego żałuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.