Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

piątek, 7 lipca 2017

Rozdział I

Siedziałem zrezygnowany na łóżku i nie za bardzo wiedziałem, jak nauczyć się w wtapiać w ściany, żeby nikt mnie nie zobaczył. Wyglądałem jak ostatni kretyn garniturze, białej koszuli i papciach z nadrukiem miśków ze starej czeskiej bajki. Całość oczywiście przygotowała moja kochana mamusia, uważając, że tak będę wyglądać najlepiej. Przecież tylko ona mogła wpaść na pomysł, że biała koszula będzie dobrze wyglądać przy mojej cerze gejszy w makijażu. Do tego w połączeniu z włosami przeplatanymi dziesiątkami kolorowych tresek i futerek. Bo o kąpieli i ułożeniu wszystkiego na nowo w coś bardziej formalnego nawet nie miałem co myśleć. Jedno szczęście, że dzień był dość chłodny, a ja nie spieszyłem się zbytnio z powrotem, więc nie śmierdziałem zbytnio potem. Przynajmniej nie dla postronnych.
Do domu wróciłem jakiś kwadrans temu tylko po to, żeby się dowiedzieć, że mam pół godziny na przygotowanie się na wizytę bardzo ważnych gości. A w zasadzie to BARDZO WAŻNYCH gości. Podejrzewałem, że raszpa znowu przyprowadziła jakiś rzeczoznawców chcącego mnie namówić na sprzedaż któregoś z obrazów. Zdążyłem już się przyzwyczaić do tego, dlatego nawet nie chciało mi się kłócić ani zadawać żadnych pytań.
Raszpa to oczywiście moja matka. Myślałem tak o niej jeszcze za dzieciaka, gdy nie do końca wymawiałem wszystkie głoski, a potem już tak mi zostało z tym słowem. Siła sentymentu.
- Heisuke, pospiesz się! Chciałabym cię jeszcze poinstruować przed przyjściem gości - z dołu dobiegł mnie głos matki. Nienawidziłem jej całym sercem. Było dla mnie oczywiste, że nie wyrzuciła mnie na zbity pysk tydzień po śmierci ojca tylko dlatego, że to na mnie przepisany był spadek warty kilka milionów dolarów amerykańskich - pieniądze, dwie posiadłości, kolekcja dzieł sztuki i prawa autorskie prac naukowych. Szczęśliwym trafem Sano-ojisan, prawnik i dobry przyjaciel ojca, wpisał jakąś formułkę, że do dwudziestych urodzin majątkiem będzie rozporządzać on, a nie raszpa. Uchroniło to niemal całe dziedzictwo ojca od masowej sprzedaży za bezcen w celu uzyskania paru groszy na konto tej starej suki. Nie zasługiwała na złamany grosz. Mimo usilnych prób, nie potrafiłem spamiętać nawet połowy imion jej kochanków, bezceremonialnie sprowadzanych niemal ciągle do domu jeszcze za życia ojca. Wiedziałem, że ojciec doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co otrzymywał w zamian za wolność, luksusy i miłość niemal bezwarunkową. Wiedziałem również, że zarówno on, jak i ja, nie mogliśmy nic w tej sytuacji zrobić.
Cmoknąłem zirytowany i syknąłem cicho, gdy poczułem ból ucha. Łańcuszek jednego z kolczyków zaczepił się o klapę garnituru i nie chciał puścić.
Nie ma takiej, kurwa, opcji! Skrzywiłem się, ściągnąłem zaczepiony kolczyk, po czym bez namysłu płynnym ruchem zrzuciłem z siebie marynarkę. Ta wylądowała z delikatnym plaśnięciem na oparciu fotela.
Już po chwili, ze zdecydowanie lepszym nastrojem, przyglądałem się sobie, poprawiając grzebieniem fryzjerskim ostatnie zaplątane pod gumką włosy.
Zerknąłem na zegarek. Według staroświeckiego, wskazówkowego mechanizmu była równo za dziesięć piąta, ale wiedziałem, że czas rzeczywisty biegł trzy minuty szybciej niż mój prywatny.
Zachichotałem w duchu, wyobrażając sobie, co właśnie musi robić na parterze stara cholera. Nie, żebym jej współczuł. Po prostu nawet tak drobna „podłość” z mojej strony była warta swojej ceny późniejszych krzyków i może nawet trzaskania zastawy. Podobno tytanowej, nietłukącej się zastawy. Praktyka tego nie potwierdzała.
