Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

czwartek, 7 grudnia 2017

Rozdział XXX

Poczekałem, aż Nicholas otworzy przede mną drzwi i wysiadłem z samochodu. Zaraz za mną wywlókł się Monster, wciśnięty mi przez Jyuuro na czas nieobecności właściciela w Tokio. Nie, żeby mi to przeszkadzało, bo w końcu Xiaogou miał przez dłuższy czas jakiegoś towarzysza zabaw. Pies niemal od razu zniknął mi z oczu, zapuszczając się gdzieś między powoli rozrastające się już krzewy.
Rozejrzałem się po okolicy. Nie było mnie na terenie posiadłości Guyie zaledwie tydzień, podczas którego załatwiałem ostatnie formalności wypisu ze szkoły. Na pierwszy rzut oka zdążyło się tu dużo zmienić przez ten czas. Ściany nowej części willi wreszcie zostały odsłonięte i miały teraz przyjemnie karmelowy kolor o lekkim połysku zamiast zszarzałego ecru. Poza tym, ktoś wreszcie spróbował chociaż trochę okiełznać wielkie, zupełnie już zdziczałe korony drzew okalających placyk wjazdowy przed wejściem, a stary, popękany asfalt został zamieniony na elegancką kostkę brukową w różnych odcieniach szarości.
- Właśnie skontaktowała się ze mną Abequa i prosi o spotkanie po południu - oznajmił Nicholas, podążając krok za mną.
- Zapytaj, czy 15:00 jej pasuje. Wieczór chcę mieć wolny, dawno już nie miałem czasu pobyć sam na sam z Soujim - stwierdziłem, zerkając na zegarek na ręce. Zegarek należący niegdyś do matki Soujirou. Już trzy razy go oddawałem, a ten stary chronometr wracał do mnie niczym najlepszy bumerang przy byle okazji.
- Oczywiście, już pytam - mężczyzna skinął głową i zaczął coś szybko pisać na swojej komórce.
Z Nicholasem znaliśmy się już przeszło dwa miesiące, w przeciągu których zdążyłem się uzależnić od pomocy swojego nowego „asystenta” na tyle, że trudno byłoby mi wrócić do samodzielnego organizowania życia. Początkowo chciałem jedynie pomóc mu finansowo, oferując nocleg i pożyczkę do czasu, aż ułoży sobie wszystko na nowo po ucieczce z domu. Nicholas jednak zdecydowanie odmówił, twierdząc, że honor nie pozwala mu żyć za cudze pieniądze. Na propozycję bycia tymczasowym szoferem w zamian za dach nad głową i małą pensję już się zgodził. A potem w zasadzie wszystko potoczyło się już samo. Obecnie Nicholas nie tylko woził mnie moim nowym, sportowym lincolnem, ale i planował wszelkie, coraz częstsze, spotkania z różnymi Genusmuto i potencjalnymi sojusznikami w walce z Łowcami, nadzorował remont posiadłości, a nawet częściowo wyręczał Sano-ojisana w sprawach finansowych. Mimo niewielkiej różnicy wieku i wykształcenia, Nicholas okazał się mieć naprawdę duże zdolności menadżerskie, których mi wiecznie brakowało.
W zasadzie niewiele mi było wiadomo o mężczyźnie poza tym, że był trochę starszy ode mnie i jeszcze jako dziecko trafił do zupełnie niepowiązanej z Genusmuto ciotki i jej rodziny. Prawdziwi rodzice Nicholasa prawdopodobnie umarli w jakimś wypadku, nie rozstawiając po sobie nic poza nazwiskiem Tarnee i nie do końca opanowanymi genami. Nowi opiekunowie okazali się zupełnie nieodpowiedni do wychowywania zmiennokształtnego i omal nie wsadzili Nicholasa do psychiatryka za „twierdzenie, że jest jakimś szatanem”. Nie powiem, żebym nie rozumiał jego niechęci do wspominek, ale i tak nie mogłem się powstrzymać przed złośliwym twierdzeniem, że był prawie jak Harry Potter i powinien uważać na dziadków z dużą brodą i sowy.
