Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

niedziela, 10 grudnia 2017

Rozdział XXXVI

- … raz ostatni. Nie obchodzi mnie, co ci który chuj naopowiadał. Przejeżdżam  w środę i dobrze ci radzę mieć gotowy cały zestaw - wydeklamowałem do słuchawki obojętnym tonem, cały czas zerkając kątem oka na popijającego wino Soujirou. Nie miałem najmniejszej ochoty przerywać naszego dwudniowego już „drugiego miesiąca miodowego”, ale rzeczywistość dobijała się aż nazbyt brutalnie.
- Ale panie Tsukigami… - zaczął jęczeć głos po drugiej stronie telefonu. Szczerze mówiąc, z nowym chemikiem Czerwonych Sztyletów, Xin Liu, wiedziałem się może dwa razy, za każdym razem w przelocie. Zdecydowanie nie miałem o nim dobrego zdania, zarówno jako o chemiku, jak i o mafiosie jako takim. Jąkała, wiecznie spłoszony, zupełnie nie potrafił dbać o interesy kogokolwiek ze swoimi włącznie. A co gorsza, miałem wrażenie, że jego wiedza chemiczna kończyła się na edukacji obowiązkowej i przygotowanie narkotyku według z góry opisanej procedury było szczytem jego umiejętności. Gdybym jakimś cudem musiał angażować się jeszcze w sprawy narkotyków Sztyletów, chyba bym go osobiście zadźgał za brak kompetencji.
- Guyie - syknąłem, na chwilę zapominając o ostrożności. - Nie wiem, skąd cię Zu z Toshizou wytrzasnęli, ale i tak nie mam ochoty niańczyć starego ramola. Moje ostatnie słowo - środa albo szukaj sobie wygodnej kwatery na dnie Sumidy - rzuciłem ostro i rozłączyłem się. Nie myślałem o morderstwie, to oczywiste. Po prostu miałem wrażenie, że odpowiednia motywacja mogła zdziałać cuda nawet z tak nieelastycznym materiałem.
Odłożyłem na stół nowego CallPhone’a od Soujirou. Elegancki,  składany na pół po obręczy na wzór wachlarza w matowej, czarnej obudowie z charakterystycznym białym paskiem przez całą długość telefonu. Początkowo chciałem wziąć zwykłego smartfona, jak zwykle, jednak Soujirou namówił mnie na zmianę przyzwyczajeń. Nie do końca byłem pewny, czy zdawał sobie z tego sprawę. Na szczęście Hitachi wreszcie podpiął się pod Ogólny System Bankowy, więc mogłem sobie pozwolić na takie ustępstwo.
- Coś się stało? - spytał Soujirou, całując mnie delikatnie w czoło. - Co znowu przede mną kryjesz?
- Nic szczególnego - odpowiedziałem, sięgając po prawie pusty kieliszek wina. W dalszym ciągu miałem opory przed odkrywaniem przed kochankiem świata mafii.
- A mówiłeś po chińsku, bo…
- Bo inaczej by nie zrozumiał - dokończyłem za niego z chytrym uśmiechem. Liu podobno przyjechał tu z Hong Kongu. Podobno nawet był uczniem Chue, ale zupełnie tego po nim nie widziałem. Podobno. Tak właśnie się kończyło szukanie fachowca na ostatnią chwilę i na słowo honoru. - To tylko drobne sprawy w laboratorium Sztyletów. Nie martw się, w nic nowego się póki co nie wpakowałem.
- Wierzę ci - odparł mężczyzna, głaszcząc moją dłoń i patrząc mi prosto w oczy. Wiedziałem, że mnie w tej chwili testował. Czy mówię prawdę, czy wytrzymam jego spojrzenie. Ale tym razem miałem czyste sumienie. - To kto dziś myśli o obiedzie?
