Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

niedziela, 3 grudnia 2017

Rozdział XXXIV

- …brym chłop(hic!)cem!  Pij do(hic!) samiuśkiego (hic!) dna! Pij aż ci zabraknie (hic!) tchu!  Pij jak chło... <<kapitalikami oznaczony będzie tekst wypowiedziany w języku włoskim; przyp. aut.>> - Lilly omal nie spadł mi z ramienia, gdy machnął niespodziewanie ręką, trzaskając mi nią w zęby. I dlaczego ja się dałem w to wmanewrować…? Tłukliśmy się jak ostatni idioci środkiem San-chome pomiędzy apartamentowcami wysokiej klasy. Na oko licząc, dobiegała czwarta nad ranem i tylko cud chyba sprawił, że przez tego idiotę nie siedzieliśmy jeszcze za kratkami lub na wytrzeźwiałce.
Naprawdę żałowałem, że podsunąłem Lilly’emu i Fugace ten przeklęty pomysł na konkurs picia i piosenki pijackiej. Na początku było śmiesznie. Nawet Hori-chan dorzucił coś z, kaleczonego pewnie na wszelkie możliwe sposoby, hinduskiego repertuaru. Ale potem… potem wepchnięto mi, jako jedynemu niepijacemu, trójkę narąbanych w sztok facetów z poleceniem, że mam ich porozwozić do domu. Kurwa, ja! Tego jeszcze nie grali, żeby Hei, największy pijak w całym Kurokoi, musiał zajmować się dorosłymi ponoć ludźmi. Z WallE’m jakoś mi poszło. Głównie dzięki temu, że mieszkał z czwórką rodzeństwa i jego starsi bracia dosłownie wrzucili go do domu. Potem przyszła kolej na Haradę. O ile samo odprowadzenie i wpakowanie do łóżka śpiącego już na stojąco czterdziestolatka nie było dużym wyzwaniem, o tyle zostawiony w tym czasie w taksówce Lilly zdążył w międzyczasie zarzygać tapicerkę i napluć na taksówkarza. Miny tego drugiego po moim powrocie nie sposób było opisać. Chyba będzie mi się śnić po nocach jeszcze przez następne miesiące.
- Lilly, do kurwy nędzy, teraz ci się zebrało na śpiewy - syknąłem, próbując wstrząsnąć jakoś wiszącego na mnie mężczyznę, by choć na chwilę się zamknął.
- Aaaaa tymieniewyzywaj. Tymnieniewyzywaj! - prychnął buńczucznie, stając o własnych siłach na sztywnych, szeroko rozstawionych nogach. - Bo ja się tak łatwo nie dam. JA, kur(hic!)wa, ja sam żem wygrał z Tanochim na to-o-o!-ej! - wrzasnął, gdy nagle coś go pociągnęło do tyłu.
- No tak, nie oduczysz ryby pływać - stwierdził jakiś męski, niski głos. Mimo bycia kokko, dopiero po chwili zorientowałem się, z kim mam do czynienia.
- P-pan Daniel… - stwierdziłem, sam nie wiedząc, czy lepiej udawać martwego, grać głupa, czy uciekać.