Poza tym, pewne było, że przodkami Nicholasa były ruki - wielkie ptasie demony z okolic Persji. Nie do końca dobrze zrozumiałem, na czym polegała tłumaczona mi przez mężczyznę różnica między czystokrwistymi rukami Homo Omnicarnivora Rukh, a Homo Ventus Rukh. Nicholas w pośredniej formie miał wielkie, brunatne skrzydła o lotkach mieniących się w słońcu na niebiesko. W zwierzęcej postaci przypominał orła wielkości małego strusia, a jego skrzydła i ogon w dalszym ciągu miały w sobie tę fascynującą, błękitną poświatę. Poza wyglądem, Nicholas odziedziczył po przodkach umiejętność określania na podstawie Słońca i Księżyca położenia i czasu lepiej, niż GPS z zegarkiem. No i zamiłowanie do ryb i owoców morza graniczące z fanatyzmem. Nawet wśród Japończyków nie udało mi się jeszcze spotkać człowieka wciskającego śledzie do lodów.
Przeszliśmy do garażów, gdzie miał na nas czekać główny architekt. Gdy weszliśmy pod zadaszenie, przywitała nas piątka mężczyzn w średnim wieku ciamkających drugie śniadanie przy prowizorycznym stoliku z pustaków i drewnianej palety.
- To jest teren prywatny, tu nie wolno wchodzić - stwierdził jeden z nich z wyraźnym północnym akcentem. - Właściciel tak sobie zażyczył.
- Dziękuję uprzejmie za przypomnienie, co mówiłem niespełna dwa tygodnie temu - stwierdziłem, kłaniając się teatralnie. Nicholas za mną stłumił chichot chrząknięciem. - Zawołajcie mi tu Yoshidę.
- No ale…
- Nie słyszałeś? Guyie-sama jest zajętym człowiekiem i nie będzie w nieskończoność czekał - przerwał mu Nicholas. Rozbawiony zerknąłem na mężczyznę, ale nic nie powiedziałem. Już dawno zauważyłem, że gdy towarzyszył mi jako asystent, zachowywał się prawie niczym sekretarz na tych wszystkich filmach o ludziach z wyższych sfer finansowych. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Za to brzmiało nad wyraz śmiesznie, biorąc pod uwagę, że mowa była o mnie - dziewiętnastolatku bez żadnej pozycji społecznej wyłączając dość niszową grupkę Genusmuto.
- O-oczywiście, już idę - wydukał jeden z pracowników, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało, i odłożył nadgryzioną kanapkę na dyktę.
Przez chwilę musieliśmy poczekać i zdążyłem w tym czasie umówić się za pośrednictwem Nicholasa na spotkanie z bliźniakami i przybyłym z polecenia Tanyi Dmitrijem. Mimo, że bliźnięta były amarokkin, a Dmitrij dość specyficznym kompromisem między dumnym bastetti a słowiańską duszą Rosjanina, cała trójka dogadywała się nad wyraz dobrze. Być może było to zasługą braku uczuć, a co za tym idzie anielskiej cierpliwości u Abequy i Shirikiego do dziwactw tego trzeciego.
W zasadzie nie mogłem powiedzieć, by Dmitrij był osobą nadmiernie żywiołową, a jedynie… specyficzną. Jak przystało na kogoś obcującego od dziecka z bronią, Dmitrij  nie miał najmniejszych oporów przed nawet bardzo krwawymi potyczkami, ale z drugiej strony był wegetarianinem. I to dość zagorzałym. Nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie ta drobna przypadłość bastetti, wymuszająca na nich picie krwi po użyciu swoich zdolności paranormalnych. I tu kółeczko się zamykało. Poza tym, Dmitrij był pasjonatem dawnych opowieści i mitologii, czego nie sposób było nie zauważyć przez tendencję do opodawiania wszystkim o ostatnio przeczytanym manuskrypcie z doliny Indusu, czy zbliżającej sie debacie o sumeryjskich wierzeniach gastrycznych. Miało to też swoje dobre strony, bo nie zawsze musiałem dopytywać o wszystko Xin’ai, jeśli sprawa dotyczyła jakiegoś gatunku Genusmuto lub podobnego tematu. Na moje nieszczęście, Dmitrij odziedziczył po przodkach również zdolności bojowe na poziomie dorównującym najlepszym w historii mistrzom i zdolnościami tymi chciał uszczęśliwić wszystkich w okolicy. A mnie, jako „przywódcę ruchu oporu”, w szczególności. Co było w tym najgorsze, to że zarówno Nicholasowi, jak i Horacio spodobał się pomysł mojego treningu. „Tak na wszelki wypadek.”
