Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

sobota, 11 listopada 2017

Rozdział XXVI

Wpatrywałem się chwilkę w ekran telefonu, aż w końcu doczekałem się połączenia z Nowosybirska. Odebrałem je, wymruczałem do słuchawki „poczekaj chwilę, przełączę rozmowę” i zmieniłem ustawienia rozmowy tak, że pomiędzy okładkami rzutnika pojawił się nieco rozedrgany, trójwymiarowy obraz kobiety w podeszłym wieku. Miała białe włosy obcięte na pazia, twarz poznaczoną zmarszczkami i usta podkreślone wyraźnie różową szminką o lekko fioletowym odcieniu, wpisując się tym w stereotypowe wyobrażenie o Rosjance. Jej oczy były niemal białe, ale i tak można było dostrzec, że kiedyś miały odcień intensywnej, chłodnej zieleni. Kamera uchwyciła jeszcze kawałek ściany w kremowym kolorze, częściowo przykrytej pstrokatym dywanem.
- Ty sam teraz? - rozbrzmiało nieco skrzekliwe pytanie z głośnika komórki. Kobieta wyraźnie zaciągała w ten szczególny sposób, jaki zazwyczaj dało się słyszeć u Rosjan na stałe posługujących się swoim językiem ojczystym.
- Tak, bliźnięta jeszcze nie przyszły. Zanim przyjdą, mogę mieć do ciebie pytanie?
- Ty pytaiesz, ja może odpowiem. Szczienok Guyie jest prawie kak moje własne dziecko, mogę mnogo wybaczyć - oznajmiła kobieta. Już od pierwszego wypowiedzianego przez nią słowa słychać było, że przywykła do posłuchu i absolutnej ciszy, gdy mówiła.
- Kojarzysz może nazwisko Bahaj? - spytałem, zakładając nogi na siebie i zaplatając na nich ręce. Musiałem przyznać, że nawet przez telefon Tanya Longmilov, dumna potomkini rosyjskich smoków, robiła wielkie wrażenie i musiałem uciekać się do tych wszystkich psychologicznych sztuczek z po-stawą, żeby nie położyć po sobie uszu. W przeciwieństwie do Zu, czy Bahaja, nie sprawiała wrażenia osoby wyjątkowo silnej, ale cholernie pewnej siebie. Tak pewnej siebie, że w człowieku pękało poczucie jego własnego ogona.
- To kakij Kitajec, tak? Raczej niet - odpowiedziała spokojnie po chwili zastanowienia.
- A Święte Przymierze Łowców lub coś podobnego?
- U nas oczien mnogo Łowców, może i takije się uchowali - stwierdziła luźno. - A oni kakije ważne persony?
- Być może. Szukam właśnie informacji, ale trochę z tym krucho - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Po wczorajszym seansie nagrania z laboratorium Chue, starałem się wieczorem znaleźć jeszcze coś na Internecie. Odnalazłem jedynie kilka sekciarskich stronek i blogów przypominających raczej jakiś fanklub zblazowanych miłośników teorii spiskowych w książkach fantastycznych, niż coś poważnego, za czym staliby ludzie zagrażający komukolwiek. Chociaż może właśnie w tym tkwił cały problem.
- Cóż, nichiewo nie spotka… - przerwało jej pukanie do drzwi.
- To pewnie oni. Wybaczysz na chwilę - wstałem, skinąłem głową z szacunkiem i podszedłem do drzwi, by je otworzyć. W progu zastałem Jyuuro i Abequę.
- To ona? - spytał chłopak bez zbędnych komentarzy. Kiwnąłem głową twierdząco, wpuszczając dziewczynę do środka. - Przyniosę wam coś mocniejszego dla lepszej atmosfery, jak tylko ogarnę się na sali - stwierdził barman, puszczając do mnie oko.
- Jasne, dzięki stary. Jakby coś, to nikogo tu nie ma.
- Spoko. Każdy od czasu do czasu musi się trochę odświeżyć - odpowiedział wesoło Jyuuro. Wolałem go nie wyprowadzać z przekonania, że dziewczyna przyszła tu na schadzkę. Mimo wszystko, był on pośrednio członkiem Czerwonych Sztyletów i mógł mnie wydać, choćby i niechcący. Fakt uprawiania seksu z jakąś przypadkową dziewczyną nie był zupełnie wart jego uwagi.
- Gdzie Shiriki? - spytałem, gdy drzwi się za nami zamknęły.
