Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

sobota, 11 listopada 2017

Rozdział XXV

- I co? - spytałem znudzonym głosem, zaglądając przez ramię doktor Miyako. Kobieta przeglądała stertę wykresów wydrukowanych na szarawym papierze maszynowym.
- Stosowaliście się do mojej diety? - spytała podejrzliwie, a ja skinąłem lekko głową.
- Na początku był problem z wmuszeniem w niego czegokolwiek, ale teraz jest mniej więcej w porządku. No i szczyl odkrył w sobie zamiłowanie do słodyczy.
- Mówiłam ci, że tylko w małych ilościach i to jedynie naturalnego pochodzenia. Przypominam, że próbujemy wyrzucić z jego organizmu chemię, a nie wpakować nową - lekarka zerknęła na chwilę do góry na mnie, po czym wróciła wzrokiem do wertowanych w jedną i drugą stronę papierków.
- Na mnie nie patrz, mówiłem Soujirou. Nie odpowiadam za to, co się działo podczas mojej nieobecności. Ale przynajmniej łatwo dało się mu wcisnąć tabletki razem z jakimiś drażami - zaśmiałem się krótko na wspomnienie miny Xiaogou, gdy pierwszy raz nie zabroniłem mu ryżowych draży, a wręcz podstawiłem pod nos. Oczywiście zawartość trzech kuleczek spośród małej paczuszki pozostawała moją słodką tajemnicą. - A jak to wygląda w badaniach?
- Tak, jak mi pisałeś. Prawie nie widzę już większości pierwiastków poza tymi najcięższymi. Stan powoli się normalizuje, ale nadal bym uważała, nie minęło w końcu aż tak dużo czasu. Sprawdzałam też tę fiolkę, którą mi podesłałeś. Według badań toksykologicznych wychodzi na to, że to była jakaś zmutowana fenmetrazyna, ale nawet ekspertyza nie podała mi do końca, z czym to zmieszali. W każdym razie, poza ogólnym wyniszczeniem i uzależnieniem, jest to jeden z niebezpieczniejszych leków anorektycznych, o jakim słyszał mój kolega z toksykologii, który mi to sprawdzał. Mówił mi, że sprawdził na myszy laboratoryjnej dawkę standardową dla fenmetrazyny i zwierzę samo zagłodziło się na śmierć. Przy samym związku powinna zacząć pobierać pokarm po jakiś 2-3 dniach bez problemu.
- No to jedna zagadka z głowy - mruknąłem, ale nie byłem pewny, czy kobieta mnie usłyszała. - Czyli narobiłaś krzyku po nic i równie dobrze mogłaś sprawdzić rozmaz, bo nic się nie dzieje, tak? - spytałem od niechcenia, wstając z krzesełka.
- Tego bym nie powiedziała. Nie masz wrażenia, że dzieciak zachowuje się jak zwierzę jeszcze bardziej, niż gdy mi go tu przywiozłeś pierwszy raz? - ton jej głosu nie pozostawiał wiele wątpliwości co do opinii kobiety.
- Mieliśmy mówić o problemach, a nie komplementować się wzajemnie - stwierdziłem złośliwie, wiedząc, że rozpętam burzę.
- Hei, do cholery jasnej! Trzeba było mi zostawić dzieciaka, jeśli nie miałeś zamiaru go odpowiednio wychować. Gdyby twój ojciec się o tym dowiedział, to…
- Mój ojciec nie żyje - przerwałem jej ostro. Siedzący cały czas na kozetce obok Xiaogou podniósł głowę i zawarczał krótko na lekarkę, odsłaniając wydłużone kły. Rzadko kiedy pokazywał swoje zwierzęce cechy, zapewne oduczony tego niewybrednymi metodami przez Sztylety. Ekscytacja i strach podczas badań okazały się być wystarczającym do tego bodźcem. - Radzę ci to zapamiętać. Nie jestem moim ojcem i nigdy nim nie byłem.
- A przydałoby ci się trochę z jego cech.
- Nic nie wiesz - wycedziłem wolno, zaciskając pięści, żeby zapanować nad sobą. Coraz częściej słyszałem to porównanie - twój ojciec to, Liwei-sama tamto. Miałem dosyć ciągłego wyrzutu, że nie jestem wspaniałym neurochirurgiem o złotym sercu, Liweiem Guyie. Kochałem swojego ojca i pamiętałem go jako czułego rodzica, który ze stoickim spokojem znosił moje nagłe przemiany i pomagał w samokontroli. Przez to ciągłe wskazywanie, jak daleko mi było do ideału w jego osobie, zaczynały we mnie kiełkować zgoła inne uczucia - zawiść, rozgoryczenie i wściekłość.
- Hei, ja tylko chcę ci pomóc. Może źle się wyraziłam, ale powinieneś wziąć odpowiedzialność za ludzi, którymi się opiekujesz. Twój ojciec nigdy by nie przeszedł obojętnie obok…
- Powiedziałem: dosyć! - wiedziałem, że zachowuję się jak dziecko, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Miałem wrażenie, że ciągle jestem tylko gorszą kopią swojego ojca i nic nie mogłem z tym zrobić. Nie mogłem też winić doktor Miyako, że próbowała doszukać się podobieństwa do wieloletniego kolegi po fachu. Ale to było już nie na moje nerwy. - Nie dzwoń już więcej, bo i tak nie odbiorę, skoro masz zamiar tylko narzekać, że nie jestem moim ojcem. Xiaogou, za mną! - dzieciak obrzucił podejrzliwym spojrzeniem kobietę, po czym zsunął się z kozetki, odłożył trzymany do tej pory kurczowo smakołyk w foliowym opakowaniu i podążył za mną w stronę wyjścia. - Uszy - stwierdziłem jeszcze trochę agresywnym, ale już lżejszym tonem tuż przy wyjściu. Xiaogou potrząsnął energicznie głową, aż w końcu psie uszka ustąpiły miejsca ludzkim i popatrzył na mnie, oczekując aprobaty. Skinąłem krótko głową.
