Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

niedziela, 10 grudnia 2017

Rozdział XXXVIII

Potarłem obolały kark i aż się skrzywiłem, gdy coś mi przeskoczyło w stawie. Spanie na kanapie zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych. Zwłaszcza, jeśli mowa o kanapie tak wąskiej, że nawet ja musiałem się wcisnąć w oparcie, żeby z niej nie zlecieć. Pieprzony Soujirou! Co on myślał planując moją rozmowę z jego ojcem. W dodatku pobrali Xiaogou krew do badań do wpisania w rejestr kliniki. Na szczęście probówka nie pojechała jeszcze do laboratorium, więc dwa telefony i odpowiednia suma pieniędzy zakończyły sprawę. Przynajmniej tam. W domu rozpoczęła się kolejna cicha wojna. A myślałem, że mamy już je za sobą…
- Stań przecznicę dalej, może cię zauważy mniej osób - stwierdziłem i odkaszlnąłem jeszcze raz, żeby pozbyć się chrypy.
- Z takim samochodem? Nawet psy się zlecą - westchnął Nicholas, ale wykonał polecenie i skręcił w wąską alejkę. Mężczyzna wprawnie wymanewrował wokół poprzewracanych kubłów na śmieci i zaparkował. - Ile mam na ciebie czekać?
- Godzina powinna mi starczyć. Jak się nie pojawię lub nie zadzwonię, możesz budzić Dmitriego - dodałem wesoło, chcąc uspokoić mężczyznę chociaż trochę. - Wyluzuj, lata doświadczenia - to powiedziawszy, wyszedłem z trzaskiem drzwi. Widziałem, że Nicholas wymruczał przez szybę jakąś inwektywę, ale w odpowiedzi jedynie mu pomachałem na do widzenia.
Przeszedłem nad taśmą policyjną, skinąłem głową wiecznie siedzącemu za zasłonką strażnikowi granicy i udałem się prosto do Czerwonej Twierdzy. Byleby Zu nie urządził sobie joggingu po drugiej stronie Tokio. Jak zwykle panowała tu cisza niemal idealna. Mimo wcześniejszych zapewnień, nie byłem aż tak przekonany, czy Bahaj czegoś nie wymyśli, więc na wszelki wypadek sięgnąłem po zmysły kokko. W piwnicznej sali treningowej Huan maltretował nowych soldato Zu, dziewczęta też powoli zaczynał się budzić lub wracały z nocnej pracy, a wyznaczony na ten dzień do kucharzenia ciołek przypalał ryż już od dłuższego czasu i chyba o tym nie wiedział. Upewniwszy się, że nie ma nikogo niebezpiecznego w zasięgu strzału, wróciłem do ludzkich zmysłów. Zmysły kokko były coraz silniejsze, ale i coraz częściej długie ich używanie kończyło się migreną.
Gdy wreszcie znalazłem się przed głównym budynkiem, przystanąłem i wziąłem głęboki wdech. Nie było mnie tylko pół miesiąca, a mimo wszystko czułem się jak na nieznanym mi terenie. Intruz. Dla pewności jeszcze dyskretnie powęszyłem w poszukiwaniu zapachu Bahaja, Tusong lub tego dziwnego chłopaka, ale nic nie znalazłem. Popchnąłem drzwi wejściowe i z zaskoczeniem zauważyłem, że nie musiałem do tego używać aż takiej siły jak zwykle. A przynajmniej nie odczuwałem tego aż tak bardzo. Najwyraźniej treningi z Dmitrim i większa świadomość krwi demona dawała wymierne rezultaty również na tym polu.
Drzwi jeszcze się za mną nie zamknęły do końca, gdy dobiegło mnie echo czyichś kroków. Niemal od razu wyczułem, że był to Zu.
- Co, kociak dostał okresu? - rzuciłem zgryźliwie tuż przed tym, gdy mężczyzna pojawił się zza ściany u góry schodów głównych.
- Możesz go zastąpić, mi twój aktorzyna nie przeszkadza - skwitował mężczyzna, przystając u góry. Widziałem, że nie miał zamiaru schodzić. Westchnąłem i sięgnąłem odruchowo do pasa, gdzie schowany miałem Yidianyuan, sztylet od Xin’ai.