Przez otwarty balkon usłyszałem dźwięk silnika, więc domyśliłem się, że już za chwilę rozbrzęczy się dzwonek. No cóż, przedstawienie czas zacząć.
Sięgnąłem pod łóżko i wysunąłem dość ciężką, zamykaną na zamek szyfrowy skrzynkę z kuloodpornego metalu. Była to jedna z pierwszych rzeczy, jakie otrzymałem, jeszcze jako czternastolatek, od Fangji shifu. Wzbudzała we mnie jakiś dziwny, nostalgiczny sentyment. Niemal nie patrząc na cyferblat, wpisałem kod liczbowy, po czym przekręciłem zapadki trzy razy w lewo, raz w prawo i raz na dół, a skrzynka otworzyła się z głuchym kliknięciem. Uśmiechnąłem się na widok ułożonych zgrabnie w małych przegródkach tabletek i proszków.
- Heisuke, mogę cię już poprosić? - dobiegło mnie z dołu. Kolejne drobne, za to bardzo irytujące przypomnienie, że matka nie cierpiała mnie w równym stopniu, co ja jej. Nawet udając miłą, musiała użyć Heisuke zamiast właściwego Hei. To pierwsze pojawiło się w metryce jedynie dlatego, że w okresie moich narodzin rząd dostał jakiegoś piździelca z wynaradawianiem się imion i zakazał nazywania dzieci obcojęzycznymi, bez względu na powody takiego wyboru. Zgodnie z tradycją rodziny od strony ojca - chińskiej rodziny mieszkającej od wielu pokoleń na terenie Tokio - miałem dostać chińskie Hei. Mój ojciec razem z urzędnikiem uznali więc, że wpiszą w rejestr zaczynające się tak samo Heisuke. I tak nikt nie zabroni mówienia tak, jak się chce, bez względu na to, co kto ma w papierach.
- Już idę, mamo! - zawołałem sztucznym aż do plastikowości głosem i cudem pohamowałem wybuch śmiechu. Zachichotałem pod nosem i szybką, męską decyzją wybrałem nieco mocniejszą opcję, niż początkowo zakładałem. Nawet nie szukałem wody, by przepić małą, jadowicie czerwoną kuleczkę z półpłynną zawartością. Niemal od razu poczułem, że specyfik zaczął działać. Mimo, że Krwawą Różę stworzyłem z myślą o sobie, a nie normalnych ludziach, i tak nie liczyłem na zbyt wiele. Takie placebo w wersji dla wybranych, dające co najwyżej trochę lepsze zmysły i weselszy nastrój. Przez sekundkę zamyśliłem się, czy nie wziąć drugiej i zaryzykować kolejną złośliwość w postaci poszerzonych źrenic, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego. I tak pewnie byłaby to jedynie strata cennej Krwawej Róży. Wsunąłem rozłożone półeczki w obudowę skrzynki i zamknąłem całość. Nie siląc się na chowanie kuferka wyszedłem z pokoju, gasząc jeszcze światło podwójnym klaśnięciem.
Gdy się wreszcie pojawiłem, cała trójka była już w salonie. Trójka, bo najwyraźniej naszymi gośćmi mieli być dwaj mężczyźni. Starszy miał mniej więcej tyle lat, co moja matka, może nieco więcej. Młodszy wyglądał na dobrze utrzymane dwadzieścia parę. Od razu to on przykuł moją uwagę. Zdecydowanie nie wyglądał na handlarza sztuką. Dobrze dobranym, jasnobeżowym garniturem i kremową koszulą świetnie podkreślił delikatnie opaloną, brzoskwiniową cerę o idealnej wręcz strukturze. Do tego wąski krawat, który niemal natychmiast rozpoznałem jako oryginalny Ulturalle Cravatte, produkt ulubionej firmy krawatów Zu. Ale to przez jego włosy byłem pewny, że nie pełnił żadnego z formalnych zawodów. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie szefa, który pozwoliłby na tak ekstrawagancką fryzurę - sięgające nieco poza kark włosy przerzucone były na lewą stronę, z prawej przycięte na krótko, idealnie podkreślając długą, smukłą twarz o prostym nosie i spokojnych, kasztanowych oczach. Niejasne przeczucie podpowiadało mi, że już go kiedyś widziałem.
- Już jestem - stwierdziłem pewnym głosem, gdy przez kolejne kilka sekund nikt nie zauważył opartego o futrynę mnie.