- Hei, masz zamiar tak po pro… - nie usłyszałem końcówki, bo zatrzasnąłem drzwi gabinetu.

~~^.^~~

Po niezbyt przyjemnej wizycie u doktor Miyako, pojechałem się przebrać i zabrać ze sobą laptopa wraz z pendrivem i przetworzonymi danymi. Potem odwieźliśmy Xiaogou do domu ojca Soujirou. Z pewną ulgą przyjąłem fakt, że mężczyzna nawet po ślubie nie przeprowadził się do mojego domu, ale pozostał u siebie. Chciał również, żeby raszpa się tam przeniosła, ale doskonale wiedziałem, że ta stara suka nie odpuściłaby tak łatwo. Cały czas zastanawiałem się, po cholerę ona w ogóle wychodziła za mąż. W wielką miłość nie byłem w stanie uwierzyć.
Poczekałem, aż Soujirou otworzy przede mną drzwi i wysiadłem z samochodu, przelotnie przejeżdżając wolną ręką po przedramieniu mężczyzny. Czułem, że jest nieco spięty, ale nic nie mówił.
- Jesteś pewny, że nie chcesz wejść? - spytałem, głaskając czule policzek mężczyzny. - Wiesz, to nie jest jakaś straszna melina. Wreszcie byś poznał paru moich normalnych znajomych.
- Nie, może innym razem. Załatw, co masz do załatwienia i wracaj jak najszybciej, dobrze? - mężczyzna ujął w ręce moją dłoń i pocałował ją. - Ja też popracuję jeszcze trochę, może uda mi się skończyć dzisiaj poprawki.
- Jasne, jak uważasz - stwierdziłem miękko i poszedłem do baru, zostawiając Soujirou samego przy samochodzie.
W środku było już kilkunastu mężczyzn, częściowo zajętych sobą, a częściowo rozglądających się za kimś ciekawym do zaproponowania niezobowiązującego flirtu. Rozejrzałem się i zauważyłem w kącie sali interesującą mnie dwójkę.
- Hori-chan! - pomachałem barmanowi, czyszczącemu od niechcenia jakiś kufel, podchodząc do lady. - Dla mnie sok granatowy. Dzisiaj bez procentów, jestem tu służbowo.
- Jasne. Zaraz ci przynio… Jak to bez procentów?! Hei, jesteś chory? Esperal ci wreszcie wszyli do dwudziestki? Jak nie masz kasy, to zawsze mogę ci coś postawić… - mężczyzna przyjrzał mi się podejrzliwie. Co prawda nie miałem jeszcze dwudziestu lat, więc oficjalnie nie mogłem pić alkoholu, ale Hori-chan przymykał na to oko, wiedząc o mojej odporności na alkohol. Zresztą, miał z tego nie aż taki mały zysk, bo w szczytowej formie pojawiałem się w Kurokoi nawet i codziennie. Na alkohol z najwyższej półki.
- Obiecałem Soujirou dzień abstynencji - przygryzłem figlarnie język. - Od czasu do czasu mogę sobie zrobić przerwę nawet od twoich cudownych shotów. Ale propozycję trzymaj, w najbliższym czasie na pewno się upomnę o swoje - dodałem ze śmiechem. - Dobra, lecę do WallE’ego, mam do niego sprawę i zaraz tu do ciebie przyjdę.
Podszedłem do stolika w rogu lokalu. Siedziała przy nim dwójka mężczyzn. Starszy - Ichigo Kabana - niespełna czterdziestoletni brunet o długich, związanych w niskim kucyku włosach do łopatek w starej, spranej bluzce jakiejś starej bandy metalowej był inżynierem w firmie samochodowej. Jego partner, młodszy o trzy lata Kaoru Wogato, zwany potocznie WallE, pracował jako informatyk w miejskim urzędzie pracy. Była to posadka niezbyt wymagająca, za to nie najgorzej płatna, dlatego też WallE wiecznie pisał na boku jakieś gry. Nigdy ich zresztą potem nie wydawał, choć niektóre mogłyby na dłużej zająć uwagę geeków. WallE, mimo swojego wieku, wyglądał dość młodo.Miał szeroko rozstawione, karmelowe oczy o dość nietypowym kształcie, wydatne usta, przycięte do połowy uszu włosy farbowane na rudo oraz nieco zaokrągloną sylwetkę człowieka, który jakiś czas temu pokłócił się z siłownią i tak mu już zostało. Ubrany był teraz w wyciągnięty sweter w odcieniach szarości i wąskie spodnie, nieco zbyt mocno opinające nie najgorsze łydki.
- WallE, kochanie, długo nam było nie po drodze - zagadałem z uśmiechem, siadając bez pytania na kanapie tuż obok starszego z mężczyzn.
- Młody jak zwykle w kondycji - zaśmiał się Ichigo, czochrając swoją szeroką dłonią moje włosy. Miał ten irytujący nawyk odkąd pamiętam, ale nigdy mu go nie wypomniałem. - Czyżbyś się stęsknił za starymi śmieciami? Jakbyś się czuł samotny, to my cię zawsze chętnie przyjmiemy do siebie.
- Taaak? A WallE’ego o to pytałeś? - odpowiedziałem ze śmiechem, wskazując głową niezadowolonego informatyka.