- Widzę, że ta moja piękniejsza połówka znowu się upiła, co? - westchnął mężczyzna, gładząc włosy pijanego. - Już zaczynałem podejrzewać, że coś ci się stało skoro tak długi czas dzień w dzień jest prawie trzeźwy - stwierdził z lekkim uśmiechem.
- Ostatnio trochę się zmieniła sytuacja i już nie pijemy tyle - mruknąłem, nie do końca czując się komfortowo. Wiedziałem, że Daniel wiedział o mnie pewnie więcej niż bym przypuszczał, ale i tak w życiu nie przeprowadziłem z nim jednej dłuższej rozmowy. Nie, żebym widział ku temu jakieś powody.
- Nie musisz być aż taki speszony - Daniel zachichotał i chwycił mruczącego coś pod nosem Lilly pod pachami, żeby nie wyślizgnął mu się z dłoni. - Nie takie rzeczy widziałem u aktorów. No, ale pewnie chciałbyś wrócić już do domu, nie zatrzymuję cię. Podrzuciłbym cię do domu, ale muszę się nim zająć. Lillith, pożegnaj się grzecznie i idziemy.
- No aaale, ja NIGDZIE (hic!) nie idem - wyburczał młodszy z mężczyzn, wydymając usta niczym dziecko. Lilly miał mocną głowę, ale jak już przekroczył magiczną, czerwoną linię, robił się nieznośny. Ja zresztą też. W dodatku miewałem napady pasywnej agresji. Różnica miedzy nami była taka, że Lilly zupełnie nie pamiętał tego, co robił pod wpływem procentów, a ja niestety tak. - Cho, futrzasty, napijemy się jeszcze.
Na moje szczęście Daniel zaciągnął jakoś Lilly’ego bez większych awantur, więc wróciłem do taksówki. Niemal przez całą drogę kierowca patrzył na mnie jak na odmieńca, co chwilę sprawdzając, czy aby na pewno nie zapaskudziłem mu tapicerki jeszcze bardziej. Wolałem zapłacić mu sumkę praktycznie dwukrotnie większą niż koszt przejazdu i nowego obicia, żeby nie mieć problemów w przyszłości. Odbiję sobie na Lillym, tego byłem pewny. Jak nie gotówką, to w inny sposób.
Prześlizgnąłem się przez salon, starając się być jak najcichszym.  Psi słuch Xiaogou okazał się lepszy niż można było przypuszczać i nie zdążyłem jeszcze dobrze wejść do apartamentu, gdy powitało mnie warczenie i para brązowych ślepiów. Na szczęście nie zbudziliśmy drzemiącego na kanapie Soujirou. 
Uśmiechnąłem się lekko, zerkając na spokojną twarz wtulonego w poduszkę na kanapie kochanka i wszedłem do pokoju. Zerknąłem na zegarek. Dochodziło w pół do szóstej, a przed zasłonięte okno widać było pierwsze promienie słońca. Dopiero, gdy zobaczyłem własne łóżko, poczułem, jak bardzo jestem śpiący.
- Xiaogou, obudź mnie, jak Souji wstanie - poleciłem przyglądającemu mi się przed szparę w drzwiach psu i wsunąłem się pod kołdrę, zupełnie zapominając o ubraniach. Długo na sen nie musiałem czekać.

