Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

sobota, 11 listopada 2017

Rozdział XXIV

- Souji? - spytałem ostrożnie, gdy zaparkowaliśmy pod apartamentowcem, gdzie mieszkał mężczyzna... Gdzie obaj mieszkaliśmy. - Co do wczorajszej rozmowy, to…
- Możemy wrócić do sprawy, jak przyjdę? Muszę przemyśleć kilka kwestii - odpowiedział w końcu powoli. Zacisnąłem ręce na pasku torby, którą zabrałem po drodze do domu z hotelu. Żałowałem, że nie skłamałem wczoraj, choćby i najbardziej nieudolnie. - Ale nie musisz się obawiać moich wyrzutów. Wiem, że nie wygram tak szybko z twoją przeszłością.
- Więc się nie gniewasz? Souji, ja naprawdę… - zacząłem, ale mężczyzna uciszył mnie palcem przyłożonym do ust.
- Później, mój mały lisku - stwierdził i pogłaskał delikatnie mój policzek. Wiedziałem, że Soujirou mówił do mnie „mój mały lisku” tylko w chwilach bliskości, więc jednak nie byłem w sytuacji aż tak beznadziejnej. Ugodowo kiwnąłem głową i otworzyłem drzwi mitsubishi.
- Będę czekał - oznajmiłem cicho i wyszedłem z samochodu. Udałem się do środka budynku, przebierając palcami po otrzymanych od Soujirou kluczach do jego apartamentu. Nawet nie potrafiłem się z nich cieszyć, mimo że wcześniej tyle czasu walczyłem o to.

~~^.^~~
Odłożyłem pilniczek i przyjrzałem się krytycznie paznokciom. Nieco niezadowolony z kąta spadku paznokcia prawego palca serdecznego przeciągnąłem kilka razy wzdłuż brzegu i przypatrzyłem mu się ponownie.
- Dużo lepiej - mruknąłem sam do siebie i dmuchnąłem lekko na dłoń, chcąc się pozbyć pozostałości po spiłowanym pyłku. Sięgnąłem po zmywacz, żeby jeszcze raz przeczyścić wszystko przed malowaniem.
Właśnie kończyłem malować przedostatni paznokieć na odcień winnej czerwieni, gdy zadzwoniła komórka. Niezadowolony cmoknąłem i ostrożnie przesunąłem po ekranie zieloną słuchawkę, po czym wcisnąłem tryb głośnomówiący.
- No i gdzie ty jesteś? - telefon lekko zadrżał pod wpływem opryskliwego, wrzeszczącego tonu głosu doktor Miyako.
- Też się za tobą stęskniłem, kochana - mruknąłem, na wstępie zirytowany rozmową. - O co ci znowu chodzi, co? - spytałem znudzonym głosem.
- Mówiłam ci przecież, żebyś się pojawił z dzieciakiem do końca teg… - nie dosłyszałem dalszej części zdania, skutecznie zagłuszonej przez trzask za moimi plecami.
- Zaraz wracam. Szczeniak znowu coś chyba potrzaskał - rzuciłem szybko i zsunąłem się z kanapy, rozprostowując nieco już zasiedziane kości. Wszedłem do pokoju Soujirou i aż zacisnąłem zęby ze złości: na samym środku podłogi siedział w kucki i przyglądał mi się Xiaogou tym charakterystycznym psim wzrokiem „to nie ja, samo się tak zrobiło”. Na dodatek siedział w wielkiej kolorowej stercie roztrzaskanego szkła karafki i różnokolorowych m&m’sów, na które ostatnio miał fazę Soujirou. - Jak ja cię… - wysyczałem, ale zaraz się opanowałem, przypominając sobie główną zasadę Jyuuro: „nie traktuj psa jak coś rozumnego”. - Xiaogou, do pokoju! - wydałem komendę w miarę opanowanym głosem, wskazując ręką na drzwi za sobą. Dzieciak posłusznie powlókł się, podkulając pod siebie widoczny psi ogon. Mlasnąłem tylko językiem niezadowolony i też wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi. - Na fotel i siad! - poleciłem i wziąłem do ręki telefon, przy okazji zauważając, że dwa palce mam poklejone rozmazanym lakierem. - Już jestem - oznajmiłem do słuchawki, przestawiając tryb rozmowy na normalny.