- Ja tylko tak żartowałem, kochanie…
- No ja myślę. Jeszcze by mi tego było trzeba, żebyś się oglądał za małolatami - mężczyzna pogroził palcem swojemu partnerowi, a ja wybuchnąłem śmiechem z tej teatralności gestu. Znaliśmy się może ze dwa lata, więc doskonale wiedziałem, że żaden z dwójki nie był zainteresowany czymkolwiek więcej, niż koleżeństwem. Co prawda wiedziałem, o kilku skokach w bok Ichigo, ale zawsze byli to mężczyźni w jego wieku.
- WallE, pamiętasz, jak ci załatwiłem te informacje o SpeedFire’erze? - zmieniłem temat, przechodząc od razu do sprawy. Informatyk kiwnął zdawkowo głową. - No, to możesz mi się odwdzięczyć. Nic wielkiego, jak przypuszczam, ale zupełnie nie moja bajka - stwierdziłem, kładąc na wolne miejsce na stoliku laptopa. - Gdybyś mógł przejrzeć to dziadostwo i powiedzieć mi, czy możesz jakoś przełamać hasło tekstu albo otworzyć ten drugi plik, co?
- Jasne. Może będę miał zajęcie wreszcie. Ostatnio ciągle tylko podpinam poluzowane kable i zmieniam tapety - mężczyzna otworzył laptopa i zmrużył oczy.
- Hasło? - spytał po chwili. Popatrzyłem na niego nierozumiejącym wzrokiem i dopiero po chwili skojarzyłem, że przecież system był zupełnie wyłączony do tej pory. Przeszedłem dookoła stołu, nachyliłem się obok WallE’ego i wstukałem szybko kod dostępu. Monitor zamrugał i po chwili pojawił się na nim widok, jaki zostawiłem przy zamykaniu.
- Program mam od jakiegoś znajomego. Wyszło mi takie cholerstwo i nie za bardzo wiem, czy cokolwiek dalej da się z tym zrobić. Chodzi mi o dowiedzenie się, co jest w środku któregokolwiek z dwóch jawnych plików, bo mam wrażenie, że mają tą samą zawartość. Dasz radę?
- Postaram się. Najwyżej wezmę to maleństwo do siebie - stwierdził powoli mężczyzna, pukając opuszkiem palca w pendrive’a.
- Jasne, będę wdzięczny. To ja zostawiam już was samych, idę jeszcze poplotkować z Hori-chanem. Jak skończysz albo będziecie wychodzili, to daj znać, dobra? - uśmiechnąłem się szeroko.
- Nie napijesz się z nami, młody? Trochę się nasłuchałem, że wreszcie uwiłeś sobie gniazdko w łóżku jakiegoś małolata - inżynier wydawał się być autentycznie zainteresowany, ale równie dobrze mogło mu chodzić o małą sensację, jak troskę.
- Nie. Pijany kleisz się do ludzi jeszcze bardziej jak na trzeźwo, a ja chcę mieć wszystkie zęby. Zwłaszcza, że w tym gniazdku się czasem przydają - stwierdziłem wesoło i pomachałem na pożegnanie mężczyznom, podchodząc do lady barmańskiej.
Wsunąłem się na swój zwyczajowy fotel przy ladzie i sącząc przez słomkę sok czekałem, aż Hori-chan obsłuży nowoprzybyłych gości, żeby z nim porozmawiać. W końcu barman był wolny.
- Kiedy wreszcie przyprowadzisz tego swojego mistycznego faceta, co? Coraz więcej chłopaków zaczyna się już śmiać, że sobie znalazłeś wyimaginowanego przyjaciela - stwierdził, gdy tylko podszedł do mnie.
- Też cię kocham, Hori-chan - odpowiedziałem wymijająco. - Proponowałem mu nawet dzisiaj, jak mnie tu podwoził. Ale wiesz, nie jego klimaty i w ogóle. Poza tym twierdzi, że ktoś podkabluje mediom i brukowce sobie na nowo o nim przypomną.
- No tak, pan gwiazdor - zaśmiał się mężczyzna. Moją uwagę zwróciła nieco już widoczna spod warstwy pudru malinka.
- Kobieta czy mężczyzna? - spytałem rozbawiony, klepiąc się po szyi.
- Kobieta - Hori-chan nawet nie udawał zawstydzenia, uśmiechając się szeroko. - Poznałem ją ostatnio w butiku i od razu się doga…
- Cześć, futrzasty! - ktoś mnie nagle pociągnął do tyłu tak mocno, że straciłem równowagę i na szczęście oparłem się plecami o atakującego. W przypływie paniki sięgnąłem ręką lady i jakoś zsunąłem się z krzesełka, obracając przodem do napastnika. Przede mną stał wyszczerzony mężczyzna przed trzydziestką. Wąskie, ciemne oczy, lekko odstające uszy, wieczne piegi w okolicach nosa i czarne włosy związane w ścisły kucyk na wysokości uszu. Był naprawdę szczupły, ale nie dzięki jakiejś restrykcyjnej diecie, a wiecznemu ruchowi w pracy. Zazwyczaj nosił się z niechlujną elegancją w ubraniach, które na każdym innym mężczyźnie byłyby zwykłymi roboczociuchami, dlatego w bordowej koszuli i przecieranych jeansach wydał mi się dziwnie groteskowy.