Poza Dmitrijem, do Tokio przyjechali Misza i Wład. Ta pierwsza, dystyngowana stimfali po trzydziestce, dwa tygodnie temu wyjechała w okolice Norwegii, skąd skontaktowała się z nami rodzina sneipnirów z prośbą o pomoc. Nie poczuwałem się do roli właściciela obozu dla uchodźców, ale ostatecznie Nicholas przekonał mnie, że ich dług wdzięczności może być przydatny w późniejszym czasie, więc się zgodziłem. Co do Włada, hernsonna o nieokreślonych powiązaniach rodzinnych z Shiwataką, to niemal od razu zadomowił się u Horacio i tyle go widzieli. Mężczyzna w najmniejszym stopniu nie poczuwał się do czegokolwiek poza „siedzeniem na tym dzikim wschodzie”, bo taki dostał rozkaz od Tanyi.
Wreszcie w garażu pojawił się Tanosuke Yoshida, mężczyzna koło pięćdziesiątki o wyglądzie przywodzącym na myśl tengu ze starych rysunków - przygarbiona sylwetka, długie, kościste palce i spiczasty nos.W wyciągniętym, poplamionym farbami fartuchu chemicznym, noszonym z tylko jemu znanych powodów i ołówkiem zatkniętym za nieco odstające ucho wyglądał komicznie.
- O, pan Guyie - mężczyzna uśmiechnął się już w drzwiach i podszedł do mnie z wyciągniętą do przywitania ręką. Uścisnąłem mu dłoń, przy okazji zauważając, jak wysuszona jest jego skóra i skinąłem krótko głową.
- Podobno chciał pan ze mną coś przedyskutować - stwierdziłem, od razu przechodząc do tematu. - Mam nadzieję, że nie stało się nic poważnego.
- No… można tak powiedzieć. Nasz rzeczoznawca przy obliczaniu kosztów liczył po dotychczasowych cenach magazynowych, a okazało się, że firma, od której bierzemy większość materiałów drewnianych ma jakieś problemy na giełdzie i…
- Panie Yoshida, może mi pan przypomnieć, ile panu płacę? - przerwałem mężczyźnie w środku zdania, markując irytację. W rzeczywistości nigdy na oczy nie widziałem kosztorysu, zostawiając formalności Nicholasowi. Nawet bez tego byłem prawie pewny, że suma, za jaką pracowali budowlańcy, przekraczała znacząco ponoszone przez nich koszty.
- No tak. Ale pensje pracowników ostatnio też się podniosły przez… - zaczął architekt. Wyraźnie było po nim widać, że za wszelką cenę chce wyciągnąć ode mnie kolejne pieniądze.
- Nie odpowiedział pan na moje pytanie - zauważyłem, wsuwając ręce w kieszenie i zaczynając spacerować po pomieszczeniu. Wiedziałem, że tak wyraźne okazanie poczucia wyższości wycofa nieco żądania mężczyzny. Nie, żebym nie mógł od razu przystać na podwyżkę ceny. Chciałem sprawdzić, jak bardzo była ona konieczna. Ostatecznie Sano-ojisan coraz częściej zaczynał mi wspominać, żebym przystopował nieco w wydawaniem pieniędzy na wszystko, na co tylko przyjdzie mi ochota. Odpowiedzialność i inne takie pierdoły. - Ale ja jestem wyrozumiały, wie pan? Zrobimy tak - prześle mi pan pełny kosztorys na dzień dzisiejszy oraz listę płac za moje zlecenie, a ja przemyślę, co da się zrobić.