- A kto jest władcą patelni? - rzuciłem w odpowiedzi, chichocząc. Soujirou w kuchni był niczym przedszkolak - nie potrafił zupełnie nic, za to miał naprawdę duże chęci na zrobienie czegoś. Zazwyczaj to coś kończyło się trzaskiem i zubożeniem serwisu o kolejny kubek czy talerz. Naprawdę nie byłem w stanie sobie wyobrazić, jak on przetrwał tyle czasu na planie filmowym, czy choćby i we własnym domu przed moją wprowadzką. - Dawno nie jadłem nic koreańskiego. Mogą być cha… - nie dokończyłem, bo przerwał mi wściekły dzwonek do drzwi. Popatrzyłem zdziwiony na Soujirou, ale ten tylko wzruszył ramionami. Westchnąłem ciężko i podniosłem się z oparcia fotela, leniwie przechodząc pod drzwi.
W progu zastałem zdyszanego Shena z kaskiem motorowym pod pachą i w skórzanej kurtce. Nie widziałem nigdzie jego motoru, więc pewnie zatrzymał się gdzieś wcześniej.
- Stary, musimy pogadać - oznajmił dobitnie i, nie czekając na moja odpowiedź, wszedł do przedpokoju. - Mamy problemy i to poważ… - urwał, gdy zauważył, że nie byłem sam. - Nie wiem, co przerwałem, ale przełóż to sobie na później - zawyrokował w końcu oschle.
- Hei, można wiedzieć, z kim mam przyjemność? - spytał aktor, oparty o framugę z założonymi na piersi rękoma. Widziałem, że nie podobało mu się przybycie Shena. Sam nie byłem zbytnio zadowolony.
- Souji, to jest Shen Fangji, syn mojego poprzedniego dona i dobry przyjaciel. To on mi pomagał załatwić sprawy u Sztyletów, jak mnie posądzono o zdradę. Wspominałem ci o nim parę razy - mężczyzna tylko kiwnął głową zdawkowo i ostrożnie przyjrzał się Shenowi. Nie było to zbyt fortunne pierwsze spotkanie. - A tobie przedstawiać nie trzeba - machnąłem tylko ręką w kierunku przyjaciela.
- Myślałem, że wyprowadziłeś się już stąd. Dobrze, że Jan mi zasugerowała twój stary dom, bo w życiu bym cię tu nie szukał - oznajmił  szybko i usiadł na fotelu położywszy kask na stole, tuż koło butelki Rotschilda. - Ale mniejsza o to, mamy problem. I to poważny. Prywatny i drażliwy - dodał po chińsku, zerkając wymownie na Soujirou. Westchnąłem głośno i policzyłem w myślach do trzech, żeby nie palnąć czegoś głupiego.
- On i tak o wszystkim wie. Może nawet więcej, niż Jan. I zejdź z tonu, bo cię wypierdolę za drzwi bez skrupułów - odpowiedziałem ostro, całując Soujirou w policzek, żeby chociaż trochę złagodzić jego napięcie. - Więc, o co chodzi? - spytałem, przechodząc z powrotem na japoński. Miałem nadzieję, że był to dla Shena wystarczający gest.
- Jak ten chuj coś wygada, to obu nas za to odstrzelą.
- Wypierdalaj - syknąłem sztywno. Nie wiedziałem, co odbiło Shenowi, ale nie miałem zamiaru pozwolić mu na takie traktowanie Soujirou.
- Dobra, już dobra. Lepiej, żebyś wiedział, za kogo ręczysz - westchnął mafioso, zakładając nogę na nogę. - Bahaj coś wykombinował i przełożyli datę wyboru nowego dona. Na przyszły piątek - aż mnie zatkało.
- Który skurwysyn się na to zgodził? - fuknąłem, zaciskając pięść. Przyspieszenie spraw w Sztyletach było mi wybitnie nie na rękę. Ale póki co nie miałem na to większego wpływu. Zdecydowanie mi się to nie podobało, zwłaszcza w połączeniu z dziwnymi ruchami Łowców.