- No, nareszcie, Heisuke. Siadaj i już was sobie przedsta… - matka przerwała w pół słowa, gdy wreszcie na mnie spojrzała. Oj, jak ja uwielbiam słodki smak zemsty. Miałem na sobie przylegające do nóg spodnie typu rurki, w których, jak to określił kiedyś Zu, „wyglądałem tak nieziemsko, że nawet normalni faceci nawracali się na homoseksualizm” i czarną tunikę z odsłoniętymi ramionami i półprzezroczystymi wstawkami niemal na całym lewym boku. Na co dzień nie przepadałem za aż tak wyzywającym połączeniem, w otoczeniu Czerwonych Sztyletów kończyło się to zazwyczaj jednym i tym samym. Jednak ta okazja wydała mi się wręcz idealna na odrobinę szaleństwa.
- Coś nie tak? - spytałem słodko, posyłając obecnym niewinny uśmiech. Matka jedynie zacisnęła pięści aż do pobielenia zaopatrzonych w tipsy palców. Dlaczego ja na to nie wpadłem wcześniej?
- Nie, wszystko w porządku. Siadaj już - odpowiedziała w końcu, starając się za wszelką cenę zamaskować wściekłość. Reakcja mężczyzn była zupełnie odmienna - starszy zdawał się zupełnie nie zauważać jakiegokolwiek problemu, a młodszy nawet uśmiechnął się lekko, prawdopodobnie zarówno w uznaniu pomysłu, jak i wyglądu. Wyglądał przy tym na kogoś zupełnie przyzwyczajonego do takich strojów, a wyobraźnia szybko podsunęła mi jego obraz w nonszalancko rozpiętej koszuli i ze zmierzwionymi włosami.
Olśniło mnie. Noż cholera jasna, jakim cudem nie skojarzyłem od razu… przecież to było tak oczywiste. Przede mną stał jeszcze nie aż tak dawno brylujący w pisemkach dla nastolatek „Tasuku-sama” z filmu „Karera”. Z tyłu głowy przeleciało mi kilka migawek z popularnego przed rokiem thrillera z charyzmatycznym policjantem śledzącym yakuzę. Tasuku był tam jednym z głównych mafiosów, a jego kwestia „śmierć nie wybiera, ja tak” latała w dosłownie każdym kontekście jeszcze miesiąc po premierze. Tylko jak on miał rzeczywiście na imię… Soujirou? Koujiro? Jakoś tak. Nie wiedziałem, co tu robił, ale za to doskonale wiedziałem, co ja będę robił przez najbliższe kilkadziesiąt minut. No, chyba że raszpa nie wytrzyma i odbierze mi wcześniej zabawkę.
Przeszedłem leniwie przez pokój do wolnego krzesła i odsunąłem je z gracją w sposób, który podpatrzyłem u wysoko postawionych kurtyzan Sztyletów. Usiadłem, zwracając przy okazji uwagę mężczyzn na paznokcie zaopatrzone w biało-czarny wzorek kwiatów na długiej, idealnie wypiłowanej w migdał płytce. Zauważyłem na sobie zainteresowane spojrzenie aktora. Uśmiechnąłem się do niego, po czym zwróciłem się w stronę matki, stojącej cały czas i starającej się wyżyć na kurczowo trzymanej w dłoni jedwabnej chusteczce. Pewne obrazki wyrażają więcej niż tysiąc słów i SĄ warte więcej niż pałac cesarski.
- Więc? - spytałem wyczekująco, zakładając pod stołem nogę na nogę w zupełnie kobiecy sposób. Lubiłem prowokować mężczyzn, jeśli wiedziałem, że nie byli to mężczyźni pokroju Zu i nie grozi to wylądowaniem w łóżku na niemoich warunkach. Zresztą, nie tylko mężczyzn.
- A, t-tak, tak - wymamrotała raszpa szybko i popatrzyła w jakiś taki dziwny sposób na starszego mężczyznę. W końcu westchnęła głośno i usiadła.
- W zasadzie, to myślę, że obojgu wam należy się wyjaśnienie - odezwał się głośno starszy mężczyzna. Gdybym miał tak na szybko opisać jego głos, to prawdopodobnie brakłoby mi słów, i to bynajmniej nie przez oryginalność, a dojmującą nijakość. Sam nawet nie do końca byłem pewny, czy jest to głos przyjemny, czy nie. Po prostu wręcz niezauważalny - Mr. Nobody i tyle. Człowiek słyszał słowa, ale nie był w stanie przypomnieć sobie ich brzmienia w chwilę po usłyszeniu. Zresztą, czego oczekiwać po czymś o wyglądzie i zachowaniu stereotypowego korpoludka.