- Obejdzie się - prychnąłem. - Mam do ciebie sprawę.
- Mówiłeś, że nie chcesz rozłożyć przede mną nóg - wyjątkowo byłem pewny, że był to jedynie żart. Aż dziwne.
Przeszliśmy do kwatery Zu - średniej wielkości pokoju o strukturze przypominającej pierwotny Chaos. Na środku tego wszystkiego panowało łóżko w rozmiarze kingsize i barek. Kiedyś bywałem tu dość często i nigdy nie były to przyjemne wizyty.
Zu przeszedł, nonszalancko kopiąc w bok leżący mu na drodze pistolet i usiadł na środku łóżka, po czym poklepał miejsce obok siebie.
- Słucham, co to za sprawa? - spytał, uśmiechając się sugestywnie. Musiałem dosłownie ugryźć się w język, żeby nie palnąć czegoś niepotrzebnego.
- W piątek Ruski organizuje przyjęcie, na które dostarczasz stuff i panienki, tak? - przeszedłem ponad śmieciami i usiadłem na krześle, ignorując rozbawioną minę mężczyzny.
- Nawet jeśli, to co z tego? Chyba nie sądzisz, że jestem tak głupi, żeby podstawić lewy towar - ton Zu był żartobliwy, ale widziałem, że jego oczy spoważniały. Wiedziałem, że stąpam po cienkim lodzie, ale brnąłem w to dalej.
- Wbrew przeciwnie. Dam ci towar najlepszej jakości, jeśli wyświadczysz mi małą przysługę - zawiesiłem na chwilę głos, a gdy nie doczekałem się reakcji, kontynuowałem. - Potrzebuję tylko wejściówki.
- Oczywiście nie dla ciebie?
- Nie wiem, nie wiem. Lubię dobry melanż, wiesz - zachichotałem, ale był to bardziej nerwowy chichot niż prawdziwy śmiech.
- A mam się na to zgodzić, ponieważ…? - widziałem, że Zu na razie nie planował mi nic zrobić. Chociaż może były to tylko moje nadzieje.
- Ponieważ nienawidzisz tego skurwysyna Bahaja równie mocno co ja, jeśli nie bardziej i twoja duma nie pozwoliłaby ci na ślubowanie mu wierności - spojrzałem mu prosto w oczy. Przez chwilę pojawiła się w nich iskierka, której znaczenia nie potrafiłem zrozumieć, ale Zu szybko się opanował.
- Jest wiele rzeczy, których nienawidzę - mężczyzna wstał i podszedł do mnie. Musiałem się maksymalnie skupić, by nie odskoczyć, gdy jego palce przejechały po moim policzku. - Na przykład kociaki z niewyparzonym językiem, którym się wydaje, że są czymś więcej niż są - wyszeptał tuż przy moim uchu zupełnie jednoznacznym głosem.
- Bahaj stoi wyżej w hierarchii ważności - uśmiechnąłem się, chcąc zatuszować strach. Nie mogłem się go bać. Nie mogłem. Przez chwilę w myślach mignęła mi dumna Xin’ai z bambusowym kijkiem imitującym miecz. I nagle nie musiałem się już bać. - To jak? Mnie już w tym burdelu praktycznie nie ma. Mogę powiedzieć Shenowi, żeby spakował swoje zabawki i oddał władzę Bahajowi - twarz Zu nie wyrażała zupełnie nic, ale wiedziałem, że mi uwierzył. I musiał przemyśleć propozycję. Szczerze mówiąc, nie liczyłem na zbyt wiele i spodziewałem się masy zastrzeżeń i żądań. Podejrzewałem, że na jednym, czy dwóch rozłożeniach przed nim nóg się nie skończy.
- Mogę puścić maksymalnie dwie osoby. Laski. Ruski nawet do obsługi chce tylko cycate panienki w bikini. I ręczysz mi za nie własną dupą. O dwunastej chcę je u siebie, rozumiemy się? - omal nie rozdziawiłem ust z niedowierzania. Krwawy Zu, postrach półświatka azjatyckiego, godził się na moje warunki.
- Co chcesz w zamian? - spytałem ostrożnie, wciąż nie mogąc uwierzyć, że mój plan się naprawdę sprawdzał. Byłem pewny, że dzisiaj nie uda mi się wywalczyć nic.
- Łeb Bahaja i autograf tego twojego aktorzyny - świat się kończy.

