Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

piątek, 21 lipca 2017

Rozdział IV

- Myślisz, że ten będzie pasował? - spytałem, przykładając sobie szklaną buteleczkę w ciemnoszkarłatnym kolorze do paznokci.
- Skoro ci się podoba… Nauczyciele naprawdę nie mają nic przeciwko twoim paznokciom? - spytał Soujirou, pochylając się nade mną przez ramię. Albo był nad wyraz niedomyślny, albo nieświadomy własnych potrzeb, albo robił to specjalnie. Tę pierwszą opcję spokojnie można było odrzucić, w końcu w co drugim filmie pojawiały się takie „przypadkowe gesty” i nie uwierzę, żeby aktor nie rozpoznawał ich w życiu codziennym.
- Wcisnąłem im jakiś kit, że muszę mieć utwardzoną płytkę paznokcia, bo choruję na cośtam-diozę i tyle. Syn lekarza przecież wie, co mówi. A skoro już muszę, to niech to jakoś wygląda. Zresztą, nie takie rzeczy u nas przechodzą, to prowincjonalna szkoła dla niezbyt ogarniętych dzieci - wzruszyłem ramionami, kątem oka zauważając przepiękne turkusowe cyrkonie w kształcie lisków.
Niebieski pasuje ci do oczu” mignęło mi wspomnienie wczorajszego wieczoru. Cholerny Zu…! Sięgnąłem po nie i sprawdziłem, czy aby na pewno zmieszczą się na moich paznokciach z odpowiednim marginesem. Zadowolony z efektu wrzuciłem paczuszkę razem z lakierem do koszyka. - No, to teraz jeszcze jakiś czarny mat, bo mam tylko perłowy, a nie będzie pasował… O, Rimelki! Błyszczące… zwykłe… i maty. No, to możemy iść już do kasy, Sou… - nie dokończyłem, bo mężczyzna stał kawałek dalej i rozmawiał z jakąś kobietą. Była młoda i miała „medialną urodę” o wyraźnie zachodnich rysach. Rude, kręcone włosy, długie nogi niemal zupełnie nieosłonięte przez nierzucającą się w oczy sukienkę i zielone, uśmiechnięte oczy. Soujirou był dość pochłonięty w rozmowie o jakiś planach wizualnych, dlatego z lekką irytacją zacisnąłem zęby i odszedłem, zostawiając mężczyznę samego z nieznajomą. Jak on śmiał mnie tak olewać! Przyszedł ze mną...!
Mimo swoich zdobyczy, wyszedłem ze sklepu w parszywym humorze. Miałem nadzieję, że wieczór w laboratorium choć trochę poprawi mi samopoczucie. Zaraz, tylko czy zostawiłem w Czerwonej Twierdzy coś, co nie rozpuści mi połowy paznokci… No nic, najwyżej wezmę trochę spirytusu, powinien się gdzieś jeszcze uchować przed pijackimi zapędami Sztyletów.
- Yo, xiao Hei - usłyszałem za sobą męski głos. Momentalnie się obróciłem i zobaczyłem przed sobą uśmiechniętego Zu. Od razu widać było po nim, że coś ukrywa. Nigdy nie zwracał się do mnie po chińsku, a „xiao” dodawał tylko i wyłącznie, gdy ironizował lub był wściekły. Nie wyglądało mi to ani na jedno, ani na drugie. - Stęskniłeś się za mną, kotku? - spytał, podchodząc i sięgając do mojej talii. Z lekkim wahaniem pozwoliłem mu przyciągnąć się do siebie w zupełnie kobiecy sposób.
- O co tym razem wam poszło? - spytałem szybko, odginając nieco głowę, by uniknąć pocałunku.
- Musisz od razu wyciągać nieprzyjemne rzeczy? - wymruczał mi uwodzicielsko do ucha, ale zbyłem go i wysunąłem się z uścisku.
- Chue mówiła, że znowu się o mało nie pozabijaliście z Bahajem. Chyba ci nie muszę tłumaczyć, że jeśli Fangji shifu się dowie, że byłem w to jakoś zamieszany, to i mi się oberwie po uszach. Chociaż chcę wiedzieć, za co - prychnąłem, wypatrując samochód mężczyzny. Zu tylko westchnął, wywracając oczami.
- Porozmawiamy na miejscu, tutaj zbyt wiele uszu się kręci - stwierdził w końcu i odwrócił się. Zrozumiałem, że mam za nim iść, dlatego niezbyt zadowolony podążyłem za mężczyzną aż do czarnego BMW o agresywnych rysach. Szczerze mówiąc, nie interesowałem się zbytnio motoryzacją, ale podejrzewałem, że fura Zu była droższa, i to o wiele, od eleganckiego, sportowego samochodu Soujirou.
Zu był dobrym kierowcą, może jedynie nieco zbyt „sportowym” jak na moje standardy. Mój zmysł bezpieczeństwa wariował, gdy na pełnym pędzie braliśmy nawet ostre zakręty, a każdy samochód ponadprzeciętnej jakości stanowił pretekst do ulicznej zaczepki. Nie mogłem jednak odmówić mu zdolności prowadzenia auta w taki sposób z niemal beztroską elegancją i pewnością siebie mistrza rajdowego. Mimo że najbardziej odpowiadał mi wyważony sposób jazdy Shena, z dwojga złego wolałem już rozbijać się po Tokio z przytupem godnym „Fast and Furious” Zu niż pozwolić się wieźć przez kogoś, komu nie ufałem do końca.
Gdy wreszcie dojechaliśmy na miejsce i mężczyzna zaparkował w iście filmowym stylu z zarzuceniem samochodem przez przednią oś, odetchnąłem z ulgą. Wyszedłem z samochodu i dopiero po kilku sekundach zauważyłem, że Zu niespokojnie rozgląda się dookoła, najwyraźniej czegoś lub kogoś szukając.