- Czyżby mój ulubieniec coś napsocił? - spytała kobieta ze śmiechem, ale nie skomentowałem tego. - Wracając do tematu, przecież ci mówiłam, żebyś go przywiózł do mnie. Muszę zrobić badania okresowe, a przy okazji chcę coś sprawdzić.
- A ja ci mówiłem, że nie mam ani czasu, ani tym bardziej ochoty - westchnąłem. - Mogę ci co najwyżej podrzucić rozmazy, bo mam mniej więcej wszystkie.
- Oj, nie o krew mi chodzi. Człowiek to nie tylko kupa kości i szynki. Powiedziałam ci, że masz z nim przyjechać. Jak nie, to go wpiszę do rejestru i wyślę oficjalne pismo z policjantem w zestawie. Chyba nie potrzebujesz się tłumaczyć z jego i swojego składu krwi, co?
- Ja nie wiem, wy chyba wszystkie macie jakieś obowiązkowe kursy z bycia upierdliwą, nie? Bo ostatnio to już jakiś wysyp - prychnąłem zirytowany. - Dobra, daj mi się ogarnąć, będziemy dzisiaj tak do dwudziestej. Pasuje?
- Wolałabym wcześniej.
- A ja wolałbym nie niańczyć koszmaru Mendelejewa. Jak widzisz, nikt nie ma tego, co by chciał. Nie wyczaruję ci szofera ze starej skarpety - machnąłem zdecydowanym gestem ręką w dół niemą komendę, zauważając, że Xiaogou chce zleźć z fotela i uciec. Speszony położył po sobie uszy i wcisnął się do samego końca siedziska. - Bez Soujirou mogę ci go co najwyżej w paczce wysłać.
- I radzę ci być do tej dwudziestej, bo spełnię obietnicę - stwierdziła kobieta twardo.
- Nie obietnicę, tylko groźbę.
- Kwestia nazewnictwa. Czekam - lekarka się rozłączyła. Wszedłem w spis kontaktów i wybrałem numer do Soujirou.
- Souji, kochanie? - spytałem miękko, gdy po trzecim sygnale mężczyzna odebrał połączenie.
- Znowu coś się stało? - usłyszałem podejrzliwe pytanie w odpowiedzi. - Hei, spokojnie, to tylko dziecko i…
- To też, ale nie o to mi chodzi - przerwałem mu, zanim zdążył się zagalopować w swoim wywodzie. Wolałem unikać tematów spornych jak najdłużej po naszym ostatnim nieporozumieniu. W końcu, kto by chciał kłótni niecały dzień po pogodzeniu z kochankiem. - Wiem, że pewnie będziesz zmęczony po występie i w ogóle…
- Ale?
- Ale dzwoniła do mnie pediatra, która sprawdzała wtedy Xiaogou i uparła się, że mam go dzisiaj do niej przywieźć. Byłbyś tak miły, czy mam szukać innego szofera? - spytałem, podświadomie mówiąc coraz wyższym tonem.
- Oczywiście, postaram się wyrobić. Podaj mi tylko godzinę, najwyżej poproszę moją menedżerkę - wydało mi się, że w głosie Soujirou wyłapałem nutkę ulgi.
- Kiedykolwiek, byleby przed dwudziestą. Kocham cię, Souji.
- J-ja ciebie też - odpowiedział speszony. Zachichotałem z jego nagłej nieśmiałości, tak groteskowej w zestawieniu z wczorajszym zachowaniem.
Odłożyłem telefon i spojrzałem na Xiaogou. Szczeniak siedział z ciągle położonymi po sobie uszami i wzrokiem błądzącym między kątami pokoju, byleby tylko nie patrzyć na mnie. Westchnąłem głęboko.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś niczego nie ruszał, co?! Ja nie wiem, na co ci Soujirou pozwalał, ale przy mnie na pewno nie będziesz się rządził po swojemu. Marsz do kąta, już! - wskazałem ręką na pospiesznie zaaranżowany kącik z zabawkami i pluszowym dywanem. Chłopak nieporadnie zszedł z mebla i poczłapał we wskazane miejsce.