~~^.^~~

Przestąpiłem nerwowo z nogi na nogę. Nicholas nie pojawiał się już od ponad godziny. Co prawda, w ostatnim czasie zdarzało mu się spóźnić, ale nigdy nie tyle czasu i nie na umówione godzinnie spotkanie. Byłem pewny, że coś musiało się stać. Wybrałem kontakt i po raz kolejny zadzwoniłem. Trzeci sygnał, czwarty… nic.
- Kurwa mać! - mruknąłem, zaciskając dłoń w pięść. Jeszcze tego mi teraz brakowało. Oby miał naprawdę dobre wytłumaczenie. Moja być może jedyna okazja na osobiste zobaczenie ofiary Łowców właśnie przelatywała mi koło nosa.
Nagle telefon zabuczał, sygnalizując połączenie. Odebrałem niemal od razu, nie patrząc, kto to.
- Nick, do cholery, gdzie ty jest…
- Ja nie Nikolas, ja Misza - oznajmił nieco chropowaty, kobiecy głos w słuchawce. - My mieli niebolszyje prabliemy z Łowcami, no budziemy w Japonii wieczioram. Ty możesz kago przesłać na liotnisko?
- Co? A, t-tak, tak. Wyślij mi tylko sms’em wiadomość, jak będziesz znać dokładną godzinę - wypaliłem szybko, prawie nie myśląc o tym, co mówiłem. Na horyzoncie wreszcie pojawił się czarny lincoln. - Jakbyście mieli jeszcze jakieś problemy, znasz mój numer - stwierdziłem, po czym od razu się rozłączyłem.
Samochód powoli wtoczył się na parking, aż w końcu zatrzymał tuż obok mnie. Już z daleka widziałem, że coś było nie tak. Gdy wreszcie zobaczyłem twarz Nicholasa, zacząłem mieć wyrzuty sumienia, że jeszcze chwilę temu byłem na niego wściekły.
Mężczyzna w końcu wyszedł z samochodu. Widziałem, że drżały mu nogi, gdy szedł, a jeszcze chwilę temu płakał. Naprawdę nie byłem w stanie sobie wyobrazić, co mogło aż tak wytrącić z równowagi tak spokojnego i powściągliwego mężczyznę.
- Spacer i kawa? - spytałem, zanim Nicholas zdążył cokolwiek powiedzieć. Oględziny trupa były ważne, ale nie aż tak.
- Nie, dzięki - odpowiedział niemal niedosłyszalnym, zachrypniętym głosem. Z jakiegoś powodu cały czas wpatrywał się tylko we własne buty lub uciekał wzrokiem na boki. - Nie odmówię działki czegoś mocnego. Lub dwóch. Oczywiście po pracy.
- Nick, już jesteś po pracy. Weź kluczyki ze stacyjki i idziemy na górę - stwierdziłem miękko, starając się imitować zachowanie Soujirou. Nie byłem pewny, jak przekonujący jestem w roli wyrozumiałego przyjaciela, ale nie do końca wiedziałem, co innego mógłbym teraz zrobić. Nigdy nie byłem dobrym kompanem w trudnych chwilach.
- N-nie mogę… - mężczyzna zawahał się i zrobił krok w tył. - Moim obowiązkiem jest…
- Zachowanie równowagi psychicznej? Niespowodowanie wypadku? Dbanie o własne zdrowie? - uśmiechnąłem się delikatnie i wyciągnąłem rękę w stronę mężczyzny. Ten zawahał się, ale w końcu podszedł. - Tsa, a moim pilnowanie, żebyś nie zrobił czegoś, czego będziesz potem żałować.