- Towarzyszy Mikane na pogrzebie brata - oznajmiła, a typowe dla amaroka pozbawienie uczuć w głosie wydało mi się teraz wyjątkowo nieprzyjemne. - Ale ty powinieneś o tym dość dobrze wiedzieć, w końcu przez nasze niedopatrzenie spotkałeś się z nieodpowiednim Hiromu.
- Dla mnie był zupełnie odpowiedni - zachichotałem złośliwie. - Był nawet uroczy. No nic, Tanyu, to jest bardziej urodziwa połówka bliźniaków amaroków - przedstawiłem dziewczynę kobiecie po drugiej stronie połączenia, siadając przed rzutnikiem.
- Abequa, córka Hototo - dziewczyna skinęła krótko głową na znak szacunku i usiadła na fotelu po ukosie.
- Tanya Longmilov - odpowiedziała starsza kobieta. - Pamiętam twojego ojca, był haraszoj dzieciakiem. No, tolko trochę zbyt narwanym. Oczien często wchodził w konflikt ze wsiemi bakeneko w okolicy.
- Nasz ojciec nie żyje od przeszło dziesięciu lat - stwierdziła dziewczyna, jak zwykle automatycznie.
- Przykro mienia w takom razie, to bolsza strata dla lykantropów. A ty z bratem amaroki, da? - spytała kobieta z grzeczną ciekawością. Abequa jedynie skinęła głową w odpowiedzi.
- Panie już się sobie przedstawiły, to może przejdźmy do rzeczy, jeśli pozwolicie - obie skinęły głowami i nawet w tak prozaicznym geście było widać wielką różnicę między charakterami. Choć na pozór obie przewodziły dość dużej grupie ludzi, na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że starsza kobieta była świadoma swojej władzy, a młodsza zyskała ją bez wysiłku i nie zwraca uwagi na ten fakt. Co do mnie… cóż, brakowało mi obu tych cech. - Ze strony Abequy wiem, że w ostatnim czasie zaginęło lub zginęło kilka lykantropów, tak?
- Owszem. Czwórka naszych ludzi na chwilę obecną jest nie do odnalezienia, a jeden z pewnością jest martwy. Jest to dzieło dokładnie tego samego sprawcy, który zabił wcześniej co najmniej dwóch innych Genusmuto. Możliwe, że to nie wszystko. O nich udało nam się dowiedzieć poprzez znajomości.
- Tokio jest oczien gęsto obitajemie przez Genusmuto czeriez rodziny Guyie. Pocziemu pewność, że to niet zwykłe przypadki ot setkow morderstw? - Tanya zdążyła mnie ubiec w tym pytaniu, choć po zobaczonym wczoraj nagraniu polowanie na zmiennokształtnych wcale nie było rzeczą aż tak niewiarygodną.
- Też tak myśleliśmy. Zwłaszcza, że ostatnio nawet nas dotknęły jakieś dziwne rewolucje w równowadze sił mafijnych. Myślę, że o tym najlepiej powinien wiedzieć Hei, dlatego pominę wyjaśnienia - tutaj popatrzyła wymownie na mnie, a ja jedynie wywróciłem oczyma. Nie odczuwałem potrzeby wstydzenia się ze swoich mafijnych powiązań. - Ojciec jednego z Wilków jest policjantem niskiego szczebla, dlatego udało nam się dowiedzieć przy okazji zeznawania w sprawie morderstwa Mikano, że przy wszystkich ciałach odnaleziono dokładnie ten sam symbol. Tylko przy Genusmuto.
- Kakoj symbol?
- Krucze skrzydło spętane łańcuchem - wyszeptałem zamiast dziewczyny. Ta popatrzyła na mnie uważnie.
- Podobno nie wiedziałeś nic o sprawie - stwierdziła. Wydało mi się, że przez chwilę przez idealną maskę przebiły się na chwilę podejrzliwość i niepewność. Pewnie znowu wyobraźnia robiła, co uważała za stosowne.