- Ale przecież tak nie można! Dane osobowe…
- Czy ja mówiłem, że musi mi pan przesyłać z nazwiskami? Chyba nie oczekuje pan, że wyłożę w ciemno pieniądze każdemu, kto o nie poprosi. Nie mam stada bogatych ciotek z Ameryki na wymarciu - jeden z pracowników zachichotał, ale szybko umilkł, skarcony spojrzeniem przez architekta. - Skoro już ustaliliśmy tę kwestię, to będzie pan łaskaw powiedzieć mi, co z terminem oddania? Wyrobi się pan?
- No cóż, zdążyliśmy już położyć podłogi w prawie wszyst…
- Pan Guyie pytał o termin końcowy, a nie sprawozdanie dzienne - zauważył Nicholas służbowym tonem. Zerknąłem na jego beznamiętną twarz i zachichotałem cicho.
- Spokojnie, Nicholasie. Może pan architekt pokłócił się z żoną i nie ma komu pochwalić. Pan mówi dalej - zwróciłem się z uśmiechem do architekta. Ten speszony chrząknął.
- To… Powinniśmy zdążyć na wyznaczony przez pana termin lub może nawet kilka dni wcześniej - odpowiedział w końcu.
- Zbytek łaski, wystarczy mi terminowość - znowu któryś z pracowników się zaśmiał, ale nie chciałem im psuć tej wesołości. Pewnie i tak za chwilę będą mieć pogadankę. - Jeśli to wszystko, to pozwoli pan, że wrócę już do swoich obowiązków - oznajmiłem i wyszedłem z garażu, a Nicholas podążył za mną.
- Obowiązków, powiadasz - stwierdził wesoło, gdy wsiadaliśmy już do samochodu.
- Paznokcie się same nie pomalują na wieczór, nie? - odpowiedziałem, przygryzając figlarnie język. - Monster! Monster, noga! - minęło może kilka sekund, a za moimi plecami zaszeleściły liście i przy samochodzie pojawił się nieco zdyszany husky. Po kilku dniach z Xiaogou, pies zdawał się przeżywać swoją drugą młodość.
"KOTY" oznajmił krótkim szczeknięciem i wskoczył na tylne siedzenie lincolna z głuchym plaśnięciem łap o materac z superfibry. Dziękowałem niebiosom, że w ostatniej chwili wpadłem na pomysł położenia go na siedzeniu, ratując tapicerkę przed zupełnym zniszczeniem przez psie pazury i sierść.
- Okropny jesteś - stwierdził Nicholas, gdy wsiadłem i zamknąłem za sobą drzwi, moszcząc się wygodniej w niskim fotelu. - Prawie mi było żal tego architekta. Zdecydowanie powinieneś zejść z tego pseudogangsterskiego tonu, wiesz? - mężczyzna przekręcił klucze w stacyjce i lincoln zamruczało cicho.
- Nie zaszkodzi od czasu do czasu się trochę pobawić - teatralnie popatrzyłem na paznokcie wyciągniętej przed sobą dłoni. - Mamy czas, żeby po drodze wpaść do Shena i Jannete, nie?

~~^.^~~

Gdy tylko w drzwiach pojawiła się Janette, uśmiechnąłem się lekko. Kobieta miała już wyraźny brzuszek i wyglądała na nieco zmęczoną sytuacją.
- Jak zwykle czarująca - stwierdziłem łagodnie, machając Nicholasowi ręką, żeby poczekał na mnie chwilę przy samochodzie. Widziałem, że wyciągał właśnie ze schowka papierosy, a wolałem oszczędzić ciężarnej tej przyjemności. Podejrzewałem zresztą, że robił to specjalnie, bo z jakiś niewyjaśnionych powodów unikał kobiet w ciąży wszelkimi możliwymi sposobami. Prawdopodobnie miało to coś wspólnego z nieprzyjemnymi wspomnieniami, więc nie przeszkadzałem zbytnio w tej praktyce. - Byłaś już na połówkowym, nie?