- Naotaka się zgodził. Już ostatnio ci mówiłem, że zaczyna coś kręcić, ale jak zwykle mnie nie słuchałeś. Gdyby nie Zu, to…
- Gdyby nie Zu, to nie byłoby problemu. Wystarczyło, że chociaż raz odpuściłby sobie dumę urażonych klejnotów - odpowiedziałem, nalewając wina do kieliszka i podałem go Soujirou. Mężczyzna przez chwilę zmierzył mnie wzrokiem, ale przyjął napój. - Nie stój w progu, to nic nie zmieni - stwierdziłem, uśmiechając się lekko.
- Pójdę zadzwonić do ojca. Podobno chciał mi powiedzieć coś ważnego po swojej zmianie - odpowiedział w końcu, pocałował mnie przelotnie w policzek, zerknął nieufnie na Shena i poszedł na górę, do mojego pokoju.
- Musiałeś urządzać taką szopkę już od wejścia? Ja ci nie strzelałem takich fochów z Janette. A przypominam, że zobaczyłem ją z dzieciakiem w drodze - rzuciłem, gdy tylko wróciłem do salonu.
- Janette to co innego. Jej ufam. A ten twój aktorzyna… - nie skończył, a jedynie mlasnął niezadowolony językiem. Jak zazwyczaj doceniałem ostrożność Shena w kwestii doboru słuchaczy, tak teraz miałem ochotę go rozszarpać. Jak on śmiał sugerować, że Soujirou mógłby cokolwiek wygadać?! - Zresztą, nieważne. Jaki jest ten twój genialny plan, co? Lepiej, żeby był skuteczny.
- Co z Lebiejewem? - spytałem zamiast tego, zerkając odruchowo na telefon. Nikt nie pisał.
- Udało mi się tylko wyciągnąć od niego deklarację neutralności - mężczyzna wzruszył ramionami, ale czułem, że jest tym faktem rozdrażniony. Wyraźnie liczył na lepsze rezultaty negocjacji z frakcją rosyjską. Nie on jedyny zresztą. - Nie mamy połowy.
- To, co mamy, starczy nam - odpowiedziałem ostrożnie, ale nie do końca byłem tego pewien. Mój pierwotny plan powoli zaczynał się sypać, ale wolałem się do tego nie przyznawać, licząc, że w razie czego zdążę uciec przed najgorszym. - Teraz tylko musimy zdobyć jedną deklarację więcej. Gdzie teraz jest Zu?
- W Tokio, co najmniej do ustawienia się nowych wpływów. Mówił, że chce załatwić swoje porachunki z kimś, ale nie znam szczegółów - odpowiedział spokojnie. - Ale po co ci on? Liczysz, że tym razem wyciągnie jakiegoś pierdolonego królika z kapelusza?
- Liczę, że wystarczająco mocno nienawidzi Bahaja. A jestem tego prawie pewny. W środę będę w Czerwonej Twierdzy. Załatw, żeby Zu był tam wtedy.
- Hei, do cholery, dowiem się wreszcie, coś ty wymyślił? - w głosie Shena po raz pierwszy usłyszałem nutkę zwątpienia. - Jesteśmy przyjaciółmi, ale jak przez ciebie coś się stanie Jan, to cię…
- Ja ciebie też w kwestii Soujiego - odparłem z uśmiechem. - Po prostu daj mi działać.
- Z jakim rezultatem? - syknął mężczyzna ostro, zerkając podejrzliwie na pustą futrynę za sobą. - Do kurwy nędzy, powiedz mi wreszcie, co planujesz!
- W swoim czasie, Shen - uśmiechnąłem się enigmatycznie i przeciągnąłem się teatralnie. Wiedziałem, że zaczynam stąpać po coraz cieńszym lodzie. Ale musiałem zachować spokój i rozegrać wszystko tak, jak sobie zaplanowałem, jeśli chciałem pozostać w jednym kawałku. Shen był osobą spokojną i rozważną. Przyjaźniliśmy się od ponad pięciu lat, w zasadzie od naszego pierwszego spotkania. Miałem do niego pełne zaufanie. Ale w dalszym ciągu należał do mafii. Wychował się w mafii, żył w mafii i miał sumienie mafii. Wiedziałem, że nie zawahałby się odstrzelić mnie, Soujirou, czy kogokolwiek innego, jeśli wymagałaby tego sytuacja. - Nie chcę ci nic sugerować, ale tak tylko przypominam, że jeśli ja nie doprowadzę planu do końca, to ty na pewno będziesz w głębokiej dupie. Albo jako don, albo jako podwładny Bahaja. Wybierz sobie, co wolisz.