- Bo nie wiedziałem - westchnąłem, opierając się nonszalancko o oparcie fotela, żeby odciągnąć uwagę umysłu od wspomnień o Chue. - Udało mi się od informatora - Zu by mnie niechybnie zabił w wyrafinowany sposób za takie określenie - pozyskać materiał, na którym pewien mężczyzna zabijał moją mentorkę. Nie była zmiennokształtną, ale stanęła w naszej obronie nie oddając niebezpiecznego środka w ręce napastnika - musiałem zrobić chwilę przerwy, by opanować tempo i barwę głosu. Wiedziałem, że nie jest to odpowiedni moment na noszenie się z żałobą. Zwłaszcza przy dwóch piraniach, które mogły w przyszłości obrócić to przeciwko mnie. - Ten mężczyzna jest wysoko w hierarchii mojej mafii, ale nie to jest najważniejsze. Twierdził, że jest członkiem… może nawet jakimś lokalnym przywódcą organizacji, którą najlepiej przyrównać do mafii. To całe Święte Przymierze Łowców, czy jak oni się tam nazywają, uroiło sobie jakieś totalne brednie o zagrożeniu ze strony Genusmuto i konieczności ich „wybicia” w celu „oczyszczenia rasy ludzkiej”. Przeglądałem dostępną mi część Internetu i natknąłem się nawet na kilku takich pomyleńców, w większości zafiksowanych fanatyków mylących rzeczywistość z bajkami. Nie zmienia to faktu, że jeśli rzeczywiście znalazło się chociaż kilku wariatów wśród mafii, czy na innych podatnych gruntach, mogą faktycznie nie mieć oporów przed zabijaniem. Ale to tylko moja teoria.
- Eto idiotskaia ideia! - warknęła w ojczystym języku Tanya. - Nikto poważny nie budziet wierzył w bajki urodow!
- Według mnie jest to sytuacja prawdopodobna - oznajmiła Abequa, popierając mnie. - Ludzie zawsze mieli tendencje do tworzenia różnych mitologii niepokrywających się z prawdą. Jeśli jakieś stare sekty przetrwały przez kilkaset lat lub ktoś odkopał stare zapiski tuż po problemach z jakimś Genusmuto, mógł pociągnąć za sobą chociaż kilka osób. Przecież są nawet ludzie wierzący w spisek płaskiej ziemi, czy inne takie brednie.
- Dalsze uważam, że to irracjonalnyie. Dwa, czy tri liudi nie będą mafią - kobieta pokręciła głową pobłażliwie.
- Do zabójstwa wystarczy nawet pojedyncze dziecko, jeśli dobrze rozegrać sprawę - włączyłem się do dyskusji. - Ten facet wspominał, że próbuje stworzyć armię i próbował odebrać bardzo mocne serum mogące mu do tego posłużyć. Nie wykluczam, że jest ich kilku. Lub kilku wariatów z bojówką od czarnej roboty na usługach. Dorzucenie do czyjejś roboty z rozkazu swojej ideologii wcale nie jest takie trudne - Tanya westchnęła głęboko. - Myślę, że na wszelki wypadek lepiej być gotowym na ewentualny atak.
- Odin raz obiecałam twojemu dziedowi, że budut pomagać jego rodzinie. Dotrzymam umowy i poszliu tiebie moich liudiej, jeśli ich potrzebujesz - oznajmiła, a ja uśmiechnąłem się, w porę orientując, że nie powinienem szczerzyć się jak dzieciak. Opanowałem mimikę i skinąłem głową z wdzięcznością. - Więcej nie mogu tiebie obiecać, walczy na swoim terenie sam.
- Jasne. To i tak więcej, niż mógłbym oczekiwać - odpowiedziałem z uśmiechem. - Postaram się informować cię na bieżąco o tym, co się dzieje w Tokio.
- Nie nużno. Poka to lokalnyj problem, nic mnie do tego. Skaży mnie tolka, kogda sprawa okaże się sierieznaia - stwierdziła spokojnie i rozłączyła się zaraz po tym.
- A ty? - spytałem, zerkając kątem oka na Abequę. - Masz nieco więcej obaw co do tych całych Łowców niż Tanya, nie?
- Owszem - przytaknęła ruchem głowy. - Ale nie mogę ci powiedzieć teraz, czy Wilki będą się z kimś łączyć. Zwłaszcza na zaproponowanych przez ciebie zasadach. Jest jeszcze za wcześnie na nasze osądy, to zbyt poważna sprawa, żebym decydowała za moich ludzi.
- W takim razie miłego czekania, aż was po kolei wybiją do nogi - stwierdziłem z udawaną lekkością. - Czekam na odpowiedź dwa tygodnie, potem radźcie sobie sami. Wiecie, gdzie mnie znaleźć w razie czego - odpiąłem kabelek łączący rzutnik z telefonem i wsunąłem ten drugi do kieszeni. Rzutnik złożyłem w poręczną walizeczkę. - Tylko, z łaski swojej, drugi raz nie posyłajcie mi tego głąba, jeśli mam sie nie dowiedzieć o waszych sekretach.