- Coś się stało? - spytał młodszy. Po raz pierwszy dał po sobie poznać, że też nie wie, dlaczego się tutaj znalazł.
- I tak, i nie. Widzisz, ja z matką tego młodego człowieka… - mężczyzna zawahał się i spojrzał na raszpę w poszukiwaniu pomocy. Wyglądała komicznie. Niemal jak zakochana nastolatka na pierwszej wizycie u rodziców chłopaka. Ale przecież nawet ona nie byłaby aż tak bezczelna… chyba.
- Tak. My z Yukihito-chin chcemy się pobrać i wziąć ślub. Już nawet mamy ustalo… - nie dokończyła, bo przerwał jej mój śmiech.
Ja pierdolę, ona na serio sobie jakiegoś fagasa nowego przytachała!  Oż by…
- C-coś nie tak? - spytał nieco przestraszony „narzeczony”. Widać było po nim, że moja reakcja była ostatnią, jakiej oczekiwał. Popatrzyłem na niego z mieszanką litości i rozbawienia.
- Nieeeeee, skądże? Po prostu nie spodziewałem się, że ta stara suka znajdzie sobie przydupasa jeszcze zanim ją wykopię z rodowych posiadłości - zachichotałem, zakrywając usta dłonią. No takiej rozrywki, to ja sobie sam bym nie wymyślił nawet na najlepszej fazie. Raszpa popatrzyła na mnie nienawistnym wzrokiem, a ja uśmiechnąłem się jednym z najbardziej bezczelnych uśmiechów, na jakie było mnie stać. - A co, mamusiu? Nie chwaliłaś się, ilu cię posuwało w łóżku, które dzieliłaś z ojcem?
- Dosyć! - wrzasnęła w końcu, czym zdziwiła nawet biednego glusia. Rozbawiony spojrzałem na nią. Dyszała ciężko, wbijając się kurczowo paznokciami w blat stołu. - Jak dużo musi minąć czasu, żebyś wreszcie zrozumiał, że się zmieniłam, co? Że zrozumiałam własne błędy. Byłam głupia traktując tak twojego ojca, ale wreszcie to zrozumiałam! - jej ramiona się trzęsły, oczy niemal zupełnie przesłonięte były łzami. A ja patrzyłem na nią z uśmiechem satysfakcji. - Kiedy mi to wszystko wybaczysz…?! - w normalnej sytuacji pewnie miałbym wyrzuty sumienia… ale ja nie byłem normalny. Po miesiącach eksperymentów z narkotykami i truciznami na ludzkim ciele nawet najprzeraźliwsze krzyki nie mogły na mnie robić wrażenia. Musiałaby zrobić o wiele więcej, żebym zaczął choćby przejawiać oznaki zawahania. Zwłaszcza po tym, co widziałem. Po tym, jak zepsuła dzieciństwo sześcioletniemu mnie, bez skrępowania gżąc się z jakimś studentem z wymiany w mojej obecności w domu i niemal na moich oczach. Po tym, jak pieprzyła się z jakimś młodym kochankiem podczas gdy ojciec umierał. A potem i w dzień jego pogrzebu, w opłaconej z polisy prywatnej loży opery z jednym z jego byłych już współpracowników. A wszystko to beż żadnego skrępowania i nawet cienia próby ukrycia.
- Kiedy? - prychnąłem, odsłaniając z gracją szyję i unosząc głowę w znaku wyższości. - Powiedzmy, że przemyślę propozycję po twojej śmierci - odpowiedziałem spokojnie. Przelotnie zerknąłem na Tasuku-sama, ciekawy jego reakcji. Nie wydawał się być aż tak spanikowany jak starsza dwójka. Powiedziałbym nawet, że na jego twarzy malowało się coś na kształt zrozumienia jakiejś głębszej prawdy objawionej. Wpatrywał się we mnie intensywnie, dlatego też machinalnie uśmiechnąłem się zalotnie.
Przedstawienia na dziś wystarczy. Wstałem i przeciągnąłem się, z kontemplacją wyciągając zaplecione ręce wysoko w górę. Powoli i z gracją wziąłem ułożoną w staromodny i niezupełnie zgodny z savoirem-vivrem sposób chustkę, po czym rzuciłem złożoną na talerz.
Przy progu na chwilę się zawahałem i zerknąłem za siebie. Płacząca raszpa była wtulona w swojego „ukochanego”, a na twarzy młodego mężczyzny powoli zaczynało malować się niezrozumienie.