- Tak, tydzień temu - odpowiedziała kobieta cichym jak na nią głosem. Wiedziałem, że nie jest typem osoby, z której trzeba wszystko wyciągać, więc pewnie mi powie, jaki jest powód tego zachowania, gdy tylko będzie miała ochotę się wygadać przed kimś. - Chciałam poczekać jeszcze chwilę, ale wiesz, jaki jest Shen. Już powoli mam dosyć dwóch paranoików w jednym domu.
- Dwóch? A co, mamusi też nie przeszedł syndrom niespokojnych stóp? - spytałem żartobliwie, a Janette tylko spojrzała na mnie ciężko.
- Od waszej ostatniej kłótni już zupełnie nie może usiedzieć na miejscu. A właśnie, usiądziesz i napijemy się herbaty, nie? - kobieta po raz pierwszy podczas naszej rozmowy szczerze się uśmiechnęła. - Shen wyjechał gdzieś w sprawach mafijnych na dwa dni, a mama poszła na zakupy, więc mam wreszcie chwilę spokoju.
- Nie wolisz odpocząć?
- Odpoczywam przy każdym, kto potrafi pozostać w jednym miejscu na dłużej niż pół godziny i tonować decybele. Zresztą, mam wrażenie, że moja mała księżniczka też lubi, jak z kimś rozmawiam - stwierdziła, gładząc się po brzuchu. Dziecka jeszcze nie było na świecie, a ja już wiedziałem, że będzie miało bardzo dobrą mamusię. I ojca, jeśli tylko Shen wreszcie trochę ochłonie. W jakiś przedziwny sposób byłem nawet o to zazdrosny.
- Księżniczka? Shen nie wspominał, że znacie już płeć - otworzyłem przed Janette drzwi do salonu, a ta popatrzyła na mnie z wyrzutem. W odpowiedzi tylko uśmiechnąłem się wymijająco i popchnąłem ją lekko w ramię, żeby weszła do środka.
- USG w końcu było wystarczająco czytelne - kobieta uśmiechnęła się dumnie. - Myślałam, że tobie pierwszemu Shen się pochwali.
- To już wiem, za co go mam zabić przy najbliższym spotkaniu - stwierdziłem ze śmiechem. - Rozmawialiśmy przez telefon bodajże we wtorek, jak ustalałem z nim szczegóły pertraktacji z Kureną. A tak w ogóle, to myślałem, czy nie przynieść ci jakiś ziół na uspokojenie, czy coś. Ale pewnie masz już dosyć widoku czegokolwiek, co jest zielone i ma liście - zażartowałem, siadając na wskazanym przez Janette fotelu.
- Nawet mi o tym nie wspominaj, bo oszaleję - kobieta westchnęła ciężko, więc powoli już zaczynałem rozumieć, dlaczego jest taka niezadowolona. - Wolisz herbatę, czy coś na zimno? Ja i tak muszę wypić ten cały koktajl, bo mnie matka chyba wydziedziczy, jak po przyjeździe zobaczy go nieruszonego.
- Jak ci wygodnie, nie jestem wymagający. A co do pomysłów żywieniowych mamusi, możesz ją przysłać do mnie, jak cię będzie zbytnio męczyć. Wiesz, porozmawiamy sobie jak specjalista ze specjalistą - zaśmiałem się na wspomnienie mojej ostatniej „rozmowy” z rodzicielką Janette. Kobieta była cholernie zmanieryzowana, nawet jak na starszą panią, i trudno było dotrzeć do niej z jakimikolwiek argumentami. W końcu „jej zielarka Z EUROPY” doskonale wiedziała, co mówiła. Mimo to, chyba wolałem nadopiekuńczą i nie do końca doinformowaną panią Hundighton od swojej własnej, jak się okazało nieprawdziwej, matki.
Po chwili Janette wróciła do salonu, niosąc w ręku szklankę z sokiem pomarańczowym i drugą, z czymś o żółtawym odcieniu zieleni. Kobieta postawiła przede mną na stoliku sok, a drugi napój przed sobą, marszcząc przy tym nieco nos.
- Nawet nie pytam, co to jest - stwierdziłem, za wszelką cenę próbując się nie roześmiać.
- Nie chcesz wiedzieć - skwitowała to krótko kobieta. - Ja zresztą też nie. No, ale co u ciebie? Ostatnio już tylko na bloga od czasu do czasu piszę jak dostanę jakąś nową paczkę i nie mam z kim porządnie poplotkować.
