Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

sobota, 11 listopada 2017

Rozdział XX

Rozparłem się w fotelu, zakładając nogę na nogę i oczekiwałem, aż któreś z bliźniaków wykona pierwszy ruch. Znajdowaliśmy się w pomieszczeniu zupełnie różniącym się od reszty rudery - metalicznie szare, wyraźnie odświeżone ściany nie przyprawiały o mdłości, a dawały poczucie stateczności i wyciszały, podkreślając elegancję ascetycznego umeblowania w odcieniu gustownej, nieco połyskliwej czerni. Nie wiem, jakimi środkami zdobyli aż tyle pieniędzy, ale na biurku naprzeciw okna przesłoniętego pionowymi żaluzjami w kolorze spłowiałej czerni stał dumnie jeden z nowszych modeli Maca. Po pokoju rozchodził się cykliczny dźwięk przeskakującej wskazówki zegara analogowego.
- Myśleliśmy, że nie będziesz działać aż tak szybko - stwierdziła w końcu Abequa czystym głosem, stawiając przed nami nieoznakowaną butelkę z bezbarwną cieczą. Jedno pociągnięcie nosem wystarczyło mi, by rozpoznać w cieczy czystą wódkę niezbyt zidentyfikowanego pochodzenia. Nie podobał mi się zupełny zanik jakichkolwiek oznak „człowieczeństwa” w głosie, ale nie miałem na to wpływu i byłem świadomy, że musiałem się do niego przyzwyczaić, żeby prowadzić jakiekolwiek dłuższe negocjacje.
- Obawiam się, że nie mam komfortu nieograniczoności czasowej - odparłem lekko. Byłem pewny, że oboje doskonale widzą, co mi siedziało w sercu. - Ale chyba zdążyliście już podjąć decyzję.
- Znamy swoich ludzi i moglibyśmy ci odpowiedzieć w każdej chwili. Chcieliśmy jeszcze poznać twój punkt widzenia - Shiriki bez skrępowania przyglądał mi się bez mrugnięcia okiem. Wątpiłem, by ktokolwiek potrafił nie czuć się nieswojo pod jego spojrzeniem. Powoli zaczynałem rozumieć, skąd taki strach przed Piekielnymi Bliźniętami - człowiek nigdy nie był pewien, co zrobią w następnej sekundzie, bo nie widział ich stosunku do siebie.
- Ale neutralny grunt był niezbyt efektowny. Dlatego się nie pojawiliście na umówionym spotkaniu, żebym był zmuszony wejść na wasz teren - stwierdziłem, odruchowo już sięgając ręką do łba Monstera. Pies cały czas siedział tuż obok mojego fotela i w jakiś dziwny sposób był jeszcze spokojniejszy, niż zwykle.
- To dobry duch - stwierdziła nagle dziewczyna, kiwając głową w stronę husky’ego. - Wierny, nie mamy nad nim prawie żadnej kontroli.
- Bezgraniczne zaufanie do właściciela jest pożądane u psów - odpowiedziałem, a przed oczyma, nie wiedzieć czemu, stanął mi obraz Xiaogou. - Za to u ludzi prowadzi jedynie do autodestrukcji - dodałem, drapiąc psa między uszami. - Ale wróćmy do tematu. Co chcecie wiedzieć?
- My mamy trzydzieści osiem lykantropów i dwa symurgi pod sobą. Gotowe w każdej chwili obnażyć kły, jeśli tylko im powiemy. A ty urażoną dumę i sentyment do przodków - zaczął Shiriki, a ja powoli zaczynałem rozumieć, do czego zmierza.
- Dlaczego więc uważasz, że powinniśmy uznać propozycję dołączenia do ciebie zamiast przyjęcia ciebie do nas? To my mamy siłę, a nie ty - dokończyła siostra, siadając niemal bezszelestnie. Połączenie mechanicznego i zupełnie pozbawionego osobowości zachowania z wyglądem przypominającym wierną kopię kokeshi nasuwało na myśl klasyczne horrory z dziewczynkami chodzącymi jak pająk. <<kokeshi - tradycyjne japońskie laleczki z drewna; przyp. aut.>>