~~^.^~~

Xiaogou popatrzył na mnie skonsternowany. Przeczesałem pieszczotliwie jego włosy i kiwnąłem głową w stronę siedzącego sztywno na kanapie Nicholasa.
- Masz wprawę, dzieciaku - stwierdziłem sugestywnie. Chłopak zerknął przelotnie na ruka i zmrużył oczy, nie do końca wiedząc, o co mi chodzi. - No ja jestem za ciężki na leżenie w nogach - Xiaogou przez chwilę nad czymś myślał. W końcu kiwnął powoli głową i podszedł w formie psa do Nicholasa, wskoczył na kanapę i wtulił się w mężczyznę w pyskiem na jego kolanach.
Przez chwilę przyglądałem się przez drzwi kuchni skonsternowanemu Nicholasowi. Miałem wrażenie, że mężczyzna walczy ze sobą, żeby się nie rozkleić. Postanowiłem póki co poczekać. Doskonale wiedziałem, o ile łatwiej jest wygadać się przed szczeniakiem niż kimkolwiek innym. Gdy tylko wreszcie zagotowała się woda, zalałem kawę i zaniosłem ją do salonu.
- Pójdę na górę po jakieś tabletki. Nie krępuj się - stwierdziłem, klepiąc mężczyznę po ramieniu i zostawiłem go samego ze szczeniakiem.
Gdy tylko wszedłem do swojego pokoju, aż mnie cofnęło. Nie wiem, czy ja, czy Soujirou, ale ktoś zapomniał zamknąć okno i w pomieszczeniu panował ziąb nie do wytrzymania. Zamknąłem okno, naciągnąłem na siebie bluzę i zabrałem się za nowo przyniesioną walizkę z narkotykami. Miałem nadzieję, że groźby okazały się wystarczająco skuteczne, by Liu spakował mi wszystko. Rozłożyłem się na łóżku i zacząłem przekładać po kolei środki do kuferka w odpowiednie przegródki. Wiedziałem, że trochę mi na tym zejdzie, ale przecież o to mi chodziło - żeby Nicholas mógł się uspokoić w samotności i poukładać chociaż trochę myśli zanim spróbuję z nim porozmawiać.
Właśnie kończyłem rozkładać ostatnie saszetki, gdy zadzwonił mój telefon. Soujirou. Z ociąganiem odebrałem.
- Tak? - spytałem ostrożnie. - Myślałem, że nie chcesz mnie widzieć.
- Gdzie jest Xiaogou? - usłyszałem w zamian.
- Ze mną, nie musisz się o niego martwić - odpowiedziałem sucho. Ja rozumiem, że dzieciak stał się już częścią krajobrazu domowego, ale i tak pytanie o niego przed jakąkolwiek wzmianką o mnie trochę mnie ubodło. Zwłaszcza, że cały czas twierdziłem, że tym razem miałem stuprocentową rację, wykłócając się o krew Xiaogou i odmawiając spotkania z raszpą, choćby i nawet u „bardzo dobrego psychologa”.
- To znaczy? Myślałem, że usiądziemy i na spokojnie sobie wszystko wyjaśnimy - wydawało mi się, że mężczyzna trochę ustąpił z tonu. Sam chciałbym się pogodzić, w końcu ciągła walka nie mogła niczego dobrego przynieść.
- Wybacz, ale dzisiaj jesteśmy nieosiągalni - odpowiedziałem ostrożnie. Nie byłem pewien, czy wspominka o Nicholasie by mi pomogła, czy pogorszyła sytuację, więc na wszelki wypadek milczałem. - Może jutro będę mieć czas - dodałem ugodowo. - Jak twoja próba?
- Nie narzekam. Jutro będę cały dzień u siebie - to powiedziawszy, Soujirou się rozłączył. Zdecydowanie nie był to dobry omen. Wiedziałem, że ciągle go raniłem i wystawiałem na próbę jego cierpliwość i wytrzymałość psychiczną. On zmienił dla mnie orientację, a ja miałem tysiąc innych, ważniejszych spraw. Zaczynałem się bać, że przez moje zachowanie wszystko między nami się posypie, ale pozostawało mi jedynie liczyć na wyrozumiałość kochanka. Kiedyś mu to wszystko wynagrodzę.
Zacisnąłem pięści i zmełłem w ustach przekleństwo. Dlaczego wszystko musiało być tak skomplikowane i jedna rzecz tylko pogarszała wszystkie pozostałe?
Wybrałem dwie małe tabletki z kuferka i zamknąłem go. Po chwili otworzyłem ponownie, wyciągnąłem jeszcze jedną, inną i sam połknąłem bez popicia.
Zszedłem na parter do salonu. Z lekkim niepokojem zauważyłem, że Xiaogou siedział skulony po przeciwległej stronie kanapy.
- Coś się stało? - spytałem ostrożnie, starając się nie przestraszyć żadnego z nich. Przeszedłem do stołu i położyłem przed Nicholasem tabletki. - Weź to, powinno pomóc chwilowo.
- Co to jest? - spytał, wyraźnie unikając pierwszego tematu.
- Medazepam. Może zareagować mocniej przy pierwszej dawce, ale nic poważniejszego ci nie będzie - odpowiedziałem, podstawiając szklankę z wodą.
- A mogłoby - odpowiedział Nicholas nieprzyjemnie nihilistycznym tonem. Miałem wrażenie, że widziałem siebie dzień po rozprawie o dom. - Ta Genusmuto, którą miałeś dzisiaj oglądać to moja siostra.
- A-ale… - nie za bardzo wiedziałem, co mogę powiedzieć w takiej sytuacji. Przez głowę przemknęło mi, że Nicholas przecież miał nie mieć rodziny, ale byłem pewny, że nie żartował. - Jesteś pewny, że to ona?
- Tsa, byłem tam. Tuż po naszej rozmowie Aurel zadzwonił do mnie jeszcze raz z danymi osobowymi tej dziewczyny. To była Julia. To się, kurwa, nacieszyłem rodziną. Jakbym dorwał tego skurwysyna, co to zrobił, to…! - przyłożyłem palec do ust mężczyzny. Aż za dobrze wiedziałem, do czego mogła prowadzić wściekłość w połączeniu z desperacją i bezsilnością.
- Spokojnie, Nick. Wiem, jak to teraz brzmi, ale musisz ochłonąć - zmusiłem ruka, żeby usiadł z powrotem. Xiaogou chyba wyczuł, co się dzieje, a wcześniej musiał zrobić coś nieodpowiedniego. Dzieciak ulotnił się dyskretnie, zapewne do mojego pokoju lub kuchni. - Pamiętaj, z kim rozmawiasz. Masz moje słowo, ze nawet, jeśli policja go nie wytropi, to my to zrobimy. A wtedy skurwiel będzie do twojej dyspozycji. To jak?
- Pomóż mi go dopaść, a oddam ci nawet duszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.