Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

czwartek, 7 grudnia 2017

Rozdział XXXI

Omal nie przewróciłem się w drzwiach pod wpływem nagłego rzucenia się na mnie drobnego, acz silnego już ciałka. Chwyciłem się futryny w rozpaczliwej próbie zachowania pionu. Przez chwilę jedyne, co widziałem, to kłębowisko włosów w odcieniu ciemnego kasztanu i kawałek ściany.
- Xia-xiaogou, daj mi stanąć normalnie! - krzyknąłem, gdy udało mi się chociaż trochę zapanować nad własnym położeniem. Dzieciak odsunął się na dwa kroki w tył, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. - Mam nadzieję, że nie sprawiałeś Soujiemu żadnych problemów - stwierdziłem, groźnie kiwając palcem.
- Był grzeczny jak mało który nastolatek - usłyszałem męski głos gdzieś zza korytarza. Po chwili rozległo się głuche plaśnięcie kanapy i moim oczom ukazał się Soujirou. Mężczyzna ubrany był w niechlujną koszulę i dresowe spodnie, a na nosie miał okulary. Moim strzałem w ciemno było, że znowu pracował nad scenariuszem. - Co zresztą było do przewidzenia po styczności z twoimi metodami wychowawczymi.
- Jak zwykle w uroczym nastroju, kochanie. Po prostu Monsterowi udało się choć trochę go zmęczyć - stwierdziłem z chichotem, podchodząc do mężczyzny i całując go w policzek. - Mam wolny wieczór - dodałem już bardziej aluzyjnie.
- Witam, panie Honami - za moimi plecami Nicholas skinął krótko głową, jak zwykł czynić niemal codziennie. Cały czas niezmiernie mnie śmieszyło, że obaj zachowywali między sobą tyle dystansu. - To ja już zostawię was samych. Do niczego się tu nie przydam, a na parkingu czeka na mnie Monster - to powiedziawszy, zatrzasnął za mną drzwi i zostaliśmy sami we trójkę.
- Stęskniłem się za tobą, wiesz - wymruczałem wprost do ucha kochanka. - Nie powinieneś się tak przemęczać tą pracą. Może mała wycieczka?
- Ale termin…
- Nie zając, poczeka. Souji, już od ponad tygodnia widzimy się tylko w przelocie. Mówiłem ci, że nie musisz brać tej dodatkowej roboty, bo i tak pieniędzy mamy na trzy pokolenia wprzód - prychnąłem, udając oburzenie. W rzeczywistości doskonale zdawałem sobie sprawę, że Soujirou nie potrafił nie zajmować się niczym szczególnym i aż dziw mnie brał, że interesowały go jedynie zlecenia scenarzysty, a nie angaż w jakimś kolejnym filmie.
- Dobrze wiesz, że tu nie chodzi o pieniądze - odpowiedział zdawkowo, przechodząc obok mnie i siadając do komputera. - Obiecałem przyjacielowi, że do końca tygodnia wyślę mu… - zirytowany zatrzasnąłem klapę laptopa przed nosem mężczyzny, omal nie przytrzaskując mu palców.
- Nie zapominasz czasem, że poza tym jesteś moim kochankiem?! A jeśli masz zamiar to zmienić, to mi po prostu powiedz i tyle. Ja się nie będę narzucał - wysyczałem. Wiedziałem, że przesadzam, ale miałem nadzieję, że wreszcie uda mi się go sprowokować do czegoś więcej. Nie kochaliśmy sie już przeszło trzy tygodnie, a gdy nadarzyła się ku temu okazja...
- Hei… Do cholery jasnej, nic nie rozumiesz! - mężczyzna wstał, trzaskając ręką o blat.
- Więc mnie oświeć - rzuciłem kąśliwie, zaplatając ręce na piersi. - To ponoć ja tutaj nigdy nic nie mówię.