- W sumie nic, o czym byś nie wiedziała. A, nie - dodałem szybko. - Soujirou znowu pisze na zlecenie jakąś komedię. Mają to wystawiać w którymś z mniejszych teatrów tokijskich, ale nie powiem ci teraz, w którym. W każdym razie, to jakaś szybka fucha i jeszcze przed rozwiązaniem porywam cię na premierę - stwierdziłem z szerokim uśmiechem. - Tylko we dwoje, co?
- No nie wiem… wiesz, trochę tak głupio bez naszych mężczyzn. Co sobie pomyślą - zaczęła, ale zachichotałem w odpowiedzi.
- Naprawdę widzisz tu problem? Shen zna mnie ładnych parę lat i wie, że na świecie nie ma mężczyzny, o którego powinien być mniej zazdrosny jak o mnie. A Soujirou i tak pewnie będzie gdzieś za kulisami. Nie, żeby się musiał martwić o moje spotkanie z kobietą. No, to skoro już to mamy ustalone, to… Wybacz na chwilę, kochana, pewnie Nicholas się do mnie dobija - przerwałem, wyciągając z kieszeni wibrujący smartfon. - Mhm. Muszę się zbierać, wybacz, że tak wcześnie. Jak wreszcie będę mieć trochę wolnego czasu, to na pewno do ciebie wpadnę. Pozdrów mamusię.

~~^.^~~

- A ty gdzie? - syknął Dmitrij, przegradzając drzwi tuż przed nosem Nicholasa. - Nie przypominam sobie, żebyśmy cię zapraszali.
- Dmitri, Nicholas też jest jednym z nas, więc ma prawo brać udział w rozmowie - zauważył Shiriki, siadając na jednym z sześciu skórzanych foteli stojących dookoła małego, owalnego stoliczka. Spotykaliśmy się w niewielkim pomieszczeniu w znalezionej przez Dmitrija knajpie. O ile byłem dobrze poinformowany, Dmitrij zdążył już zbajerować tutejszą kelnerkę tak, że raz wygoniła bawiących się klientów, żeby zwolnić nam miejsce na spotkanie.
- Co nie zmienia faktu, że…
- Nie chcę robić problemu, poczekam w samochodzie, Guyie-sama - oznajmił Nicholas wyniośle, przerywając bastetti. Ten tylko się wkurzył, ale nie była to u niego nowość. Z niezrozumiałego dla mnie powodu, Nicholas i Dmitrij wybitnie za sobą nie przepadali. Może to była kwestia gatunkowa...
- Nie ma takiej potrzeby. Dmitri, zsuń się, ruski pomiocie - mruknąłem, wykładając komórkę na stół, by nie przeszkadzała mi w wygodnym siedzeniu.
- Ale jak powie tylko jedno sło…
- Dmitri! - warknąłem, uderzając lekko pięścią o blat. - Bo ci obetnę sponsoring na te wszystkie dupy!
- Dobra, już dobra - wymamrotał mężczyzna, siadając między bliźniakami. Nicholas popatrzył na mnie pytająco, a ja tylko wzruszyłem ramionami, więc wszedł, zamknął za sobą drzwi i zajął miejsce obok mnie.
- Chcieliście o czymś porozmawiać - od razu przeszedłem do tematu, patrząc na Abequę. Dziewczyna kiwnęła twierdząco głową.
- Jeden z Wilków przyniósł z policji dość niepokojące informacje - stwierdziła, nawet nie mrugając przy tym. Znaliśmy się już kilka miesięcy, a ja cały czas nie mogłem się przyzwyczaić do tego dziwnego uczucia rozmowy z robotem podczas każdego naszego kontaktu.
- Znowu jacyś Łowcy - bardziej stwierdziłem niż spytałem. Shiriki jednak pokiwał przecząco głową.
- Nie tym razem. Chociaż poniekąd podobna sprawa. Pojawił się jakiś seryjny morderca. Zabija zawsze w nocy, średnio co dwa, trzy dni - odpowiedział spokojnie, a jego wypowiedź kontynuowała Abequa, jak zwykle świetnie zsynchronizowana z bratem.