- Lilly, co ty tu…? - byłem naprawdę zszokowany widokiem mężczyzny. Luis Arechavaletta, zwany przez wszystkich Lillym, był Hiszpanem japońskiego pochodzenia i pracował w niewielkim zakładzie mechanicznym na obrzeżach Koto. A poza tym był członkiem jakiegoś elitarnego stowarzyszenia mechaników. Znaliśmy się od początku mojej obecności w Kurokoi i często razem piliśmy, narzekając na problemy z mężczyznami. Jakieś półtorej roku temu Lilly spotkał dość wpływowego reżysera teatralnego, Daniela Kitomiego i po jakimś miesiącu związał się z nim na stałe. Nie zmieniało to jednak naszego rytuału sobotnich „tour de verre” szlakiem najlepszych barów w okolicy. Aż do nagłego zniknięcia Lilly jakieś trzy miesiące temu. - Stary, ja już myślałem, że cię piranie w Sumidzie zeżarły.
- Hehe, aż tak źle nie było. Dan wyskoczył mi w ostatniej chwili, że wyjeżdżamy do San Diego, bo będzie współreżyserować jakąś sztukę. Chciałem zadzwonić, ale ten idiota przez przypadek wrzucił mój telefon do fontanny i zgubiłem twój numer. Wybacz, futrzasty - Lilly uśmiechnął się przepraszająco, składając razem dłonie i kłaniając się lekko.
- No nie wiem, nie wiem… - uniosłem oczy do góry. - Za tydzień ty stawiasz - zastrzegłem sobie.
- Jasne - mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej i uniósł sugestywnie brew. - Ale widzę, że ty też nie nudziłeś się ostatnio. Gdyby mi chłopaki nie powiedzieli, nigdy bym nie zgadł, że ty to ty. Ale mniejsza o to, od kogo to i kiedy go poznam? - spytał, pociągając moją rękę i obracając w dłoni kamień przy wisiorku. Dopiero teraz sobie o nim przypomniałem.
- O, Hei-kun, ja też tego nie widziałem. Czyżby pan aktor się wykosztował? - do rozmowy wtrącił się Hori-chan. W odpowiedzi uniosłem dumnie głowę.
- Nie tylko wy się dobrze bawiliście ostatnio. Yup, Souji mi go dzisiaj dał - oznajmiłem dumny niczym paw.
- No to już po tobie, stary. Jak już nosisz obrożę, to przepadłeś dla świata - stwierdził Lilly poważnym tonem.
- I kto to mówi, co? - zaśmiałem się, siadając.
- Przynajmniej się jeszcze nie zaobrączkowałem jak Togou. Właśnie, wiedziałeś, że był z Jurijem w Holandii? Spotkałem go wczoraj w Blue Silk.
- Nie mów, serio? - zachichotałem, pociągając łyk soku.
- Gdybyś ty go widział. Normalnie jak żona tydzień po nocy poślubnej.

~~^.^~~

Przeszedłem korytarzem szkolnym z rękoma wsuniętymi w kieszenie spodni mundurka. Na moje szczęście, Yuumi zachorowała i od początku tygodnia nie było jej widać. Miałem właśnie skręcić do swojej klasy, gdy drogę zagrodził mi dość postawny chłopak o twardych rysach twarzy.
- Nie dam, bo nie mam - oznajmiłem, ostentacyjnie ziewając. Nie kojarzyłem go, więc byłem przekonany, że jest to jeden ze szkolnych imbecyli chcący wyciągnąć ode mnie pieniądze. Zazwyczaj proporcja inteligencji do siły była na tyle dobrze zachwiana, że bez trudu ich omijałem, jednak każdemu może się przytrafić błąd w sztuce.
- Ja nie po to. Przysłały mnie bliźniaki - oznajmił wypranym z emocji i myślenia głosem.
- Bliźniaki? - uniosłem brew nieco rozśmieszony. Po mojej wizycie z Monsterem w siedzibie wilków minęły już prawie trzy tygodnie ciszy zupełnej. - Długo im to myślenie zajmuje. No nic. Nie jesteś jakoś szczególnie związany emocjonalnie z następną lekcją, nie? - westchnąłem w końcu.
- Znaczy się… Mogę nie iść na matmę, jeśli o to chodzi - no to mi się inteligent w pierwszym pokoleniu trafił.
- Świetnie. W takim razie chodź za mną. Tutaj jest stanowczo za dużo uszu, żeby na spokojnie porozmawiać - orzekłem i nie czekając na reakcję chłopaka nieśpiesznym krokiem udałem się wzdłuż korytarza do schodów, a następnie na dach półtora piętra wyżej.
Na górze zastaliśmy trzy palące dziewczyny w towarzystwie kolesia o typowo kujońskim wyglądzie. Widziałem po chłopaku od Wilków, że chciał coś z nimi zrobić, ale powstrzymałem go wyciągniętą ręką.
- Nie spieszy nam się, zaraz będzie dzwonek - stwierdziłem luźnym tonem. Naprawdę nie dowierzałem, że dwójka amaroków wysłała do mnie aż takiego idiotę. Powinienem w tym momencie stosownie się odpłacić.
- Jak chcesz - wymruczał mój towarzysz i sięgnął do kieszeni, po czym wyciągnął z niej paczkę papierosów i zapalniczkę. - Chcesz jednego?
- Nie palę - odpowiedziałem luźno, podchodząc do barierki. - O, cześć maluchu - wyciągnąłem rękę przed siebie, widząc kołujący czarny cień. Na boku mojej dłoni wylądował zgrabnie mały, czarny ptaszek i podskoczył dwa razy, witając się.
- Jesteś ptakiem? - spytał nieco zaskoczony tym osiłek, przyglądając się z fascynacją kosowi. Zwierzątku niezbyt to się spodobało, ale nie odleciało.