~~^.^~~

Idąc przez las świątynny niemal nie zwracałem uwagi na otoczenie, podążając za ścieżką zapachu. Cały czas zastanawiałem się nad tym, czy powinienem się mieszać do tego rąbniętego pomysłu Bahaja i jego „wielkiego” Przymierza. Może rzeczywiście było to tylko dwóch, trzech świrów z nadmiarem wolnego czasu i testosteronu, a ja wkręcałem sobie bogowie jedni wiedzą co. Jednak miałem przed oczyma ten obłęd w zachowaniu Bahaja z końca nagrania, to przeświadczenie o własnej wielkości. Może i nigdy nie uważałem go za osobowość wybitnie przyjemną, ale z pewnością nie był idiotą. W dodatku, cały czas w głowie siedziała mi ta mistyczna armia. Przecież, nawet, jeśli nie teraz, mógł w przyszłości znaleźć jakiś sposób na skompletowanie jej.
Tylko, czy ja w ogóle powinienem się w to mieszać? Przecież byłem jedynie zwykłym kokko, bez względu na to, jakich cudownych i heroicznych czynów dokonali moi przodkowie. Według legendy tępili złe demony zagrażające ludziom i nauczali sekretów lecznictwa, ale co z tego można było przypisać mnie? To niedorzeczne. Gdybym się nie mieszał w niczyje sprawy, to…
Chue. W mojej głowie pojawiło się nagle to jedno słowo i nie chciało jej opuścić. Moja mentorka, dobra przyjaciółka, w zasadzie niemal matka mafijna. Popełniła samobójstwo w niezbyt przyjemny sposób, nie dla jakiś bliżej nieokreślonych Genusmuto. Zrobiła to, by MNIE chronić. By Bahaj póki co nie miał narzędzia do zaatakowania MNIE. Jeśli się zastanowić na poważnie, to może nie zdemolowała swojego laboratorium w przypływie paniki, czy wściekłości, jak początkowo zakładałem. Może zrobiła to właśnie po to, żeby przyciągnąć moją uwagę i żebym od razu stwierdził, że doszło do jakiejś walki. Może nawet i… nie, za dużo snuję odklejonych od faktów domysłów. Nie zmieniało to jednak faktu, że decyzja została podjęta za mnie w momencie, kiedy ten skurwysyn ośmielił się wciągnąć w to wszystko moją kochaną Chue.
Nawet, nie zauważyłem, kiedy znalazłem się przed wejściem do Memoriae. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, było otwarte. Nie powiem, żeby nie wzbudziło to moich podejrzeń. Powęszyłem wysoko w powietrzu, ale zmysły na poziomie kokko nie odszukały nic prócz typowych zapachów lasu i jego fauny.
Wszedłem do środka, cały czas na lekko ugiętych nogach i gotowy do zmiany w zwierzę. Jak zwykle, powitały mnie fotokomórki. Do tej pory były zgaszone, więc może rzeczywiście Xin’ai przestała się bawić w te durne szarady?
Przeszedłem do jednej z salek między regałami. Powoli zaczynałem się już orientować w układzie Memoriae. W tej z pozoru irracjonalnej i nieprzewidywalnej strukturze przewężeń, ślepych korytarzyków i wybrzuszeń. Nie oznaczało to jednak, że byłbym w stanie stworzyć cokolwiek, co można by nazwać planem. Jak sama Xin’ai to stwierdziła, biblioteka była miejscem żywym. W dodatku prawdopodobnie była kobietą, bo lubiła być złośliwa i zmieniać położenie książek w najmniej oczekiwanym momencie. Chociaż równie dobrze mogła to być wymówka demonicy po nieodnalezieniu jakiejś pozycji.
- Jak zwykle w odpowiednim momencie – usłyszałem za sobą. Zdążyłem się już przyzwyczaić do niekontrolowanego pojawiania się i znikania Strażniczki, więc jej nagłe objawienie nie było dla mnie niczym zaskakującym. – Właśnie próbowałam zreperować pewną bardzo starą książkę, masz chwilę?
- Jeżeli jest to książka o Świętym Przymierzu Łowców, to z największą chęcią - odpowiedziałem lekko, przeciągając się. Kobieta zaśmiała się w odpowiedzi.
- Jak ty mnie dobrze znasz. Memoriae cię wybitnie lubi, więc prawdopodobnie możemy porozmawiać dłużej.