~~^.^~~

Zerknąłem na ekran telefonu. Byłem niemal spóźniony na spotkanie, o które sam się ubiegałem. Nicholas mnie pewnie zabije. Zerknąłem przez ramię na lustro w przedpokoju żeby się upewnić, czy wyglądam jak należy i miałem już wychodzić, gdy zatrzymał mnie Soujirou.
- Przez to, że czekałem na ciebie całą noc, skończyłem pierwszopis i mam co najmniej tydzień wolnego - stwierdził niby od niechcenia, a ja aż zacisnąłem palce mocniej na klamce, żeby powstrzymać się od głupiego zachowania. Wziąłem głęboki wdech, żeby uspokoić się.
- W takich razie wyśpij się, kochanie. Powinienem się pojawić przed piątą. Nie czekaj na mnie z obiadem - to stwierdziwszy, wyszedłem od razu, żeby uciec od rozmowy. Wiedziałem, że nie tego ode mnie oczekiwał. Czy byłem głupi? Ależ oczywiście, że tak. Ale nie miałem większego wyboru, nie ufałem swojemu wewnętrznemu hamulcowi.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi i wszedłem do windy. Byłem może w połowie drogi w dół, gdy zadzwonił mój telefon. Nie musiałem patrzyć na wyświetlacz, by wiedzieć, że to Nicholas.
- Minutę, jestem w windzie - oznajmiłem, nie tracąc czasu na przywitanie. W ogóle rzadko kiedy witaliśmy lub żegnaliśmy się z Nicholasem. Chyba zbyt długo czasu się widzieliśmy i zbyt dużo mieliśmy zajęć, by przejmować się takimi drobiazgami.
- Miałeś być prawie dziesięć minut temu - zauważył Nicholas znużonym tonem. Chyba zaczynał się już przyzwyczajać do mojego wiecznego spóźnialstwa. - Jak cię nie zobaczę za minutę, to ci normalnie…
- To co? - spytałem zaczepnie, odsuwając słuchawkę od ucha i machając Nicholasowi w otwartych już na oścież drzwiach. - Przecież mówiłem, że jadę, tak? - rzuciłem lekko, przygryzając język.
- Masz szczęście, że cię znam i kazałem przyjść kwadrans wcześniej - westchnął mężczyzna, otwierając drzwi lincolna.
- No widzisz. A ty ciągle narzekasz - zachichotałem, wsiadając na przednie siedzenie. - Dzięki mnie nie będziemy czekać na wszystkich w akompaniamencie twojej kłótni z Dmitrim.
- Nie wiem, co sugerujesz, ale to nie moja wina - stwierdził krótko i odpalił silnik. Dalej rozmowa zanikła.
Jechaliśmy dość spory kawałek głównymi ulicami. Na szczęście do głównej fali powrotów i dojazdów do pracy trochę brakowało, więc ulice były luźne jak na tokijskie warunki.