- Hei, żeby cię… Piszę to dla mojego przyjaciela. Znamy się od dzieciaka, a ostatnio wykryto u niego złośliwy nowotwór. To będzie jego ostatnia sztuka. Zadowolony?! - zatkało mnie. Jak mogłem nie zauważyć, że Soujirou zachowywał się jeszcze poważniej niż zwykle? Że po raz pierwszy od długiego czasu prawie co noc widziałem święcący się ekran monitora w salonie? Ale z drugiej strony, nigdy bym nie przypuszczał, że coś takiego może się wydarzyć. A już zwłaszcza, że mój Souji mi o tym nie powie.
- Ja… - zawahałem się. Naprawdę nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć, bo wszystko brzmiało sztucznie i patetycznie. - Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to wiesz, gdzie mnie szukać - stwierdziłem w końcu miękko. Może i powinienem przeprosić za moje szczeniackie zachowanie, ale, szczerze powiedziawszy, nie czułem się winny.
- Dziękuję, kochanie - Soujirou prawie wyszeptał te słowa i przytulił mnie do siebie mocno, niemal brutalnie. Nie ruszałem się, bo wiedziałem, że nie potrafiłbym pohamować swojego zwierzęcego instynktu i nasza mała sprzeczka przerodziłby się w regularną wojnę. - Jak tylko będę wolny, obiecuję, że zabiorę cię do jakiejś porządnej restauracji na kolację ze śniadaniem - wymruczał mi do ucha, a ja jedynie skinąłem głową. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
- Miałbym ci za złe, gdybyś zignorował przyjaciela - odpowiedziałem, wyplątując się z jego uścisku. Niemal gorące, umięśnione ciało mężczyzny, nieco słonawy zapach jego potu… tak rzeczywiste. Wiedziałem, że nie utrzymałbym długo swojego ciała na wodzy w tak bliskim kontakcie z kochankiem. - Mogę wziąć się z Xiaogou do swojego starego domu na kilka dni, jeśli to ci jakoś pomoże.
- Nie - zaprzeczył mężczyzna, gładząc moją wciąż trzymaną kurczowo dłoń i bawiąc się wisiorkiem przy platynowym łańcuszku. - Może nie spędzamy razem czasu, ale i tak twoja obecność w pokoju obok mi pomaga.
- Skoro tak mówisz - pogłaskałem czule policzek aktora. Czułem, że był bardziej rozgrzany niż zwykle. Przez sekundę się zastanowiłem, po czym sięgnąłem do ucha i ściągnąłem z niego kolczyk. - Jak nam tak dobrze idzie ta wymiana gadżetami, to przetrzymasz to dla mnie - stwierdziłem, podając mu biżuterię z czarnego diamentu. - A teraz wracaj do pisania, nie będę ci już przeszkadzać - uśmiechnąłem się i wszedłem do swojego pokoju, klepiąc się w udo, by dotychczas milczący Xiaogou poszedł za mną.
- Przez to otwarte okno zimno mi w nocy - stwierdziłem wymijająco, gdy chłopak spojrzał na mnie pytająco.
Przez ostatni czas Xiaogou zmienił się nie do poznania. Jego sylwetka, choć wciąż szczupła, nie była aż tak upiornie chuda, a po prostu wysmukła. Z oczu zniknął ten błysk nieoswojonego zwierzątka, włosy wreszcie były względnie ułożone, a w okolicach nosa pojawiło się nawet kilka ledwie widocznych piegów. Wciąż jednak nie mówił i zachowywał się jak połączenie tresowanego zwierzęcia z czterolatkiem.
Wyciągnąłem telefon, żeby go odłożyć na biurko, ale zauważyłem, że niedawno przyszedł jakiś sms. Przesunąłem palcem po ekranie i wszedłem w wiadomości.
3 nieodebrane wiadomości!
Nicholas
Dostałem wiadomosc od Aur…
Wysłano o 18:47