- Ofiary są młode, obojga płci, więcej cech wspólnych raczej nie mają. Czasami są odnajdywane w podobnych miejscach, ale to raczej nie jest regułą. Z ustaleń policji wynika, że są duszone szmatą lub czymś o podobnej fakturze a następnie przenoszone w inne miejsce. W dwóch wypadkach na trzynaście ofiarami byli Genusmuto, oboje to Lepus. 
- A my mamy się bawić w wolontariat na dochodzeniówce, bo… - prychnął Dmitrij. Też nie widziałem najmniejszego powodu, by odwalać czarną robotę za psiarnię. Ale wątpiłem, by bliźnięta wyciągnęły temat jedynie po to, by poplotkować o nowinkach miejskich.
- Zgaduję, że prawdziwe modus operandi jest inne? - zerknąłem na Nicholasa kątem oka. Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem do Dmitrija, trochę poirytowanego uwagą. Już wiedziałem, że jutro nie będzie spokojnym dniem. A i mój wieczorek z Soujirou wydawał się być zagrożony. Dmitrij, przy wszystkich swoich zaletach, był cholernie zawzięty, jeśli chodziło o „podkradanie mu jego działki”.
- Przy oględzinach jednych ze zwłok był nasz człowiek - podjęła bez słowa uwagi Abequa.
- Jako Genusmuto jest wyczulony na nieco inne czynniki niż zwykli ludzie. W okolicach szyi denata wyczuł zapach, który określił jako „zapach mokrego kota”. A potem zauważył wśród otarć dwa malutkie punkciki, jak po ukłuciach. To było dwa zabójstwa temu - Shiriki sięgnął ręką pod blat stołu i wyciągnął z półki jakieś zdjęcia.
- Chyba nie musimy wam przypominać, że nikt nie może się dowiedzieć o wyjściu tych fotografii poza komendę. Na pierwszym zdjęciu macie ofiarę, o której mówimy, a potem kolejne ciała. Po tym pierwszym odkryciu Dean zwracał uwagę na następne morderstwa. W przypadkach, które wam pokazujemy na szyi również został ten sam zapach. Ją - tutaj Abequa wskazała palcem na obrazek okołodwudziestoletniej dziewczyny o papierowo białej skórze w charakterystycznym dla denatów, chłodnym odcieniu i szyją wręcz niebieską od otarć - biegli określili jako osobę odbywającą dość ostry stosunek seksualny do kilku godzin przed śmiercią, więc miała na ciele trochę więcej otarć i drobnych ranek niż pozostali. A drugi mężczyzna na linii otarć na karku też miał te dwa punkciki. Wszystko na tyle dyskretne, że zwykli ludzie nie są w stanie tego dojrzeć, a i my wiemy przez niemal komediowy przypadek z przewróceniem się. Dean jeszcze nikomu o tym nie mówił, a biegli prawdopodobnie nie zauważyli tak drobnych szczegółów, nie wiedząc, czego szukać.
- Mamy prawo sądzić, że co najmniej te trzy przypadki należą do jednej i tej samej osoby.Wcześniejsze ofiary były już pogrzebane, więc nie mamy dokumentacji, ale jest wysoce prawdopodobnie, że są dziełem jednego sprawcy - podjął temat Shiriki po krótkim uzgodnieniu czegoś z siostrą skinięciem głowy. - Podejrzewamy, że jest to…
- Jakiś pierwotny Felis - dokończył za nich Dmitrij. Gdy zauważył moje pytające spojrzenie, wywrócił oczyma z westchnieniem. - Większość kotowatych potrzebuje krwi do przeżycia, a raczej wykluczamy, że to wampir z Mruczkiem - kontynuował z miną znawcy, zerkając wyzywająco na Nicholasa. Ten tylko spokojnie spoglądał na niezbyt zidentyfikowany punkt na przeciwległej ścianie, od czasu do czasu zerkając to na mnie, to na swój telefon. - Stawiałbym na teorię, że gość najpierw zaspokaja głód, a potem zabija, pozorując uduszenie. Rzadko kiedy słyszałem o kotowatych zadawalających się trupami, choćby i świeżymi.