Nie zdążyłem się dobrze umościć, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. Co to, do cholery, za dzień świra… Niezadowolony poszedłem otworzyć, z przyzwyczajenia nie sprawdzając na domofonie, kto to. Gdy tylko drzwi się otworzyły, zamarłem z przerażenia.
- Dawno się nie widzieliśmy, młody - oparty o framugę stał przede mną Zu.
- Co ty tu robisz? - spytałem oschle, dyskretnie zaglądając mu przez ramię, czy na korytarzu nikogo nie ma.
- Nie zaprosisz mnie do środka? - zakpił mężczyzna, krzyżując ręce na piersi.
- Nie widzę ani jednego powodu, żebym to zrobił. Mów, czego chcesz i się wynoś - syknąłem. Mimo zachowywania pozorów pewności siebie i odwagi, moje wewnętrzne ja aż wyrywało się do ucieczki. Fakt, że mężczyzna tak nonszalancko przyszedł aż pod drzwi Soujirou, mógł oznaczać jedynie to, że któryś z jego wychowanków śledził albo mnie, albo aktora. Albo nas obu.
- Oj, no nie przesadzaj. Ten twój kochaś jest teraz gdzie indziej. Nie, żeby mi zależało na ukrywaniu swojego prawa własności przed byle aktorzyną - stwierdził mężczyzna wyraźnie rozluźnionym głosem, zmuszając mnie do wpuszczenia go. Mogłem udawać pewność siebie, ale nie siłę, dlatego nie miałem większego wyboru. Pozostawało mi tylko liczyć na przychylność losu i wszystkich bogów moszczących się właśnie na chmurkach w oczekiwaniu na widowisko.
Gdy wszedłem do pokoju, zobaczyłem Xiaogou kulącego się pod ścianą przed Zu. Szczeniak pewnie wyszedł zwabiony odgłosami z przedpokoju. Jego naturalna ciekawość psa, powoli odzyskiwana razem ze zdrowiem fizycznym, nie mogła się objawić w gorszy sposób niż teraz.
- Nieźle go odkarmiłeś. Tao-fu wróżył, że nie zdechnie co najwyżej po tygodniu - stwierdził, podnosząc przemocą podbródek chłopaka i oglądając jego głowę jak zwierzę na giełdzie. Nawet moje pijane poczucie człowieczeństwa Xiaogou zaprotestowało przeciwko takim widokom. Zdecydowanym krokiem podszedłem do nich i szarpnąłem za nadgarstek chłopaka, pociągając go za siebie.
- W takim razie w uznaniu zasług nie spierdol z łaski swojej tego, na co poświeciłem tyle kasy i czasu, dobrze? - syknąłem, patrząc w oczy rozbawionego mężczyzny. Sam nie wiem, skąd u mnie pojawiło się nagle tyle odwagi. Może to te mistyczne geny kokko - obrońcy ludzi przed demonami. - Mówiłem ci już chyba raz, żebyś wypierdalał, nie?
- Po co tyle agresji, kotku? - Zu chciał pogłaskać mój policzek, ale zbiłem jego dłoń nim zdążyłem pomyśleć, co właśnie robię.
- Ostrzegam cię. Powinieneś chyba wiedzieć, że człowiek odcięty od drogi ucieczki jest co najmniej nieobliczalny - nie blefowałem. Byłem gotów zarówno zadzwonić na policję sam wsadzając się za kratki, jak i przemienić się w kokko i go zagryźć na śmierć. Byleby Soujirou i Xiaogou nic się nie stało. Chwila! Xiaogou… Nie, to nie jest dobry moment na radosne rozmyślania… - Więc jak? Idziesz sobie sam, czy mam ci pomóc? - spytałem twardo, podświadomie zaciskając rękę mocniej na nadgarstku szczeniaka za mną. Ten tylko wzdrygnął się lekko, ale nie wyrwał się, ani nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
- Robisz się coraz gorszy - westchnął w końcu. - Jeszcze chwila i w ogóle nie będziesz się nadawał do zabawy. Ale będę tym razem miły i dam ci pewien prezent na dobry start tej bandy, którą sobie kleisz za naszymi plecami. Co z tym zrobisz, kombinuj sam - stwierdził, upuszczając na dywan małą kostkę, która z głuchym plaśnięciem zniknęła między frędzlami. To powiedziawszy, Zu obrócił się na pięcie i wyszedł tym samym luźnym krokiem, co zwykle. Przez dłuższy czas wpatrywałem się za nim tępo w powoli zamykające się za mężczyzną drzwi.