Aurel
Jestem genialny! \(^*^)/ Szyku…
Wysłano o 18:24

Lilly
Czemu cie nie ma w GREnade…
Wysłano o 17:58
Rozwinąłem wiadomość Aureliena. Nieco bawił mnie rozentuzjazmowany ton i zabójcza wręcz ilość emotikonów, którym zwykle posługiwał się chłopak. Zwłaszcza, że poza tym wykonał kawał dobrej roboty, odnajdując nie tylko imię i nazwisko zamordowanej dziewczyny, ale i datę jej pogrzebu. Zerknąłem przelotnie na kalendarz powieszony koło biurka, po czym wziąłem pierwszy z brzegu czerwony długopis i zakreśliłem 26-tkę zamaszystym kółkiem.
Popatrzyłem na Xiaogou. Chłopak siedział na łóżku z nogami podwiniętymi pod siebie i intensywnie przyglądał się dużej, kolorowej książce, którą trzymał w dłoniach. Nie byłem do końca pewny, czy ktoś go już zdążył nauczyć czytać, czy po prostu interesował się obrazkami, ale był naprawdę zaabsorbowany lekturą. Szybko odpisałem Lilly, że nasze dzisiejsze spotkanie nie wchodzi w grę i przysiadłem się do chłopaka.
Gdy tylko Xiaogou zorientował się, że zaglądam mu przez ramię, popatrzył na mnie z wahaniem. Przesunął książkę niemal zupełnie na moje kolana zanim zdążyłem go powstrzymać. Kiedyś Soujirou truł mi, że nie powinienem odmawiać prezentów dzieci nawet w dobrej wierze, bo mogą pomyśleć, że nam się nie spodobały, więc jedynie przeczesałem palcami włosy lykantropa. Książka, prawdopodobnie prezent od tajemniczego „kolegi z pracy”, była dość obszerną interpretacją „Alicji w krainie dziwów” z pięknymi ilustracjami stylizowanymi na zdjęcia teatru cieni. Sądząc po tempie, z jakim Xiaogou przewracał strony, nikt jeszcze nie wpadł na pomysł uszczęśliwiania chłopaka umiejętnością czytania gazety codziennej. A ja nie miałem ani predyspozycji, ani ochoty, by być tym pierwszym.
Dochodziliśmy powoli do końca powieści, gdy Xiaogou ziewnął szeroko.
- Idziemy już spać? - zaproponowałem. Ostatnio przyzwyczaiłem się już do pracowania według cudzych zegarów biologicznych, więc niemal automatycznie sam ziewnąłem. Chłopak popatrzył na mnie i pokiwał głową, zamykając książkę. Potem wstał, poszedł ją odłożyć na biurko i zmienił się w psa.
Zgasiłem światło klaśnięciem w dłonie i wsunąłem się pod kołdrę, a po kilku sekundach poczułem ugięcie się łóżka w okolicy kolan. Przyzwyczaiłem się do zasypiania z wielką kulą futra w zasięgu ręki tak bardzo, że wątpiłem, czy potrafiłbym teraz usnąć bez tego. Oczywiście ramiona Soujirou miały równie dobre działanie nasenne.
Pierwszy raz od kilku nocy czułem obecność mojego mężczyzny równie mocno, jak gdyby był przy mnie w jednym łóżku. Sam nie wiem, kiedy urwała mi się świadomość.