~~^.^~~

- Przecież to czyste szaleństwo! - Dmitrij uderzył pięścią w stół. - I tak nawet nie mamy poparcia większości. W piątkę możemy co najwyżej podłubać sobie w zębach.
- Więc co, do kurwy nędzy, czekamy, aż nas wybiją?! - syknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Nie, kurwa, lepiej radośnie polecieć do najbliższej gazety i…
- Dmitri ma rację - przerwał mu spokojnie Shiriki. - Cokolwiek by nie mówić, mamy pod sobą jedynie lykantropów i kilku pozostałych Genusmuto, a nie większość. Nie możemy decydować za wszystkich.
- Można spróbować przeprowadzić większe mediacje - dodała Abequa. Był to chyba jeden z nielicznych przypadków, gdy poglądy bliźniąt nie pokrywały się w zupełności. - Pani Horacio dysponuje dość szerokimi znajomościami, na pewno uda nam się dotrzeć do głównych przedstawicieli Genusmuto.
- No właśnie - uśmiechnąłem się szeroko. - Shiwataka też na pewno podrzuci mi trochę kontaktów, może Leo ma jeszcze jakieś stare kontakty.
- Jaki znowu Leo? - widziałem, że z Dmitrija chociaż trochę zeszła już pierwotna złość, chociaż wciąż był sceptycznie nastawiony do mojego pomysłu. Poniekąd mu się nawet nie dziwiłem. W końcu współdziałanie zmiennokształtnych z ludźmi nie było precedensem. Cholera jedna wiedziała, ile procent mnichów jeszcze wierzyło w to, co podobno ma rezydować w ich świątyniach.
- Leonadro Leggio - odpowiedziałem, sylabizując wyraźnie. - Lepiej teraz? Syczylijczyków bym póki co nie mieszał w to wszystko, ale w końcu Leo pilnuje interesów w okolicy Kyoto, więc kto go tam wie.
- Ten Leggio, czy obrodziło ostatnio fanami mafii? - bastetti zerknął na mnie znad telefonu. - Tanya chce z tobą potem porozmawiać. Nie wiem, o czym.
- Ten Leggio. Ojciec Leo był bratem Luciano <<Luciano Leggio - jeden z najsłynniejszych sycylijskich mafiosów, capo di tutti capi; przyp. aut.>> - odpowiedziałem, a Dmitriemu aż oczy zabłyszczały na tę wiadomość. Wbrew pozorom, Leonardo nie był aż tak podobny do stryja. A już na pewno nie lubił przesadnie obnosić się ze swoim pochodzeniem. Z małymi wyjątkami. - Co do Tanyi, to nie ma problemu. Jak jesteś z nią teraz na linii to napisz, że po zebraniu przedzwonię.
- Wracając do tematu - chwilę ciszy przerwała Abequa. - Możemy z Shirikim puścić wśród Wilków polecenie, żeby poprzekazywali wiadomości wśród swoich znajomych. Głuchy telefon czasami daje lepsze efekty niż skoordynowane działanie.
- Nie zapominacie przypadkiem o czymś? - prychnął Dmitrij. - Załóżmy, że jakimś cudem pójdzie nam w Tokio tak, jak to sobie Hei założył. Łowcy byliby idiotami, gdyby próbowali siłować się ze słupem wbitym metr wgłąb, więc przeniosą się na inne miasta z zamiarem wrócenia tu, jak załatwią wszystko w okolicy. Powiedzmy, że jakość pociągniemy to na całą Japonię. I co dalej? Rozbijemy zasieki, żeby przez przypadek nie popatrzyć na drugą stronę oceanu? Czy może chcesz zostać jakimś pierdolonym królem świata i rozpętać ogólnoświatową rewolucję, co?
- Mi tam pasuje - odparł wesoło Nicholas, opierając podbródek o zaplecione ręce. Nie spodziewałbym się, że to on będzie dzisiaj chciał sprowokować kłótnię. - Może przynajmniej będzie ciekawie przez parę miesięcy.
- Nie drażnit, worobej - syknął Rosjanin, tracąc kontrolę nad używanym językiem. Rzadko kiedy zdarzało się, by Dmitrij był na tyle wściekły, by przestawić się na ojczysty język. Zerknąłem na bliźnięta, ale oboje siedzieli bez słowa, przysłuchując się tylko bez cienia wyrazu na twarzy. - Co ty, kurwa, myślisz? Że jakiś niezrównoważony psychicznie szczeniak zostanie zbawicielem narodów? Bliźniaki, które mają w dupie wszystko, co nie dotyczy ich lub kilku innych pchlarzy? A może ty, co? Nie, czekaj, wiem! Niebiosa się rozstąpią i pojawi się jakaś kurwa na białym koniu, zrobi „bu” i Łowcy sami spierdolą. Niet? No spotrij, co za pech! Jak się chcecie zarzynać, to we własnym, sobacza mać,  zakr…
- Dmitri, dosyć! - przerwałem mu ostro. Nie chciałem uciszać go tylko dlatego, że nie podobał mu się pomysł, ale powoli zapędzał się za daleko. - Koniec zebrania na dzisiaj, wrócimy do tego po pełni.
- A co, nagle nie wiesz, co powiedzieć? - syknął wyzywająco Dmitrij, ale zignorowałem go.
- Macie czas we wtorek o zwyczajowej porze, czy ktoś już coś zaplanował? - spytałem zamiast tego, patrząc wyczekująco na bliźnięta.
- Pasuje. Przejrzymy materiał na kartkówkę dzień wcześniej - orzekła Abequa, skinąwszy lekko głową.
- Znasz mój grafik. Postaram się wyrobić na posesji do południa.
- A ty, Dmitri? - popatrzyłem na bastettiego. Wciąż był wściekły, ale nie mogłem nic na to poradzić.
- Ja jeszcze z tobą nie skończyłem - syknął. 
- Ja też nie - uśmiechnąłem się lekko i podszedłem do chłopaka. - Ale musimy przemyśleć to, co już tutaj padło i wyciszyć emocje. Obaj. To jak? - Dmitrij tylko skinął ugodowo, ale widziałem, że nie miał na to najmniejszej ochoty.