- Coś nie tak? - spytałem, machinalnie przejmując nerwowy nastrój. Ten popatrzył na mnie automatycznie z nieufnością w oczach i dopiero po ułamku sekundy złagodził wyraz twarzy.
- Nie… chyba nie. Może jestem przewrażliwiony - stwierdził w końcu, ale widziałem, że nie rozluźnił się do końca. Chcąc się uspokoić, powęszyłem w powietrzu, skupiając całą swoją uwagę na wszystkich pięciu zmysłach i dopiero wtedy do mnie dotarło - było stanowczo za cicho. Oczywiście, zwykle nikt nie urządzał głośnych przedstawień na środku parkingu przed posiadłością szefostwa, jednak nawet w środku nocy można było dosłyszeć jakieś odgłosy kłótni, czy choćby szczęk broni w dojo, z którego wychodziło na parking przesłonięte jedynie kratką okno. Popatrzyłem na Zu pytająco, ale ten jedynie uśmiechnął się do mnie niezbyt przekonująco.
- Chodźmy już, chyba nie chcesz sterczeć tyle na podjeździe, co? - spytał z zasiedziałą lekkością.
-T-tak, jasne - skinąłem głową z wahaniem. Podążyłem za mężczyzną, podświadomie chowając się za jego plecami. Zu otworzył jedną ręką drzwi, z którymi ja zazwyczaj musiałem się przepychać całym ciężarem ciała i przepuścił mnie przodem pod swoim ramieniem.
Miałem właśnie wejść na pierwszy stopień schodów prowadzących do kwater najwyższych członków triady, gdy zostałem popchnięty przez Zu od tyłu po ukosie tak, że wylądowałem w szczelinie między schodami, a ścianą. Następnym, co usłyszałem, były dwa strzały, a potem poczułem przeszywający ból lewego ramienia tuż przy łopatce. Wrzasnąłem. Oczy przesłoniły mi się łzami. Popatrzyłem w lewo. Zobaczyłem ruchomą, czarną plamę. Czyli Zu wciąż żył. Zacisnąłem zęby i sięgnąłem do kieszeni. Kurwa mać! Dlaczego nie mam przy sobie ani jednej tabletki?!! Przecież zawsze nosiłem chociażby zwykłą morfinę.
Zacisnąłem zęby, walcząc z bólem. Spróbowałem poruszyć palcami ręki. Okazało się to niemal niemożliwe. Palący ból towarzyszył wszystkiemu, nawet oddychaniu.
Kolejne strzały. Tym razem byłem już pewny, że należące do Zu. Potem jeszcze trzy, ktoś coś krzyknął. Strzelił raz.
Krew spływała mi szeroką strugą po plecach w dół aż do pośladków. Czułem, jak pode mną tworzy się powoli kałuża. Lepka, ciepła, wręcz gorąca… i moja. Czułem, jak razem z nią powoli ucieka moje życie.
- ...i!!! Hei!!! - coś szarpnęło mnie za kostkę. Popatrzyłem niewidzącym wzrokiem i zobaczyłem charakterystyczne różowe pasemka na grzywce Shena. Chłopak był teraz dla mnie niewyraźną plamą czerni, brązowawego pomarańczu i właśnie różu. - Hei, do cholery jasnej, nie umieraj mi tu! - krzyknął Shen i szarpnął mną mocno, zmuszając do wstania. Zostaw mnie tu w spokoju, ja nie chcę!
Wszystko we mnie krzyczało.
Shen wepchnął mnie w ukryte w ścianie drzwi do ciasnego, szarego korytarza i pociągnął za sobą.
- Nie mogę cię osobiście odwieźć, a choćby jedna zbędna minuta jest ryzykiem, że ktoś cię znajdzie. Musisz jak najszybciej uciekać - głos Shena był mocny i pewny. Chyba nieco drżał, ale w tym stanie niczego nie byłem pewny. Słyszałem, że mężczyzna był już zmęczony.
- Shen, co tu się, do cholery, dzieje? - w końcu udało mi się zmusić do wyplucia z siebie słów. Przystanęliśmy, żebym mógł wziąć głębszy oddech. Krzyknąłem z bólu, kiedy skóra weszła w kontakt z lodowatym metalem na ścianie.
- Jakimś cudem Smoki Hongo doszły do naszych magazynów chwilę po tym, jak Zu wyjechał po ciebie. Wygląda na to, że byli dobrze zorientowani i… pokaż mi to - Chińczyk obrócił mnie delikatnie, acz stanowczo i sięgnął ręką do postrzału. - Wiedzieli, kiedy powinni zaatakować. Wszystko wygląda na zbyt dobrze zgrane, żeby było przypadkiem - mówił szybko i głośno, jak przywódca militarny. Fangji shifu zapewne kazał mu zająć się moim przyjazdem. Zresztą, nie ze względu na mnie tylko na niego. Syknąłem, gdy Shen pociągnął za szmatę na moim barku. Pot po mnie spływał, wypalając ranę i szczypiąc w oczy. - Musisz sobie jakoś poradzić. W razie czego masz to - chłopak wepchnął mi w zdrową rękę dość ciężki, mały przedmiot. Prawdopodobnie jakiś pistolet. - Jak tylko przekroczysz granicę naszego terenu, wyrzuć go gdzieś, chyba, że będziesz podejrzewał, że ktoś cię śledzi. Z tym poradzisz sobie jakoś sam, w końcu znasz podstawy medycyny. Jak tylko będę miał możliwość, zadzwonię do jednego z naszych lekarzy, żeby do ciebie podjechał, ale nie spodziewałbym się nikogo dzisiaj. Musisz jakoś przeżyć tę noc na własną rękę. Aha, omijaj jasne miejsca, twoje uszy wystają, a ty chyba nie chcesz się tłumaczyć policji, skąd ten postrzał. Powodzenia - po tych słowach Shen rozpłynął się w cieniu, a ja zostałem sam. Zacisnąłem zęby i zebrałem w sobie wszystkie resztki woli przetrwania. Zmusiłem się do odepchnięcia od ściany i powłóczenia przed siebie.
~~^.^~~