~~^.^~~

- Wymyśliłaś coś konkretnego? - spytałem, leniwie przyglądając się swoim paznokciom.
- Owszem. Ty za to nie odrobiłeś swojego zadania domowego - odpowiedziała demonica, sięgając w dekolt quipao. Na początku robiło to na mnie jakieś wrażenie, ale teraz zdążyłem się już przyzwyczajać, że Xin’ai albo podrzucała wszystko pod wejście do Memoriae, albo nosiła to między piersiami. Przez jakiś czas nawet rozważałem, czy nie nosiła wypchanych sztucznie staników tylko po to, by mogła więcej pomieścić, ale była to teoria zupełnie niedorzeczna. I niesprawdzalna~, o ile chciałem żyć.
- O czym ty znowu mówisz? - złapałem w locie rzucone mi pigułki Gwiazdy Śmierci. Dwie zniknęły w nieokreślonych warunkach.
- Miałeś wziąć udział w treningu mnichów. Chyba nie chcesz, żebym cię znowu przećwiczyła, tym razem na poważnie, co?
- Podziękuję - aż skrzywiłem się na wspomnienie „treningu”, jaki zafundowała mi kobieta nie aż tak dawno temu. Nawet pomimo jednej z nielicznych pochwał Dmitrija po tym feralnym wydarzeniu. - Co wymyśliłaś?
- Haoma. Mówi ci to coś? - demonica sięgnęła po staromodną flaszę z jakimś ciemnym płynem i podała mi ją.
- To to? Nie kojarzę - ostrożnie powąchałem ciecz, ale nie wyczułem w niej nic szczególnego. Ot, trochę cukru i czegoś o delikatnym działaniu uspokajającym.
- Oczywiście, że nie - kobieta prychnęła, poprawiając quipao w kolanach. - To jest zwykła woda z kocimiętką. Rozrosło mi się ostatnio to zielsko i teraz WSZYSTKO mam z kocimiętką lub berberysem. Szkoda wyrzucić takie ilości - Xin’ai wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie. Szczerze mówiąc, jeszcze ani razu nie widziałem tutaj żadnego zioła, czy innej rośliny za wyjątkiem jednego wyschniętego krzaczka, prawdopodobnie fikusa. Z drugiej strony, przecież coś musiała jeść i brać skądś wodę, a Memoriae była na tyle wielka, że nie dotarłem pewnie nawet do procenta jej zawartości. - Mówiłeś, że ci się pić chce. A wracając do haomy, to może soma? Omomi? Czarna śmierć? Elixir Vitae? Wiele było nazw. Cudowna substancja boskiego pochodzenia, podobno zapewniająca wieczne życie i kontakt ze światem bogów.
- O bajki pytaj się Dmitriego, ja jestem tylko chemikiem - prychnąłem, pociągając łyk napoju. Nawet Dmitrij nie słodził aż tak. To by tłumaczyło, dlaczego nie byłem w stanie zidentyfikować zawartości po zapachu.
- Nie pytam o bajki, tylko o historię. W dodatku historię fachu - prychnęła demonica. Wydawało mi się, że była urażona moim komentarzem, ale w żadnym stopniu nie czułem się winny. - Jak zwykle wszystko spada na mnie. Kojarzysz chociaż, że od czasu do czasu na świecie pojawiały się pomysły, żeby być nieśmiertelnym, tak?
- No mniej więcej. A co ma jedno z drugim?