- A gdyby mnie nie lubiła? - uniosłem znacząco brew. Mimo gróźb Xin’ai na początku naszej znajomości, jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się wyjść z Memoriae później niż po dwóch, trzech dniach.
- Nie kpij. Jak będziesz miał odrobinę szczęścia, to pewnie jeszcze natkniesz się kiedyś na Huancho, który tu się zapodział jakieś trzysta lat temu i od czasu do czasu straszy przypadkowych Guyie - Xin’ai uśmiechnęła się złośliwie, a intuicja mi podpowiedziała, że nie kłamała. - Albo jego ścierwo, trudno stwierdzić. W każdym razie, jego biblioteka nie polubiła  i biedak nie mógł znaleźć wyjścia, a po jakiś stu latach sobie odpuścił.
- Do rzeczy, kochana, do rzeczy - upomniałem ją.
- Jaki niecierpliwy! Gdybyś miał tyle lat, co ja, już dawno przestało by ci zależeć na paru minutach - prychnęła rozbawiona.
Mimo wszystko, kobieta poprowadziła mnie przez labirynt korytarzy do jednej z większych przestrzeni, teraz malowniczo zawalonej całym stosem książek. Rozejrzałem się wśród nich i zauważyłem, że niektóre były naprawdę stare, pisane jeszcze na antycznym papierze i składane w harmonijkę. Niektóre były opisane z wierzchu po chińsku, niektóre po japońsku lub nawet w językach europejskich. Część doczekała się ilustracji.
- To wszystko to… - zacząłem, ale Xin’ai pokiwała głową.
- Nie „to wszystko”, tylko „tylko tyle” - poprawiła mnie. - Jak skończysz, to mam tak na szybko co najmniej cztery razy tyle. A to tylko podstawowe informacje.
- Co… ale… jak? - wydukałem w końcu. Wiedziałem, że Memoriae jest wyjątkowo wielką biblioteką, ale ten „zestaw podstawowy” liczył co najmniej sto ciężkich tomiszczy i tysiące cieńszych. A mówiliśmy tylko o jednym, dość wąskim temacie.
- Chyba zdążyłeś już się zorientować, że z Łowcami użeramy się już dłuższy czas - stwierdziła, nonszalancko siadając na jednym ze stosików książek. - To jedynie jakiś ogólny rys historyczny i część najczęstszych metod stosowanych podczas polowań.
- Czyli to jednak jest rzeczywiście coś więcej niż kilku oszołomów? - spytałem, wciąż nie dowierzając rozmiarom informacji.
- Tego nie powiedziałam. Nawet ja nie jestem wszechwiedząca. Mogę ci pokazać przeszłość, teraźniejszości szukaj sobie sam - stwierdziła, wzruszając ramionami. Wbrew jej słowom, miałem wrażenie, że dokładnie wie, co się dzieje obecnie. Zawsze była lepiej doinformowana od kogokolwiek, ze mną na czele. - Ale to, co kiedyś było potęgą, niekoniecznie teraz musi nią być.
- A Łowcy nią byli?
- Owszem. Jeśli miałabym porównywać, to w moich czasach Łowcy spokojnie mogli się równać liczebnie z demonami czystej krwi. Mieli swoje własne sieci informacyjne, ośrodki naukowe i inne takie. Większość „egzorcystów” i innych kapłanów określanych mianem walczących ze złem była po prostu Łowcami – oczy kobiety przeszły dziwną mgłą, jak gdyby przypominała sobie na bieżąco wszystko, co się stało setki lat temu. – Najprawdopodobniej to oni stali za wymarciem demonów pięćset lat temu. Chociaż pewna być nie mogę, równie dobrze późniejsze przechwałki mogły się rozmijać z rzeczywistością, a Fala nie była zupełnie z nimi powiązana.
- Fala? - rozsiadłem się ze skrzyżowanymi nogami na podłodze. Miałem dziwne wrażenie, że czeka mnie dłuższa opowieść.
- Szybko łapiesz - demonica skinęła głową z uznaniem. – Tak… „Fala” to może niedokładne określenie, ale takie się już przyjęło. Po prostu pewnego dnia zaczęło nagle wymiatać wszystkie demony. Nie umierały, a po prostu rozpadały się na kawałki bez wyraźnego powodu. Część z nas przeżyła, ale był to mały odsetek. Mniej więcej wtedy uciekłam do Memoriae i już w niej zostałam. Z tego, co dowiedziałam się przez informatorów, gdy w późniejszym czasie jakiś demon czystej krwi wychodził z ukrycia, spotykał go taki sam los, jak tych pierwszych. Sam rozumiesz, że mi się póki co nie śpieszy z dezintegracją - przygryzła figlarnie język, ale jej twarz i ton głosu były zupełnie poważne. - Może kiedyś, jak będę miała już dość tego wszystkiego.