~~^.^~~

- Nieźle, jak na żółtodzioba - stwierdziła Xin’ai, jak zwykle dumnie wyprostowana. W przeciwieństwie do niej, ja sapałem niczym parowóz, próbując uspokoić oddech i ignorować spływający po mnie pot. - Maomi  <<chiń. kociak; przyp. aut.>> jednak zna się trochę na rzeczy.
- Jeszcze jakieś obiek…tywne wnioski? - spytałem zgryźliwie między kolejnymi urywanymi oddechami. Nie wiem, czy była to kwestia wieku, doświadczenia bojowego, demonicznego organizmu, czy czego tam jeszcze, ale kobieta wyglądała, jak gdyby właśnie wyszła od kosmetyczki, a nie skończyła ponad półgodzinny, nieustanny pojedynek. Oczywiście ani razu nie udało mi się chociażby zbliżyć się do zadania jej jakiegoś ciosu, ale tylko idiota mógłby oczekiwać takiego szczęścia po niecałych dwóch miesiącach treningu. Miałem jednak złudną nadzieję, że nie zostanę obity tak mocno, jak zostałem. Kto by pomyślał, że zwykły kijek bambusowy potrafi zostawić tak głębokie ślady...
- Owszem - odparła kobieta wesoło, odrzucając „narzędzie zbrodni” pod losowo wybrany regał. Naprawdę nie wiedziałem, jakim cudem podczas walki nie zleciała żadna książka. - Za dużo słuchasz innych, a za mało siebie.
- Przepraszam, że nie odkryłem w sobie jeszcze jakiś głosów - prychnąłem, przechodząc w korytarzyk i siadając na uprzednio odsuniętym stołku. - Ał! Przez ciebie przez najbliższy tydzień nie będę mógł pewnie chodzić.
- To już nie moja wina - zachichotała Xin’ai, przesłaniając usta dłonią. - I nie fosz mi się tutaj, tylko słuchaj starszych. To, że jakiś styl walki pasuje kotu, nie oznacza, że tobie też musi. Jak mawiali w moich czasach, „nie ważne, jak długo żuraw będzie przebywać wśród żab, i tak nie zacznie skakać”.
- Daruj sobie te animalistyczne mądrości, co?
- Ależ one są na miejscu bardziej, niż ci się wydaje. A przynajmniej będą, jak wreszcie przestaniesz używać do walki tylko ludzkich odruchów - kobieta podeszła do mnie i dźgnęła mnie palcem w pierś. - Twoi przodkowie szkolili się w sztuce bitewnej godzinami oglądając walczące lisy. Zresztą, powinieneś chociaż raz dołączyć się do mnichów w dojo. Może wtedy zrozumiesz, o czym mówię.
- Mam lepsze rzeczy do robienia o czwartej nad ranem niż naparzanie się kijami - prychnąłem, opierając się o regał za sobą. Nie był to najlepszy pomysł, co poczułem na własnych plecach już w pierwszej sekundzie. Połączenie kurzu i potu było najgorszym, co mnie mogło teraz spotkać. Zawierciłem się, próbując strzepnąć sobie chociaż trochę mazi, ale swędzenie stało się jeszcze gorsze.
- Nie martw się, i tak śpicie osobno - odpowiedziała zgryźliwie Xin’ai. Nawet nie miałem siły, skąd wiedziała nawet o takich szczegółach mojego życia. - Złap oddech i wracaj na górę. Postaram się jakoś nakłonić Memoriae do wypuszczenia cię możliwie blisko czasu, kiedy tu wszedłeś, ale nic nie obiecuję. Pod wyjściem przygotowałam ci już paczkę książek, które chciałeś.
- Jasne, dzięki - odpowiedziałem, machając kobiecie ręką od niechcenia. Demonica zniknęła mi gdzieś pomiędzy regałami, ale byłem pewny, że w razie czego odnajdzie się szybciej niż ktokolwiek by przewidział.
Wziąłem jeszcze kilka głębszych oddechów i wstałem. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, ale na szczęście w ostatniej chwili zdążyłem się złapać półki. Niezadowolony cmoknąłem i powoli spróbowałem przywrócić siłę w mięśniach. Lepka, gryząca maź stawała się nie do zniesienia. Skrzywiłem się i niepewnie ruszyłem przed siebie, dla pewności przytrzymując się półek.
Do świątyni wróciłem nie dość, że zmęczony jak po występie na olimpiadzie, to jeszcze mokry. I to nie tylko przez pot, który dosłownie się ze mnie lał, ale i potknięcie się na kamieniu w stawie od strony, gdzie część desek została zerwana. Na szczęście woda nie była głęboka. Na jeszcze większe szczęście, Xin’ai zawinęła książki w jakąś wodoodporną szmatę, bo pewnie już bym był martwy za rozpuszczenie w wodzie literatury sprzed pół milenium.
- Pa-paniczu Hei! - nie zdążyłem jeszcze dobrze wejść do środka, a napotkałem Tsuyu. - Co się stało? Może wezwę Yoru na pomoc…
- Cześć, Tsuyu. Nie trzeba, po prostu znajdź mi coś do przebrania się - stwierdziłem z uśmiechem.
- Ale na pewno…? Wygląda pan, jakby ktoś pana napadł i próbował wciągnąć na dno jeziora - skonsternowana mina dziewczyny wyglądała wręcz komicznie. Westchnąłem ciężko.
- Tsuyu, mówiłem ci, żebyś mi nie „panowała”. Jesteśmy w jednym wieku, prawda? - uśmiechnąłem się lekko, chcąc uspokoić dziewczynę. - I na pewno nic mi nie jest. Powiedzmy, że to takie moje nauczanie indywidualne u pewnej złośliwej kobiety.
- No tak, zawsze o tym zapominam - dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco, po czym poprawiła kaftan. - To ja już… aha, coś do ubrania. Zapytam pani Horacio, czy mamy gdzieś stare ubrania kokko. Jakby coś, mogę przynieść strój mnicha?
- Jasne, cokolwiek - stwierdziłem z machnięciem ręki, odchodząc do części mieszkalnej. - Wejdź do mojego pokoju i zostaw na łóżku, będę pod prysznicem.