Z zawieszenia wyrwało mnie ciągnięcie za rękaw. Popatrzyłem na dół i zobaczyłem intensywnie wpatrującego się we mnie Xiaogou, wyciągając w moją stronę jakiś srebrny, drobny przedmiot. Zamrugałem szybko i wziąłem podawaną mi rzecz. Dopiero teraz zorientowałem się, że był to rzucony mi przez Zu pendrive.
- Xiaogou, przynieś mój laptop - poleciłem w końcu z głośnym westchnięciem. Dzieciak pokiwał głową skwapliwie i zniknął za drzwiami gabinetu Soujirou. Ja w tym samym czasie zdążyłem wrócić na kanapę i zacząłem zmywać ciemnoczerwoną skorupkę lakieru z palców.
Po chwili na stole obok mnie wylądował piętnastocalowy Hitachi Koneko. Nawet nie patrząc, co robię, wcisnąłem czarno-białą łapkę w rogu klawiatury, otwierając monitor i włączając komputer. Dokończyłem malowanie paznokci, a w tym czasie system zdążył zastartować i na monitorze pojawił się ekran powitalny z zapytaniem o hasło. Wpisałem jedną ręką „Alive_-_1994” i zatwierdziłem, dmuchając w międzyczasie na zasychający lakier.
Wsunąłem pendrive w kieszeń przy porcie pośredniego przesyłu danych Quicconnect, ledwo mieszcząc kosteczkę na szerokość między uchwytami. Na ekranie pojawił się alert wykrytego urządzenia, więc kliknąłem w niego i wszedłem w dane otwarte. W środku były jedynie dwa pliki - dość dużo zajmujący plik tekstowy opisany jako „Blackbox_5233_script” i nierozpoznawany przez laptopa „Blackbox_5233_box”. Po kliknięciu w pierwszy plik, laptop zażądał ode mnie hasła. Jak mogłem się spodziewać, przepisanie numeru, czy całej nazwy nic nie dało. Nie mając lepszego pomysłu, co mógłbym wpisać, spróbowałem poszukać jakieś podpowiedzi w drugim pliku.
Chciałem go otworzyć, ale komputer zupełnie nie zareagował. Po wejściu we właściwości zobaczyłem zupełnie nic niemówiące mi rozszerzenie .pavfovc. Po szybkich oględzinach w sieci okazało się, że Internet może powiedzieć o cholerstwie mniej więcej tyle, co ja.
- Co to, do cholery, jest… - mruknąłem, mrużąc oczy. Cofnąłem się do folderu głównego i włączyłem skanowanie otrzymanym kiedyś przypadkowo programem crackerskim, licząc na to, że może znajdzie on jakiś plik zdolny do otworzenia lub chociaż klucz dekodowania.
Jako, że miałem trochę wolnego czasu zanim program upora się z wszystkimi obliczeniami, odsunąłem się od monitora i przeciągnąłem, ziewając szeroko dla rozluźnienia.
