Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

sobota, 11 listopada 2017

Rozdział XXVIII

Woda spływała po mnie, odznaczając się na bladości skóry migotliwym połyskiem. Jej zimne strugi zmywały ostatnie szczątki mojego honoru i choćby najbardziej pijanego poczucia sensu.
Chue – nie żyła. Ojciec – nie żył. Matka – wyrzekła się mnie, podstawiając zamiast siebie sukę wypijającą regularnie krew z mojego ojca. Moi przodkowie – zabici przez ludzi, z którymi stałem na równy. A Soujirou… Soujirou też pewnie za niedługo odejdzie lub doczeka swojego końca przeze mnie. Nie byłem w stanie zrobić nic, by uchronić kogokolwiek, włącznie z sobą. Nie chciałem takiego życia… na co komu ono? Nikomu jeszcze nie przyniosło pożytku to, że jeden więcej bękart plątał się między ludźmi. Gdziekolwiek się nie pojawiłem – tylko śmierć i problemy.
Zakręciłem panel i oparłem się o niego. Metal zazwyczaj był dużo zimniejszy od ludzkiej skóry, ale teraz niemal nie czułem już różnicy. Może jeszcze trochę… jeszcze chwila, by udało się na tyle obniżyć temperaturę ciała, bym już nikomu nie przeszkadzał. A gdyby tak wziąć nożyczki, które Soujirou zostawił rano przy lusterku po poprawianiu odstających od bluzki nitek… Zrobiłem krok w stronę wyjścia, chcąc wziąć w ręce narzędzie i przeciąć cienką skórę na nadgarstkach. Przecież nieraz już to robiłem podczas eksperymentów na wyrywających się ludziach. Przecież to tylko kilkanaście minut, by potem…
Wyszedłem spod kabiny i sięgnąłem po nożyczki. Rozchyliłem łopatki i przysunąłem je do nadgarstka, napierając lekko. Powstrzymanie pierwotnego odruchu ucieczki przed ostrym naporem okazało się trudniejsze niż przypuszczałem. Kurwa! Nawet zabić się porządnie nie potrafiłem. Ja, który już za dziecka torturowałem na przeróżne sposoby bogom ducha winne zwierzęta. Ja, który byłem odpowiedzialny za niejedną śmierć z przedawkowania. Ja, który… który byłem zbytnim tchórzem, by choć jedną rzecz doprowadzić do końca. Gorszy od najgorszego rodzaju człowieka. Wesz na kartach historii bohaterów trzecioplanowych filmów klasy Ż.
Zerknąłem na lustro wiszące nad umywalką. To, co pokazało mi się w odbiciu nawet w połowie nie oddawało groteski pomyłki, którą byłem.
- Hei, wszystko w porządku? - usłyszałem głos Soujirou zza drzwi. Nie odpowiedziałem, ale na sztywnych nogach wyszedłem z łazienki, szurając drobnymi krokami niczym jeniec czekający na powieszenie.
Gdy wszedłem do salonu, zastałem Soujirou przy stole na fotelu, trzymającego w ręku kubek z jakąś ciemną, parującą cieczą. Gdy tylko mnie zauważył, uśmiechnął się. Przestań!!! Odwróciłem wzrok, nie mogąc wytrzymać tego wyrazu twarzy. Był on spokojny, ciepły i taki bezpieczny. A ja byłem ostatnią osoba, która zasługiwała na takie zaufanie.
- Już jesteś, mój mały lisku - stwierdził mężczyzna, podchodząc do mnie. Pogłaskał mnie po mokrych włosach i przytulił do siebie. - Usiądź na kanapie i napij się czekolady, a ja przyniosę ręcznik, hm? Kapie ci jeszcze z włosów - stwierdził tak miękko, że miałem ochotę wyć. Każdy najdrobniejszy gest podkreślał, jak bardzo mężczyzna jest idealny. Za idealny, za dobry, za uczciwy, bym miał do niego prawo.
- Rób, co chcesz, to nie mój interes - sam nie wierzyłem, jak śmiałem odezwać się w tak oschły sposób. Miałem dosyć samego siebie.
Soujirou na chwilę zniknął za moimi plecami, a ja przeszedłem i usiadłem na kanapie z nogami położonymi wzdłuż kanapy, jak chciał Soujirou. Opadłem na oparcie i popatrzyłem tępo w stronę, skąd miał wrócić mężczyzna. Przyszedł po chwili, niosąc w rękach duży, kremowy ręcznik.