- A, jeszcze jedno - rzuciłem wesołym tonem. - Jak już będziesz chciała się pogodzić, to mogę ci nawet na swój koszt dać tabletki na dobranoc - stwierdziłem luźno i poszedłem na górę do swojego pokoju. Nie wiedzieć czemu, radość i rozbawienie powoli zaczęły ustępować miejsca goryczy.
Miałem już otwierać drzwi, gdy powstrzymał mnie uścisk na nadgarstku. Popatrzyłem w stronę zatrzymującego mnie i okazał się nim być młody aktor. Na jego twarzy malowała się determinacja godna wyższych idei. Pewnie szykował się do jakiegoś patetycznego monologu o szacunku dla rodziców i tym podobnych pierdołach bez pokrycia w świecie realnym.
- Możemy przez chwilę porozmawiać? - spytał, a ja ledwo powstrzymałem „a nie mówiłem” przed ujrzeniem światła słonecznego.
- O co chodzi? - spytałem chłodno, wyrywając się z uścisku i opierając nonszalancko plecami o drzwi.
- To prawda, że twoja matka zdradzała kiedyś męża? - czyżby moja intuicja socjologiczna się stępiła? Na ułamek sekundy nie udało mi się zapanować nad mimiką twarzy i podejrzewałem, że mężczyzna też zauważył moje zdziwienie. - Rozumiem, że jesteś bardzo do matki przywiązany, w końcu to twoja jedyna rodzina. Ale jeśli chciałeś w ten sposób rozbić ich związek, to…
- Chwila, chwila - teraz, to już zupełnie zgłupiałem. Czy ja naprawdę wyglądałem na jakiegoś szczyla z kompleksem Edypa? - Ustalmy fakty. Ty myślisz, że mi na tej suce zależy, tak? - z trudem dokończyłem przez śmiech ostatnie słowa. - No cóż, o to jedno to ty się nie musisz bać. Bierz ją w cholerę. Jeszcze dopłacę, o ile tylko uda cię się odkleić ją od mojego dziedzictwa rodowego i pieniędzy po ojcu.
- Więc chodzi o pieniądze? Mój ojciec jest lekarzem, ja też mam nie najgorszy przychód, więc o to nie musisz się martwić - kolejne wnioski wzięte z księżyca… Ja już nie wiem, czy to ze mną, czy z nim jest coś nie tak.
- Ależ ja się niczym nie martwię. Po prostu poczucie honoru wobec przodków nie pozwala mi na spokojne patrzenie, jak osoba, która przez ładnych paręnaście lat zabijała na raty mojego ojca, wydaje jego ciężko zarobione przez kilka pokoleń pieniądze, jakby były jej własnymi - sam nie wiem, dlaczego to mówiłem. Mogłem przecież po prostu poczekać, aż cała trójka się wyprowadzi i założy szczęśliwą rodzinkę patologiczną gdzieś z dala ode mnie.
- Zabiła…
- Owszem. Niemal co tydzień miała nowego kochanka. Nawet jak ojciec umierał w szpitalu, ona zabawiała się z jakimś chłoptasiem z Europy. Jeszcze jakieś wątpliwości i pytania? - spytałem sugestywnie i przejechałem językiem po zębach. - Możemy też zmienić temat na przyjemniejszy i zrobić sobie wycieczkę do hotelu - mina mężczyzny na moją propozycję była bezcenna. - Żartowałem, i tak pewnie nie byłoby to nic ciekawego z takim lalusiem z telewizji, jak ty - parsknąłem śmiechem, po czym otworzyłem drzwi i wsunąłem się tyłem w szczelinę w futrynie zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
Sięgnąłem po lezący na biurku telefon i z lekkim ociąganiem wybrałem na liście kontaktów ten opatrzony imieniem „Yuki-chan”. Przyłożyłem słuchawkę do ucha i niemal od razu po pierwszym sygnale doczekałem się odpowiedzi.
- O co chodzi? - usłyszałem dość wysoki, ale wciąż męski głos.
- Zu jeszcze jest u was, czy już pojechał na rewir? - spytałem, starając się ukryć drżenie głosu. Sam nie wierzyłem w to, co właśnie robiłem.
- Tak, a coś się stało? Jakby coś, to mogę się z tobą spotkać w innym budynku - stwierdził spokojnie rozmówca, a w mojej głowie pojawił się wątły głos, by łapać się tej ostatniej deski ratunku złożonej mi przez los. Szybko jednak uciszyłem niepokorne poczucie rozsądku. Nie miałem na nie humoru.