- Lisem. A z tym maluchem mamy mały fragment wspólnej historii - stwierdziłem, głaszcząc ptaka po łebku.
- Jasne - wymruczał chłopak przez papierosa, zaciągając się nim mocno. - Wracając do tematu to…
- Czekaj, powiedziałem - przerwałem mu znudzonym tonem. Podrzuciłem ptakiem tak, by pomóc mu poderwać się do lotu i podszedłem do palących dziewczyn, zaplatając dłonie za sobą. - Witam, panie - zagadnąłem z szerokim uśmiechem. - Nie chciałbym przerywać tak miłej pogawędki przy fajeczce, ale wiecie, że za minutę zaczynają się lekcje, prawda? - spytałem z szarmanckim uśmiechem. Te popatrzyły na mnie speszone.
- Ale przecież jeszcze… - zawahała się jedna, niska blondynka o uroczych piegach na malutkim, kulkowatym nosku podkreślającym kształt wielkich, kasztanowych oczu, ale jej koleżanki ją uciszyły.
- Oczywiście, już idziemy - oznajmiła druga, szatynka w dużych, czerwonych okularach. Blondynka popatrzyła na nią zdziwiona, ale nie zaprotestowała. Cała czwórka zabrała się do wyjścia.
- Zwariowałaś, to jest chłopak Yuumi - usłyszałem jeszcze jedną z nich przy wejściu. Wzniosłem oczy ku niebu, przeklinając dzień, w którym jakieś wyjątkowo wredne bóstwo postawiło na mojej drodze tę dziewczynę.
Gdy wreszcie zostaliśmy sami, kos podfrunął do mnie ponownie i wylądował na barierce tuż obok.
- To cóż to za niecierpiąca zwłoki informacja, którą masz mi przekazać? - spytałem znudzonym tonem, zerkając przez ramię na rozmówcę.
- To tego… bliźniaki kazały spytać, czy to przez ciebie zniknęła trójka Wilków - oznajmił po chwili zawahania.
- Zniknęła? - spytałem szczerze zdziwiony. Wiedziałem, że w Sztyletach szykowało się coś grubszego i sam natknąłem się dwukrotnie w ostatnim tygodniu na bojówki Bahaja. Zrzuciłem to jednak na perturbacje organizacyjne i brak najwyższego szczebelka hierarchii. - Czyżby szanowne wilczęta zaczęły się obawiać o własne ogony? - zażartowałem, udając rozluźnienie. W rzeczywistości nie byłem pewny, czy moja intuicja nie jest zbyt przewrażliwiona, ale miałem dziwne wrażenie, że nie były to przypadkowe zniknięcia.
- Abequa-sama powiedziała, że możesz mieć z tym coś wspólnego, bo wcześniej dowiedziała się o morderstwie feniksa, który zniknął w podobnych okolicznościach - no proszę, idioci to jednak samosiejki. - Mam się dowiedzieć, czy masz coś z tym wspólnego i jeśli tak, to doprowadzić cię do siedziby.
- I kazała to zrobić tobie, tak? - spytałem dla pewności, unosząc brew. Amaroki powinny być przywódcami doskonałymi, więc nie chciało mi się wierzyć w aż tak wielki idiotyzm ze strony Piekielnych Bliźniąt.
- No… w zasadzie, to miał to zrobić mój brat, ale jak się dowiedziałem, że chodzi o ciebie, to powiedziałem, że jesteśmy w jednej szkole i…
- W normalnych warunkach nie wróżyłbym żadnemu z was spokojnej starości - prychnąłem rozśmieszony. Toż to jakaś parodia! - Ale powiedzmy, że mam wyjątkowo dobry humor i nie zniżę się do tak banalnej wygranej. Możesz przekazać bratu, że to nie ja. Jak mi nie wierzycie, to przekopcie sobie cały ogródek w poszukiwaniu trupów. Przynajmniej trochę powkurzam moją starą - stwierdziłem, odpychając się od barierki. - Aha, i powiedzcie bliźniakom, że następnym razem nie będę aż tak wyrozumiały, jak pojawi mi się jakiś ciołek zamiast nich. Nie jestem zainteresowany głuchym telefonem - to powiedziawszy, zostawiłem chłopaka samego na dachu. Przecież to nawet nie zasługuje na ekranizację w paradokumencie dla ćwierćinteligentów… Ale, mimo wszystko, nawet taki debil był przydatny. Na pewno nie bliźniakom, ale mnie, otrzymane informacje były szczególnie interesujące.
Zszedłem na parter, zastanawiając się, jak mógłbym sprawdzić, co się dzieje u Sztyletów. O bezpiecznym wyciągnięciu informacji od Zu nie było mowy, Shen zdecydowanie nie miał teraz głowy do misji szpiegowskich, a moi chemicy po aferze z Hau i Chue przestali się już praktycznie do czegokolwiek nadawać poza ich własnym, hermetycznym kawałkiem gruntu.
Zerknąłem na zegarek na telefonie. Do końca lekcji miałem jeszcze niecałe pół godziny. Ziewnąłem przeciągle i wszedłem do łazienki, żeby uniknąć przyłapania przez nauczycieli. Pewnie wymówiłbym się byle pretekstem, ale nie miałem na to teraz nastroju. Usiadłem po turecku pod kaloryferem w łazience i napisałem SMS’a na otrzymany w sobotę nowy numer Lilly'ego.
Ja
Mam ochote na jakis maly wypad dzisiaj. Masz czas?
Wysłano o 14:37
Lilly
Cos sie stalo? Dan zabiera mnie do restauracji, scusi. :/
Odebrano o 14:41
Ja
Nic szczególnego. Trudno, bylebys miał sobote wolna.