- Nie przerywaj, to się dowiesz - odpowiedziała sucho kobieta. Przez ułamek sekundy chciałem jej przypomnieć, że sama nie pytała, ale ugryzłem się w język. Kłótnia i tak nie miała sensu. - To, co wymyśliłam to właśnie to. Poniekąd.
- A tak konkretniej? - westchnąłem, opierając się o stolik w przeświadczeniu, że był w miarę pozbawiony kurzu. Myliłem się. Z niezadowolonym cmoknięciem spróbowałem strzepać z siebie pył, ale powiodło mi się jedynie częściowo.
- A tak konkretniej to ciężko mi określić, jaka wariacja tym razem się pojawiła. Co jakiś czas któryś kokko lub zupełnie postronny wymyśla coś, co bardzo ogólnikowo nazywamy serum nieśmiertelności. Nie jestem na tyle głupia, żeby się truć, więc nie próbowałam na smak - popatrzyłem skonsternowany na demonicę, ale zignorowała to. Jak to „nie próbowałam na smak”? Przecież odporność Xin’ai powinna być dziesiątki, jeśli nie setki razy lepsza niż moja. Co prawda, nie próbowałem tego konkretnego narkotyku, ale i nie używałem do jego zrobienia niczego bardzo szczególnego za pominięciem nowej mutacji maku do opioidów. - W każdym razie w większości przypadków działa to na zasadzie wyważania wszystkich drzwi w mózgu.
- Mów za siebie. Ja tam żadnych drzwi w mózgu nie mam - prychnąłem zgryźliwie, bardziej chyba, żeby odreagować jakoś stres. Co to, do kurwy nędzy, jest, że nawet Xin’ai bała się zażyć?! Kobieta obrzuciła mnie lodowatym spojrzeniem.
- Nie udawaj idioty, bo wiem, że nim nie jesteś. W każdym umyśle istnieją blokady, dzięki którym qi przepływa tylko przez określone rejony i nie dotyka miejsc newralgicznych. Coś jak drzwi… albo raczej sito. Tak, sito jest chyba lepszym porównaniem. Nie wszystko, co odbierasz z zewnątrz ostatecznie do ciebie dochodzi, prawda? Powinieneś się już zorientować, że na terenie Kon-Kokko twoje zmysły działają lepiej. Nie dostajesz tutaj żadnej supermocy, nie ma „uświęconego powietrza”. Po prostu podświadomość genów uznaje, że jesteś tutaj bezpieczny pod względem doznań i opuszcza nieco zapory, bo wie, że umysł je udźwignie. A to cudo - Xin’ai wskazała upazurzonym palcem na trzymany przeze mnie narkotyk - działa jeszcze lepiej, bo przekonuje umysł, że może zupełnie przestać się chronić. Do mózgu dociera ostatecznie sto procent bodźców z zewnątrz.
- To chyba dobrze, nie? - spytałem ostrożnie.
- Idealnie wręcz - odparła kobieta lekko. - Tylko, że twój mózg w dalszym ciągu jest tylko ludzki, a nie idealny. Przetworzenie tego zawału informacji zupełnie przeciąża jego możliwości. Każda przeżyta sekunda wymaga wieloletniej pracy mózgu, żeby pojąć wszystko, co do niego dotarło.
- To dlatego wszystkie parametry się nagle stabilizowały, a z dziewczyną nie było żadnego kontaktu - szepnąłem, nagle rozumiejąc. „Nieśmiertelność”… no tak, każda sekunda równowarta latom, minuta wiekom, a godzina… nie byłem na tyle odważny, by próbować sobie to wyobrazić. Wiedziałem tylko, że nie byłem w stanie sobie wyobrazić okrutniejszej śmierci niż ta, którą przeżywała ta niedoszła prostytutka. I Chue. - Jest na to jakaś odtrutka?