- Hei, rozchmurz się, mój mały lisku - Soujirou pogłaskał mnie wierzchem dłoni po policzku i zgarnął z niego mokre włosy. - Jestem pewny, że twój ojciec chciał dla ciebie jak najlepiej. Gdyby nie ten wypadek, to…
- To nie był żaden wypadek! - nie zdążyłem się pohamować w porę. Skrzywiłem się z własnej bezmyślności. Kolejny raz udowadniałem światu, że nie potrafię ochronić nawet jednej osoby przed niczym.
- Przepraszam, nie wiedziałem. Wydawało mi się, że kiedyś mówiłeś o wypadku - mężczyzna mówił jednocześnie zgarniając mi włosy do tyłu i zaplatając na nie ręcznik, żeby wchłonął największą wilgoć.
- Zapomnij o tym, co przed chwilą powiedziałem - wyszeptałem w końcu. - Wersja z wypadkiem jest zdecydowanie lepsza.
- O czym ty mówisz? - mężczyzna przerwał wycieranie, żeby spojrzeć mi w oczy.
- O niczym. To był wypadek.
- Hei, kochany - podniosłem wzrok na Soujirou. Chyba pierwszy raz w życiu słyszałem, żeby nazwał mnie tak bezpośrednio. Jeszcze wczoraj pewnie skakałbym z radości… Dziś miałem tylko wyrzuty sumienia. - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? - spytał, całując kosmyk moich włosów odrzuciwszy na bok ręcznik.
- Nie powinieneś. Dla własnego dobra - odwróciłem wzrok na kuchnię. Przez ułamek sekundy w mojej głowie pojawił się obraz z pierwszej nocy i poranku, jaki tu spędziłem. Pamiętałem dobrze, że Soujiro niemalże przemocą wziął mnie ubranego w samą koszulkę do samochodu. Potem się kochaliśmy na podłodze tuż przy kanapie, a rano zrobiłem dla Soujiego słodkie naleśniki. Wtedy byłem pewny, że złapałem bóstwo fortuny za nogi. Teraz już nawet Święta Masakra stwierdziła, że ona nie jest od spraw tak beznadziejnych i mam sobie radzić sam.
- Hei - wymruczał mężczyzna, obejmując mnie ściśle ramionami. Zesztywniałem, przerażony znaczeniem tego gestu. Mężczyzna, którego za wszelką cenę powinienem chronić właśnie deklarował, że to on będzie moją tarczą. Chciałem protestować, wrzeszczeć z całej siły, ale nawet na to nie miałem już siły. Ciągle jednak żyłem, będąc najgorszym przekleństwem wszystkich, którzy mieli pecha stanąć na mojej drodze po nieodpowiedniej stronie.
Tak cholernie bardzo chciałem się wtulić w Soujirou i zapomnieć o całym świecie. O Łowcach, o raszpie, o Zu. Nawet o ojcu. I Chue, jedynej kobiecie, którą naprawdę kochałem z wzajemnością. Ale nie mogłem… nie powinienem… nie pozwalały mi resztki pozostałej przy życiu moralności, dogorywającej gdzieś w kącie mojej zepsutej na wskroś duszy. Wszyscy, na których mi zależało, którzy choć trochę obdarzali mnie uczuciem, prędzej czy później lądowali metr pod ziemią jako pokarm dla robali. Zu miał rację - tacy, jak my powinni się trzymać od miłości jak najdalej. Nie nadawaliśmy się do niczego, prócz zbrodni. Głupi ciągle wypierałem ze świadomości fakt, że moje ręce były równie czerwone od krwi, co jego. A co gorsze, mnie plamiła krew nie wrogów, a przyjaciół, których jedyną winą było to, że zaufali takiej ludzkiej wszy jak ja.
Ktoś zadzwonił domofonem do drzwi.
- Zaraz wrócę, mój mały lisku - Soujirou odsunął się ode mnie, pocałował lekko we włosy i udał do przedpokoju. - To pewnie mój ojciec przywiózł Xiaogou, bo dostał jakieś nagłe wezwanie - dodał jeszcze, wchodząc w korytarz. Nie patrzyłem, co tam się działo, bo i nie widziałem ku temu powodu. Im mniej wiedziałem, tym mniej szkody mogłem wyrządzić.