- A jeśli nie musi zabijać? - spytałem, przyglądając się niedbale paznokciom. - Nie zakładałbym, że te paręnaście ludzi to cały jego utarg. Może po prostu co jakiś czas popełnia błąd w sztuce i musi jakoś podrzucić trupa bez zwracania na siebie uwagi. Zakładając, że faktycznie mówimy o jakimś niedożywionym Felis.
- Odpada. Zbyt często pojawiają się nowe niespodzianki. Ja muszę uzupełniać zapasy nawet raz na dwa tygodnie.
- Chyba, że nie działa sam - dopowiedział Nicholas.
- Grupę możemy wykluczyć. Psi węch potrafi rozróżnić zapach różnych istot. Dean porównywał je później wszystkie trzy na raz - wtrącił się Shiriki, do tej pory tylko przysłuchujący się z siostrą naszej dywagacji. - No, chyba że to bardzo ze sobą... zżyte fizycznie... bliźnięta.
- Więc niech, psy… oj, przepraszam, policja. Niech robią swoje, a my tu mamy własną dochodzeniówkę? - Dmitrij uniósł znacząco brew. Widziałem, że mu się to podobało, aż tryskał energią. Podejrzewałem, że spróbuje w to też wciągnąć Włada, co nie byłoby aż tak głupim pomysłem.
- Według mnie za mało faktów, za dużo domysłów opartych na determinizmie - byłem pewien, że Nicholas to powie jeszcze zanim to zrobił. Jeśli można było powiedzieć, że Nicholas Tarnee czegoś nienawidził, to lekkomyślności. Było to w nim na tyle mocno zakorzenione, że nawet nie bronił się zbytnio te dwa miesiące temu przed byłym już pracodawcą w obawie, że ktoś z okolicy mógłby zwrócić na to zbyt wielką uwagę.
- Jak będziemy cały czas siedzieć z założonymi rękami i czekać na zlitowanie bos… - zaczął kąśliwie Dmitrij, ale przerwało mu mocne trzaśniecie drzwi. Do pomieszczenia wparował zdyszany Aurelien.
- Ma-mamy problem - wydyszał w końcu po dwóch głębszych oddechach. - Jest nowy trup.
- Znowu nasz wampir? - spytała Abequa, a jej oczy wydały mi się nieco bardziej zmrużone niż zazwyczaj.
- Nie, Łowca - nawet bliźnięta popatrzyły zdziwione na lykantropa. Co prawda doskonale wiedzieliśmy, że Łowcy ciągle szwendali się po Tokio, ale ostatni raz pokazali się jakieś trzy tygodnie temu. Wcześniej mieliśmy średnio dwa ataki tygodniowo, niektóre niestety udane. A więc jedynie przegrupowywali siły. - Znowu to cholerne pióro i łańcuchy.
- Poślę po Deana, żeby sprawdził, czego może się dowiedzieć - zawyrokowała Abequa, a ja zerknąłem na nią nieco skonsternowany. Pierwszy raz słyszałem, by wymyśliła coś tak irracjonalnego.
- A co z naszym głodomorem wtedy? - spytałem z westchnięciem. - Policjant pchający nos w dwa seryjne zabójstwa naraz raczej przyciągnie uwagę, nie sądzisz? Łowcy są dla nas wystarczająco czytelni nawet bez szczegółów operacyjnych. Powinniśmy się skupić na tym, czego nie wiemy. Aurel - zwróciłem się do powoli wycofującego się chłopaka. Ten zamarł w bezruchu, jak gdyby myślał, że oberwie mu się za podsłuchiwanie. - Jesteś w stanie dowiedzieć się, kim dokładnie była ofiara i kiedy jej pogrzeb?
- Ta… chyba tak, a co?
- W końcu powinniśmy oddać honory naszemu poległemu bratu krwi, prawda? - uśmiechnąłem się lekko. Aurelien tylko kiwnął głową, najwyraźniej od razu rozumiejąc moje zamiary. I właśnie dlatego tak go lubiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.