- Czyli to nie Łowcy wybili demony?- spytałem, rozumiejąc coraz mniej.
- Tego nie powiedziałam. Możliwe, że to oni wymyślili jakieś tajemne cholerstwo działające na naszą magię, czy coś - kobieta roześmiała się, odsłaniając rząd zwierzęcych zębów. - Ale równie mocno obstawiałabym tajemne Kosmiczne Bractwo Miłośników Dżemu lub układ architektoniczny Marsa.
- A Genusmuto?
- Nie martw się, nie rozpłyniesz się w pianie morskiej - prychnęła. - Moja teoria jest taka, że macie w sobie za dużo pierwiastka ludzkiego, by to „coś” na was działało. Ale to jedynie moja teoria i niekoniecznie musi się zgadzać z rzeczywistością.
- Jasne - mruknąłem pod nosem. - To…
- To weź tamtą białą książkę do domu i ją napraw. Ja się nie mogę dogrzebać do lnianych nici - odpowiedziała, wskazując ręką na bliżej nieokreślony stosik na ledwo trzymającym się na nogach stole. Jak zwykle Xin’ai była krok przede mną, o cokolwiek by nie chodziło.

~~^.^~~

Zerknąłem niepewnie na Sano-ojisana. Mężczyzna siedział na ławce przed salą sądową z nonszalancko założoną nogą na nogę. Muszę przyznać, że wyglądał naprawdę świetnie w czarnym garniturze z niebieskimi lamówkami klap marynarki i guzikami przy mankietach… tak poważnie i dystyngowanie.
- Jesteś pewien, że wiesz, co robimy? - spytałem w końcu, po czym pociągnąłem spory łyk nieco błękitnawej cieczy z plastikowej butelki.
- Przecież ci mówiłem, że mamy naprawdę duże szanse, tak? Hei, wyluzuj, to tylko sprawa o spadek, nie o ludobójstwo - mężczyzna zerknął na mnie kątem oka znad lektury. - Mam nadzieję, że nie przyniosłeś do sądu nic niepowołanego - dodał, dość jednoznacznie zerkając na trzymaną przeze mnie butelkę.
- Oczywiście, że nie - prychnąłem, nieco urażony. Naprawdę nie rozumiałem, jak mężczyzna mógł mnie posądzić o aż taką lekkomyślność. - Zwykłe zioła na uspokojenie, nic więcej - nie było to do końca kłamstwo, choć i prawda nie była mu bliska. Niebieski kolor woda uzyskała przez zioło pokazane mi przez Xin’ai. A konkretniej wywar z malutkich, niebieskich listków o dość intensywnym, słodkim zapachu. Wcześniej już wypróbowywałem dla pewności specyfik i doszedłem do wniosku, że najlepiej działał jako schłodzony wywar. Napój, który miałem przy sobie był dość mocno rozcieńczony i zabrałem go głównie dla efektu placebo, żeby przekonać własny niepokój, iż wszystko mam pod kontrolą.
- Myślałem, że Soujirou przyjedzie razem z tobą - stwierdził w końcu, odkładając akta.
- Został z naszym nowym podopiecznym - odpowiedziałem wymijająco. Dopiero teraz skojarzyłem, że Sano-ojisan w zasadzie chyba nie wie o Xiaogou… chociaż mogłem się mylić.
- Macie zwierzątko?
- Coś w tym stylu - zachichotałem na porównanie dzieciaka do zwierzątka domowego. Jak dla mnie, określenie to było zupełnie na miejscu, ale podejrzewałem, że Soujirou by się ono zdecydowanie nie spodobało. - Jak to tam w ogóle wygląda? - spytałem, kiwając głową w stronę drzwi sali, przed którą czekaliśmy.
- Tak jak zwykle, wejdź… a, prawda! Twoja ostatnia sprawa była jeszcze przed nowelizacją ustawy o sądownictwie. Oficjalnie stroną pozywającą jest Sayie-chan, więc to ona i Miyagiji-chan będą zeznawać pierwsze, formułując oskarżenia. Potem wejdziemy my i opowiemy naszą wersję, a na koniec odpowiemy na zarzuty, które postawi nam sąd. A dalej, po małej przerwie będzie druga część rozprawy. Ta ze świadkami, konfrontacją i tak dalej. Wyrok powinien się tak do końca tygodnia pokazać w oficjalnej nocie.