Wysłano o 14:42
WallE
Stary, mam wreszcie te pliki. Wpadnij dzis do Kurokoi.
Odebrano o 14: 44
Ja
No przeciez mówiłes, ze nie mas…
Dopiero teraz zauważyłem, że nowa wiadomość nie pochodziła od Lilly'ego. Przeczytałem jeszcze dwa razy, żeby mieć pewność, że dobrze zrozumiałem treść.
- No nareszcie - mruknąłem tryumfalnie i uśmiechnąłem się do siebie. Wyszczerzyłem się do telefonu, skasowałem rozpoczętą wiadomość i napisałem ją na nowo.
Ja
Dzieki stary, jestes wielki. Dzis ja stawiam.
Wysłano o 14:47
Sprawdziłem godzinę i nucąc pod nosem wyszedłem z łazienki na korytarz. Do dzwonka na koniec lekcji brakowało jakieś dziesięć minut, więc odpuściłem sobie ukrywanie się. Kolejna dobra wiadomość w przeciągu jednego dnia. Przetarłem palcami kamień na nadgarstku, pewien, że już nic mi tego dnia nie popsuje.

~~^.^~~

Siedziałem bokiem na kanapie tuż obok WallE’ego i patrzyłem bez zrozumienia w ekran.
- Ty wiesz, że jak dla mnie mógłbyś mi pokazać zdjęcie gołej baby i mówiło by mi to dokładnie tyle samo, nie? - westchnąłem, zerkając to na informatyka, to na ciąg cyferek i liczb przed sobą. - Nie jestem informatykiem, nie znam żadnych szyfrów.
- A gdybym ci nie powiedział, że to ma związek z komputerami? - mężczyzna wydawała się być naprawdę podniecony swoim osiągnięciem. - No wiesz, dostajesz taki wydruk w gazecie z poleceniem „rozwiąż”, a dalej ci się zalało kawą.
- To bym to olał, nie lubię krzyżówek.
- No, ale gdybyś musiał. To co byś wtedy robił? - dociekał WallE. Nie miałem serca odmówić mu przyjemności przedstawiania swojego odkrycia tak, jak sobie to założył.
- Bo ja wiem? Może bym szukał jakiś wyrazów. W sensie, że do wykreślania, czy coś - westchnąłem w końcu po chwili zastanowienia.
- Właśnie. To teraz patrz. W informatyce wszystko chodzi czwórkami, więc pojedyncze zero nic nie znaczy. Ale tutaj - pokazał mi losowo wybrane miejsce - są cztery zera. Czyli takie zero absolutne, pusty bajt. Czaisz, nie?
- No powiedzmy… - nie czaiłem związku zera absolutnego z czymkolwiek, już tym bardziej z sensem.
- No właśnie, zero, czyli początek układu, a koniec starego, przerwa w przesyle informacji, wyłączenie elektryczne. I jak od tego miejsca zaczniesz grupować cyfry po cztery, czyli w bajty aż do momentu, jak dojdziesz do sekwencji podanej w nazwie wyjściowej pliku, to…
- Chwila, chwila! - przerwałem mu. - Ja może jakiś dziwny jestem, ale tu też jest od zasrania literek.
- Dla ciebie to są litery, ale dla informatyka przeszliśmy po prostu na inny system liczbowy. A konkretniej rzecz ujmując, litery są do J angielskiego alfabetu, więc na system dwudziestkowy zamiast naturalnego dla większości dziesiętnego. Ale to są już szczegóły. Chodzi o to, że jak pogrupujemy te cyfry w bajty aż do momentu…
- Jeszcze jedno - przerwałem mężczyźnie ponownie. Wydawał się być tym faktem nieco zirytowany. - Ty bierzesz te wszystkie pomysły z jakiś konkretnych powodów, czy tak na rympał po prostu?
- Ależ oczywiście, że z konkretnego powodu. Wszystko do siebie pasuje, więc tak musi być - chciałem konkret to i konkret dostałem… Powoli zaczynałem podejrzewać, ze bycie informatykiem na więcej wspólnego z zawodem wróżki niż ktokolwiek by podejrzewał. - Ale wracając do tematu i już mi nie przerywaj. Jak je tak pogrupujemy i przepiszemy w postaci pojedynczych znaków, to dostajemy zakodowane hasło. System ASCII zazwyczaj podaje się binarnie, ale tutaj, jak już mówiłem, mamy system dwudziestkowy, więc trochę się musiałem pobawić z rozszyfrowaniem. W każdym razie w końcu mi się udało i mamy to twoje hasło. Ja je sobie już pozwoliłem wpisać, ale jak chcesz, to możemy jeszcze raz przelecieć na szybko znaki i zrobić to na nowo - mężczyzna popatrzył na mnie z nadzieją. Ja jednak zdążyłem już wytropić magiczny numer porządkowy 5233 prawie dziesięć rzędów drobnego druczku niżej.
- Wiesz, to jest bardzo ciekawe i w ogóle… ale obawiam się, że obiecałem Soujiemu, że będę przed dwudziestą, więc sam rozumiesz… Ale ufam twoim zdolnościom i na pewno policzyłeś wszystko dobrze - oznajmiłem z szerokim uśmiechem.
- No… skoro tak chcesz. W każdym razie otworzyłem już ten plik i myślę, ze cię ten kumpel zrobił w balona, delikatnie rzecz ujmując. Ja tam nie wiem, w co wy się teraz w tych szkołach bawicie, ale jak na moje oko, to jakaś zwykła amatorska produkcja bez większego pomysłu na siebie - stwierdził, a ja popatrzyłem na niego jak na ostatniego idiotę. O czym on w ogóle mówił? - Zresztą, sam sobie zobacz, przyniosłem swoje słuchawki - to mówiąc podał mi rzeczone i podpiął je pod swój laptop, po czym otworzył odtwarzacz wideo.