- Nie słyszałam, by śmiertelnym udało się zdetronizować bóstwo - demonica zaśmiała się z zupełnie niezrozumiałego dla mnie powodu. - Ale może w końcu pojawi się taki przypadek - dodała. Między nami zapadła cisza. Xin’ai wydawała się rozumieć, że muszę sobie na spokojnie wszystko przemyśleć i nawet nie poruszała się zbytnio.
- Muszę już iść - oznajmiłem w końcu, wstając.
- Jak uważasz - demonica kiwnęła głową zdawkowo. - Plany co do Łowców i przywództwa w tej twojej mafii się nie zmieniły, tak?
- Tak, nie mam powodu ich zmieniać. Muszę się tylko nieco pospieszyć - potwierdziłem automatycznie, obracając w dłoni fiolkę z Gwiazdą Śmierci.
- W takim razie weź to, może ci się przydać - kobieta sięgnęła do swojego uda i wsunęła dłoń pod rozcięcie w sukni. Chwilę coś szukała przy swojej nodze i wysunęła w końcu spod materiału coś, co z wyglądu przypominało dość szeroki, krótki sztylet w skórzanej, pozłacanej pochwie. - Nie wiem, czy będę miała czas, żeby ci to dać później, więc wolę to zrobić już teraz - oznajmiła. Przyjąłem od niej prezent i chwyciłem za skórzaną rękojeść, chcąc zobaczyć, co było w środku. Wysunąłem to i moim oczom ukazało się dość klasyczny, obusieczny sztylet. Był szeroki, ale za to niezwykle płaski, wręcz prześwitujący, w kolorze ciepłego, kwiatowego różu. Popatrzyłem skonsternowany na Xin’ai, a ta tylko wzruszyła ramionami.
- To nie był mój pomysł. Yidianyuan <<chiń. Eden>> nie należał do mnie tylko do twojego dziadka. Jak go o to zapytałam, to mi powiedział, że znudziły mu się czerwienie i czernie, które są już wszędzie i wyglądają pretensjonalnie. W każdym razie, radzę ci uważać, bo jest cholernie ostry i przebije nawet stal.
- Jasne - mruknąłem. Już widziałem siebie z tym różowym cackiem. Ktokolwiek mnie zaatakuje, chyba padnie ze śmiechu na sam widok. - Lecę już, muszę się jeszcze przygotować do rozmowy.
- Mhm - przytaknęła Xin’ai i obróciła się na pięcie. Byłem pewny, że zaraz wejdzie za jakiś regał i tyle ją widzieli. - Tylko go nie zgub. To ostrze ma ładnych kilka tysięcy lat i ponoć ma w sobie zaklętą duszę. Szkoda by było, żeby zniknęło od razu po pokazaniu się na Słońcu po pięciuset latach.
- Jasne, jasne. Staro… po ilu?! - podbiegłem i szarpnąłem Xin’ai za rękę, żeby nie zdążyła mi się ulotnić przed odpowiedzeniem na pytanie. - Mówiłaś, że to sztylet mojego dziadka, tak? Więc o ile nie miał jakiś dziwnych pomysłów na trzymanie broni w Memoriae to chyba coś ci się pomyliły daty. Ty wiesz, że na Ziemi czas płynie inaczej, nie?
- Możesz mnie nie traktować jak dziecko - fuknęła kobieta, wyrywając nadgarstek z mojego uścisku. - O ile mnie pamięć nie myli, to ma się dwóch dziadków.
- No i co z tego! Prze… - zawahałem się przez chwilę. Nie, to przecież niedorzeczne! W końcu jednak musiałem zapytać. - Znałaś moją matkę?
- Owszem. I to bardzo dobrze - demonica uśmiechnęła się szeroko, prezentując idealnie białe, idealnie równe ząbki o nieco zwierzęcym kształcie.
- K-kim ona była? - wydukałem, czując, jak zbiera mi się na łzy. Sam nie wiedziałem, czy smutku, żalu, radości, ulgi, czy z jeszcze innego powodu.
- A to już twoje zadanie domowe, żeby to odkryć - odpowiedziała figlarnie kobieta. Tym razem nie udało mi się już jej zatrzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.