- Mówiłeś, że nie jestem kryminalistą - mruknąłem, przysuwając butelkę do ust.
- To tylko kwestia języka. Po prostu najpierw opowiemy sami, co mamy przekazania, a potem sąd się będzie pytał, a my mu odpowiemy i tyle. A w zasadzie pytać będą ciebie, a odpowiadać będę ja, chyba że będziesz chciał osobiście coś uściślić. Lepiej tego nie rób. Nie wiemy, jakie będzie nastawienie sędziego po wystąpieniu naszych dziewczyn, a zły dobór słów może nas później postawić w niekorzystnej sytuacji. Wszystko jasne? - przytaknąłem, zerkając ukradkiem na zegarek na nadgarstku. Był to stary, szwajcarski chronometr należący wcześniej do matki Soujirou. Nie chciałem go brać, wiedząc o wartości, jaką miał, ale słowa mojego kochanka były jednoznaczne - „Oddasz, jak wygrasz rozprawę”.
Na korytarzu rozległ się stukot obcasów i po chwili zza rogu pojawiły się dwie kobiety. Moja matka ubrała się w dość krótką, czerwoną sukienkę i czarne szpilki robiące wcześniej tyle hałasu, a tuż za nią kroczyła dumnie smukła kobieta koło trzydziestki w czarnej garsonce z niebieskimi oblamówkami. Wyglądało mi to na żeńską wersję garnituru prawniczego. Jej twarz była niemal trójkątna, co podkreślały dodatkowo ostre okulary o czarnych oprawkach i fryzura - wysoki kok z szeroką, prostą grzywką. Kurwa, Hei, nie masz nic lepszego do roboty?! Zastanawiać się nad ciuchami w takiej sytuacji… Sam się dziwiłem sobie, że byłem w stanie zwracać uwagę na takie pierdoły, podczas gdy nie miały one teraz żadnego znaczenia.
- Witam pana, Toguchi-bengoshi - przywitała się wyniośle prawniczka. Od razu zwróciłem uwagę na dobór słownictwa - wręcz pogardliwy i podkreślający pewność siebie kobiety. <<w sytuacji, gdy zwracamy się bezpośrednio do prawnika należałoby użyć "sensei" zamiast "bengoshi". Użycie tego drugiego uznawane jest w takiej sytuacji za niegrzeczne; przyp. aut.>> - Mam nadzieję, że wie pan, co robi. Szkoda by było stracić tak dobry wynik dla marnych paru jenów - miałem już jej coś odpowiedzieć, gdy Sano-ojisan powstrzymał mnie, kładąc dłoń na moim przedramieniu.
- Wyrok jeszcze nie zapadł, Miyagiji-san - odpowiedział spokojnie i pokazowo zerknął na zegarek. - Do rozprawy jeszcze dwie minuty. Sądzę, że powinna się pani zacząć przygotowywać.
- Odpuść sobie, Sano. Za dużo już i tak namieszałeś razem z tym moim niewydarzonym synalkiem - prychnęła raszpa i podążyła za swoją prawniczką. Popatrzyłem na Sano-ojisana, a ten uśmiechnął się ciepło.
- Obie są dość temperamentne, nie przejmowałbym się taką pokazówką - stwierdził luźno, po czym dodał: - Podejrzewam, że chciały ciebie jakoś zastraszyć, żebyś wypadł mniej wiarygodnie. Ale my się nie damy, nie, młody? - zażartował, popychając ramieniem moje ramię. Nie mogłem się nie roześmiać.

~~^.^~~

- Więc mówi pan, że pański klient twierdzi, jakoby pani Tsukigami-Honami sprowadzał za życia swojego poprzedniego męża mężczyzn w celu odbycia z nimi stosunków seksualnych. Ale czy ma pan na to dowody? Powódka natomiast dostarczyła mi dowody świadczące o dość bogatym życiu seksualnym pana klienta - było już mi niedobrze od całej tej gadaniny. Siedziałem przed sądem już chyba z godzinę, ciągle kręcąc się w kółko i starając nie usnąć. Naprawdę nie wiem, jak Sano-ojisanowi udawało się zachować spokój i cały czas odpowiadać tym formalistycznym tonem. Wolałem nawet nie wnikać, co ta stara prukwa naopowiadała tu przed nami. Gdyby teraz przede mną stanęła, zabiłbym ją nawet i długopisem, którym szurał od dłuższego czasu sędzia, człowiek, delikatnie rzecz ujmując, „niekojarzony z hucznymi imprezami”.