Przymknąłem oczy, ale zwolnienie mózgu z obowiązku przetwarzania fali świetlnych na obraz było błędem. Zamiast prawdziwej rzeczywistości, przed moimi oczyma pojawił się cały tłum wyblakłych ludzi podobnych do duchów z dość popularnego ostatnio horroru. Rozpoznawałem niemal wszystkie twarze trupów: zabitych kiedyś przez moje nieudane eksperymenty, kilku dzielnicowych gamoniów, którymi na moje zlecenie zajął się któryś z żołnierzy Zu, kilku staruszków, którym sprzedałem śmiertelne dawki narkotyków, zagryzionego w przypływie szału chłopaka, który miał mi pomagać w laboratorium. A na czele tego morza ludzi stała Chue. Nie ta uśmiechnięta, w wiecznie poplamionym czymś fartuchu prasowanym na kantkę i na wpół rozplątanym koczkiem. Chue blada jak ściana, z krwią sączącą się z kącika posiniałych ust i wyłupiastymi, pustymi oczyma.
- To twoja wina. To ty mnie zabiłeś - miała zamknięte usta, ale byłem pewny, że były to słowa Chue, wzmocnione przez echo z innych głosów. -To twoja wina, Hei - powtarzała wciąż te słowa. Przerażony otworzyłem oczy, ale mimo zaniku widzenia, w moich uszach wciąż pobrzmiewało uporczywie powtarzane „twoja wina”.
Potrząsnąłem głową w desperackiej próbie ucieczki i rozejrzałem się dookoła. Przede mną siedział w kucki Xiaogou, jak zwykle wlepiając się tym swoim psim wzrokiem. Nawet on był moją ofiarą. Z deszczu pod rynnę trafił do kogoś takiego, jak ja, kto nawet nie potrafił przyznać mu człowieczeństwa. Miyako-sensei miała rację. Gdybym tylko miał w sobie choć odrobinę cech swojego ojca, to…
Moje serce zamarło na chwilę, gdy Xiaogou otarł się policzkiem o moje nogi i położył na nich głowę, mrużąc oczy.
Przecież powinien mieć z sobie psią intuicję podpowiadającą, kto jest dobrym człowiekiem, a kto nie! Przerażony podkuliłem pod siebie nogi, żeby jak najszybciej odsunąć go od siebie i chociaż w ten sposób uchronić kolejną osobę od dołączenia do korowodu trupów.
- Hei, kochanie nie bój się - stwierdził miękko Soujirou, podchodząc do mnie i stawiając na stole kubek z jakąś kolorową cieczą. - To tylko Xiaogou, nic ci nie grozi - mężczyzna pogłaskał mnie po policzku i nachylił się, żeby mnie w niego pocałować. Uchyliłem się, chcąc tego uniknąć, ale niezbyt wiele to dało.
- Ja nie… - zacząłem, ale głos mi uwiązł w gardle. Zakaszlałem i skrzywiłem się, ale nie sięgnąłem po przygotowaną dla mnie gorącą czekoladę. Nie należała mi się.
- Wiem, mój mały lisku, wiem - wymruczał uspokajająco. Nie mogłem tego słuchać. - Wszystko będzie dobrze, już tego dopilnujemy razem z Xiaogou. Potrzebujesz czegoś?
- Przynieś mi moją walizkę - odpowiedziałem w końcu charkotliwym głosem. Soujirou popatrzył przez chwilę na mnie, zastanawiając się, czy wykonać moją prośbę, ale ostatecznie skinął głową i zsunął się z oparcia kanapy. Już po chwili miałem w ręce cylinder opisany „Phenobarbitalum 100” i montowałem w niego igłę. Bez namysłu wbiłem strzykawkę w żyłę na przedramieniu i szybkim ruchem wpuściłem całą zawartość do krwiobiegu, ignorując fakt, że było to co najmniej niebezpieczne dla organizmu normalnego człowieka, którym wciąż jeszcze byłem przez kilka godzin.
Wysunąłem igłę i niemal natychmiast poczułem efekty działania barbituranu. Zdążyłem jeszcze zanotować przestraszoną minę Soujirou, gdy pusta strzykawka wyleciała z mojej dłoni.
Nadeszła łaska niebytu, na który nie zasługiwałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.