Piątek godz. 23.37 laboratorium doktor Chue Sanji
W pomieszczeniu panuje nieład, probówki z różnokolorowymi substancjami walają się po podłodze, w kącie rzęzi stary wentylator. Na aktywnym palniku stoi niewielkie naczynie z powoli zmieniającą kolor substancją.
[...]
Chue
Mruczy pod nosem, lekko pochylona nad probówką.
Kolor odpowiedni.
Energicznie miesza zawartość probówki.
Musi być gęstsze.
Wsypuje szczyptę białego proszku, miesza. Po upływie minuty stwierdza.
Wreszcie właściwa konsystencja. Teraz tylko schłodzić.
Zdejmuje naczynie z palnika, po czym zagląda do papierów rozrzuconych na biurku. Przez dłuższą chwilę nie może znaleźć odpowiedniego druku.
Gdzie jest ta analiza? Przecież Hei mi ją dawał w zeszłą środę...
Wpada w lekki popłoch i coraz energiczniej przekopuje się przez stertę papierzysk, aż w końcu odnajduje niewielki skrawek papieru z niewyraźnymi zapiskami. Z widoczną ulgą opiera się o mebel po czym wczytuje się w zapiski.
Pukanie do drzwi.
Wzdryga się zaskoczona.
Słucham?
Nie spuszczając oczu z zamkniętych drzwi, szybko chowa papiery.
Bahaj (zza drzwi)
Chue, wpuść mnie!
Chue
Nieco niepewnie.
Czego chcesz, Taka?
Bierze głośny, uspokajający wdech po czym dodaje już mocniejszym głosem.
Nie mam dla ciebie żadnych wyników, bo i żadnych nowych badań obecnie nie prowadzę.
Bahaj (wciąż niewidoczny)
Konfidencjonalnie.
Za to ja mam dla ciebie ciekawą informację.
Chue
Beznamiętnie.
A jeśli powiem, że nie jestem zainteresowana?
Bahaj
To stracisz możliwość spotkania się z pewnym czarnym lisem.
Chue
Zamiera zaskoczona, nasłuchuje przez kilka sekund.
Heia z tobą nie ma.
Bahaj
Poirytowanym głosem.
Ale jest wiadomość od niego.
Chue
Nie możesz mi jej przekazać przez drzwi?
Bahaj
Moja droga, dobrze wiesz, że ściany mają uszy. To co, wpuścisz mnie, czy mam iść i przekazać twojemu chłoptasiowi, że masz go w głębokim poważaniu?
Chue
Otwiera drzwi, ale zamiast wpuścić gościa, zatrzymuje się w progu. Całym ciałem zastawia wejście do laboratorium.
Mów. co masz do przekazania i nie zabieraj mi więcej czasu.
Bahaj
Kto by pomyślał, że pani doktor taka drażliwa, hę? Czyżby uszkodzili ci coś cennego? A może brakuje jakiegoś specyfiku z twojej honorowej półeczki, co Chue?
Chue
Stanowczo, splatając ramiona na piersi.
Skończ z gierkami, Taka, bo chyba nie chcesz, żeby ktoś pomyślał, że maczasz w tym palce. Lepiej dla ciebie, żeby nikt cię tu o tej porze nie widział, więc przekaż mi wiadomość od Heia albo....
Bahaj
Przerywa jej jadowicie.
Albo co? Wyprosisz mnie?
Złośliwy śmiech.
A może tupniesz nóżką i poskarżysz się staremu, co?
Bahaj jednym ruchem wpycha Chue do laboratorium. Chue z trudem zachowuje równowagę, podpierając się o biurko. Bahaj rozgląda się uważnie po pomieszczeniu, widać, ze czegoś szuka. Nic nie zyskuje jego zainteresowania, więc powraca spojrzeniem do Chue.
Bahaj
Widzę, że nie potrafisz utrzymać porządku we własnych śmieciach.
Chue
Z łaski swojej, nie wtrącaj się w moje kompetencje. Robię, co uważam za stosowne i tak się akurat składa, że obecnie zajmuję się znacznie ważniejszymi sprawami.
Chue odruchowo zerka na stojące koło palnika naczynie.
Bahaj
A cóż może być ważniejszego od odzyskania utraconych da...
Bahaj milknie i czujnie odwraca głowę, by spojrzeć w to samo miejsce, co Chue.
Szeptem z chytrym uśmiechem.
Chyba, że bada się mieszankę wartą więcej, niż wszystkie inne razem wzięte...
Chue
Zniecierpliwiona.
Bahaj, przestań grać w jakieś dziwne gierki i mów, co masz do powiedzenia. Co z Heiem?
Bahaj
Z tego, co mi wiadomo, to nasz mały chemik przeżył całe zajście. Podobno nawet zabawił się w Sherlocka i odkrył jakiś magiczny powód, dla którego Smoki złamały porozumienie. Ty chyba również się domyśliłaś, po co przyszli, co Chue?
Chue
Szeptem.
Gwiazda Śmierci.
Bahaj
Słodkim głosem.
Mądra dziewczynka. Hei wiedział, że się domyślisz i uznasz za stosowne sprawdzić, co w składzie tego cudeńka może być aż tak godne pożądania. Jednakże nasz mały lisek obawia się, że Smoki mogą wrócić po swą zdobycz i trzeba ją ukryć, by nie wpadła im w łapy.