- Z całym szacunkiem, wysoki sądzie, ale życie towarzyskie mojego klienta nie wnosi nic do sprawy. Mówimy tutaj o spadku, który został odziedziczony w momencie, gdy mój klient miał niespełna 14 lat, a jego późniejsze zachowanie nie zmienia faktów zastanych w momencie, o którym procedujemy. Co do dowodów po naszej stronie, ich brak wynika zarówno ze wspomnianego już wieku, jak i zaufania wobec matki i jej poczucia macierzyństwa.
- Pozwany dostał już większość dóbr posiadanych ówcześnie przez pana Guyie, w tym posiadłość o powierzchni przewyższającej rzeczoną oraz sumę pieniędzy pozwalającą na dogodne życie. W jakim celu zatem potrzebna jest pana klientowi dodatkowo posiadłość leżąca w bloku… - mężczyzna zerknął do papierów. Kręciliśmy się w kółko, ciągle i na nowo powtarzając dokładnie tę samą litanię pytań i odpowiedzi różniących się co najwyżej doborem słów. Sam się sobie dziwiłem, że jeszcze nie wstałem i rzuciłem „żona pana sędziula nie lubi, że na siłę tak przedłużasz ten cyrk, czy co?” lub czegoś podobnego. - ...leżącej w bloku 27 Ikebukuro? <<W Japonii rzadko kiedy nazywa się małe ulice. Numeruje się za to pola pomiędzy nimi i w ten sposób oznacza adresy. Tutaj numer przypadkowy; przyp. aut.>>
- Mój klient twierdzi, że intencją spadkodawcy było przekazanie całości swojego dobytku swojemu synowi, a pominięcie posiadłości, o którą toczy się rozprawa było jedynie wynikiem nieznajomości dokładnych zapisów prawa i jego terminologii. Pani Tsukigami-Honami jest obecnie małżonką pana Honami, w związku z czym możliwa jest jej przeprowadzka do domu swojego małżonka oraz zapewnione są jej warunki bytowe. Zgadzamy się jednak na zadośćuczynienie w postaci czwartej części posiadłości wraz z terenem jej przyległym wypłaconej po sprzedaży terenu lub zrzeknięciu się praw przez powódkę - zerknąłem znudzonym wzrokiem na prawnika, ale ten tego nie zauważył. Jego mina nie wyrażała zupełnie nic, jak gdyby był zupełnie przyzwyczajony do takiego powtarzania się po dziesięć razy… W sumie powinien być przyzwyczajony. Jeśli wszystkie rozprawy się tak toczyły, to ja się nie dziwiłem, dlaczego sądy się ciągle rozbudowują żeby wyrobić z terminami.
- Rozumiem. Czy jest jeszcze coś, o czym pana klient chciałby poinformować sąd przed zakończeniem sesji wywiadowczej rozprawy? - tylko szok wywołany przez to zdanie uchronił mnie przed rzuceniem na głos „Wreszcie!”.
- Nie. To wszystko, co mój klient chciałby przekazać wysokiemu sądowi. Chciałby jedynie nadmienić, iż mediacje zostały zerwane ze strony powódki.
- W takim razie zarządzam półgodzinną przerwę na naradę sądu. Po jej zakończeniu rozprawa zostanie wznowiona na sesji konfrontacyjnej - mężczyzna wstał, a zaraz po nim milcząca dotąd dwójka ludzi po obu jego bokach. Cała trójka wyszła bocznymi drzwiami, a ja pozwoliłem sobie na westchnienie ulgi.
- Już myślałem, że to się nigdy nie skończy - rzuciłem, kładąc się na stole.
- Miyagiji-chan najwyraźniej postanowiła grać na czas, licząc, że nie wytrzymamy presji. Tania sztuczka, ale czasem skuteczna - oświadczył mężczyzna z miną znawcy. - Chodź, wyjdziemy do kawiarni sądowej, nie powinniśmy zostawać na sali sądowej na przerwie.
- Jasne, już nie mogę patrzeć na te ławki… - wymruczałem i z ociąganiem wstałem na równe nogi. - Przejdźmy się, tyłek mi chyba odpadnie zaraz od pleców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.