~~^.^~~

Zerknąłem kolejny już raz na wyświetlacz. W dalszym ciągu nie dostałem znaku życia od Soujirou. Przeszedłem nerwowo przez salon, po raz tysięczny patrząc na zegar. 20:07. Spóźniał się już ponad godzinę.
-  Kurwa mać! - cisnąłem komórką w fotel, a ta odbiła się od siedziska i wylądowała na posadzce. Nawet nie chciało mi się sprawdzać, czy jest jeszcze do odratowania. Przecież powiedział, że będzie! Gdybym chociaż wiedział, co się mogło… Nie, Hei, nie panikuj. To na pewno wina korków lub cieknącego zlewu.
Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak podenerwowany i nie na miejscu w swoim własnym domu. Przez tyle czasu wykłócałem się z tą starą kurwą, żeby go odzyskać. Teraz, gdy wreszcie mogłem z uniesioną głową powiedzieć „mój dom”, czułem się jak intruz. Myślałem, że na nowy początek nadpiszę nieprzyjemne wspomnienia tymi ekstatycznie przyjemnymi. Jak zwykle, skończyło się na planach.
Przeszedłem jeszcze dwie długości salonu i w końcu podszedłem zebrać szczątki telefonu. Szybka była popękana tak, że chyba tylko siłą przyzwyczajenia pozostała na miejscu, a klapka zatrzymała się dopiero pod przeciwległą ścianą. Mlasnąłem językiem z niezadowoleniem i spróbowałem uruchomić telefon. Ekran rozbłysnął kilka razy białym, przyćmionym światłem i w końcu zupełnie się wygasił. No, to, kurwa, pięknie! Teraz to już zupełnie nie będę wiedział, co się dzieje. Noż chuj bombki strzelił, choinki, kurwa, nie będzie! Wrak ponownie wylądował na ziemi. Szkło wreszcie się rozprószyło na tysiące drobniusieńkich kawałeczków rozsianych po całych panelach.
- Noż kurwa mać! - syknąłem, wściekły na wszystkich i wszystko w zasięgu kilometra. A najbardziej na siebie. Gdybym tylko nie zachował się jak ostatni debil i nie rozpierdolił jedynego  urządzenia, z którego mogłem się skontaktować z Soujirou. Co ja teraz, do kur… stacjonarny. Miałem nadzieję, że Sano-ojisan miał numer Soujiego i jakoś się dodzwoni. Nie wiedzieć czemu, tylko ten jeden numer byłem sobie w stanie przypomnieć.
Podniosłem się z klęczek i przeszedłem na korytarz. Przy schodach, ukryty pod zarośniętą paprotką, wisiał stary telefon stacjonarny. W zasadzie jeszcze za życia ojca raszpa chciała się go pozbyć, ale ojciec powtarzał wtedy „Nigdy nie wiadomo, co się może stać z nowoczesną technologią, a kontakt ze światem trzeba mieć”. Nawet nie wiedział, jak bardzo popierdoloną sytuację przewidział.
Przez chwilę próbowałem sobie przypomnieć numer do prawnika. W końcu doszedłem do wniosku, że byłem już prawie pewny poprawnej wersji. 831-272… Coś trzasnęło w zamku drzwi wejściowych. Jeszcze tu, kurwa, złodziei brakuje!
Odłożyłem słuchawkę i szybko rozważyłem za i przeciw ucieczki. Zbytnio mnie nosiło, żebym teraz się bał jakiś Lepkich Bandytów. Sięgnąłem na palcach po doniczkę z paprotką i czekałem. Na szczęście była już mocno zasuszona, a więc i lekka. Na myśl o wszystkim, co przeszedłem przez tę pierdoloną doniczkę, doskonale rozumiałem Janette. Może chociaż raz zrobi coś pożytecznego. 
Drzwi powoli zaczęły się uchylać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.