Z daleka widziałem, że w salonie migocze telewizor. Pewnie powinienem go również słyszeć, ale żaden dźwięk do mnie nie docierał. Oparłem się bokiem o ścianę. Wziąłem dwa ciężkie oddechy, żeby uzupełnić zapas tak brakującego mi ciągle tlenu. Lepiłem się od potu i krwi. Moje ciało płonęło żywym ogniem, a umysł w każdy dostępny mu sposób wrzeszczał, żebym usunął źródło jego paniki. Ostatkiem woli sięgnąłem do metalowej poręczy i przewlokłem się na pierwszy stopień schodów, wciągając do góry za pomocą zdrowej ręki. Nieuważnym ruchem zahaczyłem o wystającą gałąź jakiegoś kwiatka raszpy. Tylko cudem udało mi się stłumić krzyk. Do kurwy nędzy! Mówiłem, żeby to wypierdolić już dawno temu!!! Przejście siedemnastu dalszych stopni wydawało się być wyczynem nie do wykonania.
- Heisuke, to ty? - usłyszałem kobiecy głos. Kurwa mać!

2 komentarze:

  1. Kurde, niespodziewany zwrot akcji!
    Cholernie szybko się to wszystko zadziało; najpierw spokojny wypad na herbatkę, a sekundę po nim strzelanina... człowiek nie zna dnia, ani godziny, co nie? x'D
    Coś czuję, że matka narobi liskowi kłopotów... albo postanowi go dobić, trudno stwierdzić. x.x
    No, w każdym razie życzę Ci mnóstwa weny i pozdrawiam! :) A rysunek jest śliczny. ^-^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie? Pierwotny rozkład rozdziałów zakładał, że Herbatka była w innym rozdziale, a postrzał w innym, ale dużo bardziej podoba mi się takie tempo. Wiesz, zrównoważenie komedii i dramatu, te sprawy.
      Oj narobi, i to jeszcze jakich. Ale nie uprzedzajmy faktów :D
      Dzięki, właśnie się zacięłam na sprawdzaniu. A rysunek może nawet kiedyś wystawię na sprzedaż lub jako nagrodę w konkursie.
      Pozdrawiam.

      Usuń

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.