~~^.^~~

- Ponoć chciałaś coś ze mną omówić - stwierdziłem już od progu, zamiatając podłogę przydługą szatą. Musiałem przyznać, że tradycyjne hanfu  w odcieniu zszarzałego różu miało swój urok, chociaż osobiście nie czułem się w nim najlepiej. <<hanfu, chiń. 汉服- tradycyjna szata chińska, zarówno męska, jak i damska; przyp. aut.>> Tsuyu mówiła wcześniej o jakiś „starych” ubraniach, ale nie uwierzyłbym, gdyby ktoś mnie próbował przekonać, że to, co mi przyniosła nie było nowiutkie. W dodatku z naprawdę drogiego sklepu.
- Po co od razu ta pasywna agresja? - Horacio nawet nie spojrzała na mnie znad trzymanej w ręce, w połowie wykonanej wyszywanki. - To chyba normalne, że chcę od czasu do czasu zobaczyć bóstwo swojej świątyni.
- Im dłużej cię znam, tym bardziej cyniczna się stajesz, wiesz? - spytałem, siadając niezbyt elegancko na jedwabnej poduszce.
- Wydaje ci się - stwierdziła kobieta i odłożyła wreszcie tamborek. - Mam do ciebie dwie sprawy. Coraz trudniej jest mi utrzymać rygor klasztorny, a nie wypada, by przeorysza Kon-Kokko była bierna. Chcę w najbliższym czasie przekazać nadzór pewnej mniszce, którą przygotowywałam do tego przez ostatnie lata. Wybrała już sobie imię Lao. Na cześć Li Dana <<Laozi, chiń. 老子, pośmiertnie Li Dan - chiński filozof, twórca taoizmu; przyp. aut.>>. Wypadałoby jeszcze, żebyś ją zaakceptował.
- A ta druga sprawa? - spytałem szybko.
- Podobno chcesz iść jutro na pogrzeb młodego Kunimi - stwierdziła, a ja popatrzyłem na nią zdziwiony. Skąd ona mogła się dowiedzieć o… Dmitrij. - Jego matka dość długo współpracowała w Hei Meigui Lianmeng, wypada nam to uhonorować. Poślę któregoś z mnichów w z kwiatami. W której posiadłości teraz mieszkasz?
- Teraz? U Soujirou, ale mogę podjechać z Nicholasem, gdzie trzeba. Nawet tutaj - wzruszyłem ramionami i wysunąłem zza pasa komórkę. - Pogrzeb mam wpisany na 12:15, więc byłbym tu około 11:00. Pasuje ci?
- Nie orientuję się w obecnym czasie przejazdów, więc zaufam twojemu wyczuciu. A co do Lao, to…
- To pomyślę o tym potem, dobrze? Za dużo na raz - przerwałem kobiecie z uśmiechem i wstałem. Nie spieszyło mi się zbytnio do kolejnej awantury. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.