Wręcz przeciwnie. Gdybyś mógł mu powiedzieć, że będę czekał za godzinę w Red Velvet, będę zobowiązany - odpowiedziałem i przerwałem połączenie. Idiota.

4 komentarze:

  1. Cóż, przyznam szczerze, że od prologu do połowy pierwszego rozdziału nie bardzo wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi, jednak zaczynam już łapać - przynajmniej tak mi się wydaje.
    Jeśli nie byłby to problem to czy mogłabyś wyjaśnić o co dokładnie chodzi z rasami? Chyba, że to wyjaśni się w późniejszych rozdziałach.
    Podoba mi się Twój styl pisania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że początek może być trochę zawiły, zwłaszcza że starałam się przeciągnąć okres, gdy niektóre rzeczy jeszcze nie są wyjawione, a Hei je już zna, ale myślę, że już wkrótce wszystko zacznie być zrozumiałe.
      Co do ras, to może nie będę Ci psuć niespodzianki. Pewne dość sugestywne przesłanki pojawiły się już w Rozdziale II, kilka ich się jeszcze pojawi. W Rozdziale V lub VI (jeszcze nie zdecydowałam się, gdzie uciąć fabułę) będzie wszystko bardzo dokładnie wytłumaczone. Mam nadzieję, że wytrzymasz do tego momentu. Myślę, że mogę powiedzieć bez psucia niespodzianki, że nagłówek jest nieprzypadkowy.
      Dziękuję bardzo. Pracowałam na niego latami i staram się ciągle rozwijać.

      Usuń
  2. Hmmm, Hei raczej nie będzie moją ulubioną postacią. x'D Znaczy owszem, bohaterowie o zróżnicowanych charakterach są potrzebni, dzięki temu opowiadanko jest barwniejsze, ale mimo wszystko... no, gość w obecnym stanie mi nie podszedł. x'D Nie wiem, prawdopodobnie to kwestia mojego osobistego gustu i przekonań, które tego typu sprawy nakazują rozwiązywać inaczej, bo w moim odczuciu Hei mówiąc przy gościach takie rzeczy nie tylko oczernił matkę, ale i ojca w niekorzystnym świetle postawił... można powiedzieć, że zhańbił jego dobre imię, bo choć on był tutaj ofiarą zdrady, to jednak wyglądało to tak, jakby na zdrady pozwalał, był swego rodzaju pantoflarzem i nie przejmował się pojęciem wierności małżeńskiej (ze strony współmałżonki). Wiesz, to coś w stylu: idziesz ulicą, zaczepia cię przypadkowy jegomość i: "No stary, mówię ci, wczoraj Ci żonkę posunąłem, co ty na to?" a ty: "No... no smutno mi, ale co ja zrobię.". x'D
    Ale mówię, to tylko moje odczucie w kwestii tej sprawy, będące wynikiem indywidualnego systemu wartości. x'D
    No, zwyczajowo życzę weny, opko jest napisane ciekawie, więc z pewnością będę czytać. ^ ^
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Szczerze mówiąc początkowy Hei też mnie troszkę irytował, ale pod innymi względami. Kwestia matki jest bardzo złożona i cały obraz wyjdzie dopiero w późniejszym czasie. Na jego usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że nic, co powiedział, nie było kłamstwem. Ojciec pantoflarzem zdecydowanie nie był, natomiast o zdradach Sayie doskonale wiedział i podobały mu się one coraz mniej. Myślę, że koło rozdziału V zrozumiesz, dlaczego NIE MÓGŁ doprowadzić do sytuacji, w której Sayie chciałaby odwetu za odcięcie od pieniędzy i rozwód. Z moją wiedzą autorki zdecydowanie nie jest to sytuacja jak ze scenki powyżej tylko "Wiem, że właśnie okradają sąsiadkę, ale drugi zbir trzyma nóż na gardle mojemu dziecku, więc nie mogę się odezwać." Jeśli podoba Ci się ten wątek, to myślę, że nie będziesz się nudzić podczas sezonu 2, póki co kwestia trochę sobie poleży i odezwie się tylko w jednym momencie.
      Dzięki, będzie mi naprawdę miło. Może za dużo analizatornii się naczytałąm, ale słowo "opko" źle mi się kojarzy. Ale to tylko ja.
      Pozdrawiam i oby do przeczytania.

      Usuń

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.