Rozejrzałem się dookoła i mój wzrok w końcu dotarł do Xiaogou, siedzącego na podwiniętych pod siebie nogach przy boku kanapy, na której siedziałem. Dzieciak wlepiał we mnie to psie spojrzenie, które zawsze widziałem u Monstera, gdy tylko w zasięgu jego wzroku pojawiał się Jyuuro. Spojrzenie mówiące „służę do końca i bezwarunkowo”. To śmieszne, bo jeszcze kilka dni temu zupełnie nie mogłem się doprosić posłuchu, zwłaszcza w towarzystwie Soujirou. Nie do końca byłem pewny, czy był to efekt wizyty Zu, mojego nastawienia, czy przewrażliwienia. Zresztą, moje zachowanie też odbiegało od normy. Dlaczego pomyślałem w tamtej chwili, że powinienem przedłożyć życie jakiegoś zezwierzęconego szczyla, z którym miałem tylko same problemy i żadnego pożytku ponad swoje?… Przecież to było irracjonalne i zupełnie do mnie nie podobne. Chociaż, gdyby się tak głębiej zastanowić, to nigdy w życiu bym nie zakładał, że jakiemukolwiek mężczyźnie uda się mnie usidlić na dłużej jak tydzień, a przecież o Soujirou to ja zabiegałem, chyba pierwszy raz w życiu. Co więcej, minęły już ponad dwa miesiące naszej znajomości, a ja ciągle nie miałem go dosyć i czułem się wiecznie jak dziecko przed choinką ledwo utrzymującą pion ponad górą prezentów gwiazdkowych. No, może nie zawsze. W dalszym ciągu nie wyjaśniało to jednak troski o Xiaogou. Przecież poczucie jakiejś dziwnej tożsamości ze zdziczałym nastolatkiem nie mogło być powo…
- Kyaaaaaaaaaa!!! - nagle coś zaczęło zaciskać się na mojej szyi. Wyrwałem się na koniec kanapy w drodze ucieczki. Przecież drzwi są zamknięte!!! Popatrzyłem w kierunku, w którym spodziewałem się mojego oprawcy... i zobaczyłem zdębiałego Soujirou stojącego z jakimś srebrzystym sznureczkiem w dłoni. Wziąłem kilka głębokich oddechów, próbując uspokoić oszalałe tętno. - S-souji… - wydukałem w końcu, gdy tylko pozwoliło mi na to tempo pracy serca.
- Tak, to ja - zmieszany stwierdził ten dość oczywisty fakt. Musiałem pewnie wyjść na zupełnego idiotę paranoika. Soujirou tylko podszedł do mnie i przytulił przez oparcie mebla. - Wszystko w porządku, mój mały lisku? - spytał w końcu.
- Tak… przepraszam - wymruczałem zażenowany całą sytuacją. - Odruch warunkowy.
- Nie martw się, kochanie. Nie powinienem tak się do ciebie skradać od tyłu. Myślałem, że zrobię ci miłą niespodziankę, zakładając ten naszyjnik z zaskoczenia, ale nie najlepiej to wyszło - powiedział z chichotem. - No już, aż tak straszny to ja chyba nie jestem. Hei? - mężczyzna pociągnął mój podbródek delikatnie do góry. - No, już. Nie płacz, nic się nie dzieje - dopiero, gdy kciuk Soujirou dotknął mojego policzka poczułem, że był mokry.
- Souji - zacząłem niepewnie, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. - Wiesz, nie zrozum mnie źle. Ja… łańcuszek to nie najlepszy pomysł dla mnie. Przepraszam. Nie mam najlepszych wspomnień z moją szyją.
- Nie martw się tym, to tylko drobiazg. Mogę oddać go do sklepu i wziąć jakąś inną biżuterię, jeśli chcesz.
- Pokaż go - pokręciłem przecząco głową, wyciągając rękę w kierunku Soujirou. Gdy mężczyzna podał mi prezent, na mojej dłoni wylądował cieniutki, srebrzysty łańcuszek z zamieszonym na nim opalizującym niebieskim kamieniem. Po dokładniejszych oględzinach stwierdziłem, że kamień jest którymś z mieszanych topazów i zaczepiono go na łańcuszku za pomocą pięknej zawieszki w kształcie wspinającego się w górę liska. Mimo, że sam kamień powinien być cięższy od srebra, całość wydała mi się i tak niezbyt lekka. - Jest piękny. To nie jest srebro, prawda?
- Platyna - popatrzyłem z mieszanką niedowierzania i uwielbienia na Soujirou. - Kiedyś kręciliśmy reklamę luksusowej biżuterii i udało mi się załatwić, żeby wykonali mi to cudo na zamówienie. Od razu wiedziałem, że ci się spodoba.
- Wiesz, że nie musiałeś, prawda? - stwierdziłem, całując go przelotnie w policzek. - Kosztował pewnie małą fortunę. Teraz będę miał jeszcze większe wyrzuty, jak coś z nim zrobię.
- I powinieneś - oznajmił Soujirou poważnie, a ja popatrzyłem na niego nieco przestraszony. - Ale w końcu ci i tak  przecież wybaczę, prawda? - dodał luźnym tonem, sięgając moich ust.