Z uśmiechem na twarzy.
Sam nie może przyjść przez swój stan, a ty jesteś spalona, bo wszyscy dobrze wiedzą, że zajmowałaś się tym projektem. Zatem Hei prosił mnie, żebym odebrał od ciebie cały zapas tabletek i dobrze je ukrył.
Chue
Z chłodnym wyrazem twarzy.
Marny z ciebie aktorzyna, Taka.
Bahaj
Nie wiem, o czym ty mówisz. Ja przecież....
Chue
Łżesz jak najęty i myślisz, że tego nie zauważyłam? Jeśli tak, to nie dość, że jesteś kłamcą to i skończonym idiotą.
Bahaj
Chue, kochana, skąd pomysł, że nie jestem z tobą szczery?
Chue
Stąd, że w twoim wywodzie praktycznie nic się nie zgadza albo jest bardzo mało prawdopodobne. Co najważniejsze, Hei cię nie znosi, więc jedyną wiadomość, jaką dałby ci do przekazania to ewentualne miejsce i czas spotkania poza terenem Sztyletów. Poza tym, Hei liczy się z niewielką ilością autorytetów, więc z pewnością o nic by cię nie prosił. I w żadnym razie nie dałby ci do dyspozycji Gwiazdy Śmierci.
Chue zaczyna nerwowo spacerować po laboratorium, nie spuszczając z oczu Taka.
Bahaj
A to dlaczego?
Chue
Bo nie umiesz jej dawkować, a do zabijania masz inne, tańsze i mniej katastrofalne trucizny.
Bahaj
Przymilnie.
Zawsze mogłabyś mnie nauczyć, jak się tego używa.
Chue
Po raz trzeci przechodzi koło niskiej półki i dyskretnie wyjmuje fiolkę z tabletkami z niewielkiego schowka.
Przestań mi kadzić, Taka. Nie mam czasu na twoje zagrywki i jeśli wciąż to do ciebie nie dociera, to powtórzę po raz ostatni: nie dam ci Gwiazdy Śmierci.
Bahaj
Wzdycha z udawanym żalem.
Szkoda, bo łudziłem się, że uda mi się oszczędzić ci przykrych przeżyć ze względu na twoje zasługi i ogólną przydatność. Skoro jednak nie chcesz oddać po dobroci, uważałbym na ciemne zaułki. Sama rozumiesz, że wypadki chodzą po ludziach w najmniej oczekiwanym momencie.
Bahaj łapie przechodzącą Chue za ramię i brutalnie przyciąga do siebie.
Syczy Chue do ucha.
Jeśli znowu im się nie uda, torturami z ciebie wyciągnę, gdzie je schowałaś, suko.
Chue
Znowu? To znaczy, że ten atak Smoków to twoja robota?! Po cholerę się z nimi bratałeś? Dlaczego tak bardzo ci zależy na tym narkotyku?!
Chue szamocze się i próbuje wyswobodzić z uchwytu Bahaja, ale ten raptownie uderza ją w brzuch. Chemiczka z jękiem przestaje walczyć i zwija się z bólu, a Bahaj rzuca ją niedbale na krzesło.
Bahaj
To chyba oczywiste! Ten stuff daje nieograniczoną władzę. Wystarczy podać go właściwym osobom i mogę, w przeciągu paru dni, stworzyć armię wypranych z mózgu żołnierzy, gotowych do wykonania nawet najgłupszego rozkazu, jaki im wydam. Wreszcie Święte Przymierze zdobędzie potrzebną władzę!
Śmieje się szaleńczo i zaczyna chodzi po laboratorium.
Twój lisek nie przypuszczał zapewne, że jego własne dzieło obróci się przeciwko niemu i jemu podobnym! Nadszedł czas, by wyplenić zarazę ciągle charczącą między nami. Mogę cię zmusić do oddania mi Gwiazdy Śmierci, ale możemy też zachować się jak cywilizowani ludzie i załatwić sprawę po dobroci. W końcu jesteś inteligentną osobą, chyba sama rozumiesz, że ten świat jest należny nam, a nie tym bestiom.
Chue
Bestiom? Ty chyba bredzisz, Taka. Nie wiem, co sobie wkręciłeś i nie jestem tym zbytnio zainteresowana.
Bahaj
Ależ kochana, ja sobie nic nie wkręciłem. Od tysięcy lat Święte Przymierze Łowców tropiło i eksterminowało potwory zagrażające nam, ludziom. Jakieś pięćset lat temu prawie nam się udało pozbyć zarazy z Ziemi, ale one jakoś się zalęgły po kątach i schowały. Co gorsza, splamiły naszą ludzką krew swoimi plugawymi genami i powstało to bydło gorszej kategorii, te bastardy uwłaczające ludzkiej godności! Ale my byliśmy cierpliwi i czekaliśmy na nadejście odpowiedniej chwili, do tej pory przyzwalając na istnienie tej zarazy. Ale nadeszło ostateczne starcie ludzi z wszelkim złem. I my je wygramy, tępiąc każdą wesz i tych, którzy im pomagali! A ty mi w tym pomożesz, czy tego chcesz, czy nie. To jak, Chue? Jeszcze jest czas, żeby stanąć po odpowiedniej stronie.
Chue
Z obrzydzeniem.
Ty jesteś chory, Taka. Uroiłeś sobie jakieś bajeczki i nie różnisz się niczym od zwykłego sekciarza.
Bahaj
I tu się mylisz, moja droga. My jesteśmy o wiele skuteczniejsi.

Wstrzymałem oglądanie. Nie mogłem już tego słuchać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.