Poczułem coś ciepłego na nodze i dopiero teraz przypomniałem sobie o obecności Xiaogou. Powoli odsunąłem się od Soujirou. Nie, żebym odczuwał jakieś wyrzuty sumienia, że całowałem się na oczach szczeniaka, ale wolałem nie tracić nad sobą kontroli. Ostatecznie jedna z naszych pierwszych sprzeczek dotyczyła właśnie okazywania sobie czułości przy dzieciaku.
- Souji, nie prowokuj mnie, bo potem znowu będziesz miał pretensje o nic - wymruczałem niskim tonem, kiwając lekko głową w stronę siedzącego w szparze pomiędzy kanapą a stołem i przyglądającego nam się chłopaka. Z zadowoleniem zauważyłem, że nie widziałem u szczyla tego zawodu, co na początku, a pełną akceptację. Tak, jakby uznał swoją hierarchię w stadzie i nie miał już wobec niej żadnych złudzeń. - A to zatrzymam - kiwnąłem Soujirou łańcuszkiem przed oczyma i oplotłem go sobie trzykrotnie wokół lewego nadgarstka. Sznureczek miał prawie idealną długość, zostawiając trochę luzu na nadgarstku. - Zapniesz go?
- Oczywiście, mój mały lisku - przytaknął Soujirou, ale już bez zbytniego entuzjazmu. - Coś się stało tak w ogóle, że siedziałeś taki zamyślony? To niepodobne do ciebie, żebyś nie słyszał, jak wchodziłem.
- Można tak powiedzieć - mruknąłem wymijająco. - A właśnie, sprawdziło się już? - podniosłem się i popatrzyłem na monitor laptopa. Był wygaszony. Wznowiłem rozruch i moim oczom ukazała się cała lista wypisanych drobną, czerwoną czcionką nazw. W większości były to zlepki przypadkowych liter i liczb, ale niektóre tworzyły wyrazy brzmiące dość dobrze. Znalazłem wśród nich kilka słów po angielsku, czy włosku, więc pewnie inne też znaczyły coś w jakiś językach.
- Co to? - spytał mnie przez ramię Soujirou, opierając ręce na moim barku.
- Nie mam zielonego pojęcia. Dostałem takie coś od Zu, tylko jeszcze nie wiem, po co i za co.
- Znowu się z nim spotkałeś? - Soujirou wypowiedział te słowa na tyle ostro, że aż przeszły mnie ciarki. Chyba nigdy nie słyszałem u niego tak nieprzyjemnego tonu.
- To nie ja do niego poszedłem, to on jakoś znalazł ten adres. Nie miałem innego wyboru - zerknąłem na Xiaogou, kiwającego głową, jak gdyby chciał potwierdzić moją wersję wydarzeń. Mogło mi się też zdawać, w końcu szczeniak pewnie nawet nie rozumiał do końca, co mówiłem. - Ale do niczego nie doszło. Nawet ja nie jestem aż tak głupi, żeby rozkładać przed kimś nogi dzień po naszym pogodzeniu. Souji?
- Ufam ci, skoro tak mówisz - orzekł w końcu, całując mnie u nasady szyi. Czułem, że były to słowa nieco na wyrost. - Wreszcie się dogadałeś z młodym.
- Wypadek przy pracy - odpowiedziałem nieco zażenowany. - Souji, obrazisz się na mnie, jeśli zostawię cię na dzisiejszy wieczór? Ze mnie taki informatyk, jak z ciebie morderca, więc nie mam pomysłu, jak to rozszyfrować. Może któryś z moich starych znajomych z Kurokoi będzie wiedział, jak się za to zabrać. Nie wiem, co to, ale sam chyba rozumiesz...
- Kurokoi to ten bar gejowski, tak? - mruknął mężczyzna niezadowolony.
- Większość już wie, że jestem zajęty. Jak chcesz, to możesz ze mną iść. W końcu jesteś taką małą legendą lokalną. „Człowiek, który usidlił Heia.” To jak? - spytałem ze śmiechem, zatrzaskując klapę laptopa, żeby go zamknąć.
- Mówiłeś wcześniej coś o jakimś lekarzu.
- A, jeszcze ona… Miyako mnie zabije, nie mamy większego wyboru - westchnąłem, przewracając oczyma. - Czyli zbyt szybko nie wrócimy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.