- Czy to nie oczywiste? - prychnąłem. Wiedziałem, że gra daje skutki u wszystkich POZA amarokkin, ale i tak ją kontynuowałem, głównie dla utrzymania własnej pewności siebie. - Człowiek, który zniszczył dwadzieścia lat temu Bractwo Czarnej Róży cały czas żyje. I, o ile się nie mylę, już zaczął podburzać dona Czerwonych Sztyletów przeciwko wam. Oczywiście wszystko odwlecze się w czasie przez śmierć dona, ale macie pewność, że odpowiednia osoba obejmie po nim władzę? - uśmiechnąłem się lekko. - Możecie mówić, co chcecie, ale póki co jesteście zwykłą bandą gówniarzy, którzy buntują się przeciw rodzicom i systemowi. I ja to rozumiem. Ale niektóre zabawy kończą się tragicznie - wydawało mi się, że spojrzenie Abequy zyskało na intensywności.
- To tylko ludzie, nie są w stanie pokonać wściekłych wilków - zaprotestowała dość energicznie, ale jej mowa ciała wciąż pozostawała niezmienna.
- Owszem, to tylko ludzie. Ale to ludzie z pieniędzmi, bronią palną i władzą. Są dobrze ustawieni i pewni siebie, a przy tym uzbrojeni po zęby. I potrafią tej broni użyć bez zastanowienia. Większość ich ludzi jest zresztą przyzwyczajona do Genusmuto - wzruszyłem ramionami i poprawiłem ułożenie nóg. - Czterdzieści osób to nawet nie jedna frakcja Sztyletów. Sama bojówka to ponad sto dorosłych mężczyzn, uczonych od dziecka, jak używać broni i zabijać wszystkich, którzy znajdą w zasięgu strzału. Wy się nie zawahacie przed wbiciem kłów w żywe, ludzkie mięso, ale macie taką pewność co do reszty?
- Liczby nie mają znaczenia. A nad strachem możemy panować, jeśli będzie trzeba - mózg w pierwszej chwili podrzucił mi kpiący ton głosu Shirikiego, jak oczekiwałby każdy rozmówca, ale po chwili dotarło do mnie, że była to jedynie fatamorgana, a chłopak pozostawał dalej niewzruszony. - Nie jesteśmy oficjalną mafią, wystarczy, że na jakiś czas zmienimy sposób komunikacji i nie będziemy się spotykać w jednym miejscu, a nas nie znajdą. Już nieraz tak robiliśmy.
- Wątpię, że zatrzecie przed nimi wszystkie ślady odpowiednio dobrze, ale załóżmy chwilowo, że tak - westchnąłem ze wzruszeniem ramion. - W dalszym ciągu brakuje wam siły, żeby się przebić. Nie wmówicie mi, że pasuje wam pozycja wiecznej szajki złodziei ulicznych. A ja mogę zapewnić środki, kontakty i wiedzę potrzebne do tego, żeby to się zmieniło. No i oczywiście nie mam ograniczeń gatunku, mogę wybierać wśród wszystkich Genusmuto z okolicy i nie tylko.
- To, co było dwadzieścia lat temu, nie ma nic wspólnego z tym, co jest teraz. Myślisz, że ktokolwiek poza staruszkami cię posłucha?
- Przeszłość zostawmy historykom, ja mówię o sytuacji obecnej - stwierdziłem z uśmiechem. - Podejrzewam, że nazwisko Tanya Longmilov nic wam nie mówi. To ruska, obecnie mieszka gdzieś w okolicach Nowosybirska. Chyba wiecie, co to wor w zakonie, prawda? <<wor w zakonie - rosyjski magnat mafijny, osoba bardzo szanowana i władna w półświatku; przyp. aut.>> No, to powiedziałbym, że Tanya jest takim szefem wszystkich szefów jeśli chodzi o syberyjskich worów i zadeklarowała już, że może mi w każdej chwili przysłać kilku ciekawych Genusmuto oraz zapewnić kryszę na jej terenach. Mam też znajomych we Włoszech, Chinach i stoliczku-nakryj-się w portfelu. To jak? Jeśli chcecie siedzieć w jakiś pustostanach i kraść staruszkom torebki, to nie krępujcie się. Ale jak się namyślicie i będziecie chcieli więcej, to wiecie, gdzie mnie szukać. Oczywiście wtedy już na moich włościach - uśmiechnąłem się lekko i wstałem. Monster popatrzył na mnie spod półprzymkniętych ślepi, a ja skinąłem mu głową i cmoknąłem na znak, żeby podążył za mną. Zwierzę niechętnie uniosło się i otrzepało zasiedziałą sierść.
- W takim razie musimy sprawdzić jeszcze kilka rzeczy i damy ci naszą odpowiedź - stwierdziła Abequa, a ja tylko kiwnąłem nieznacznie głową i machnąłem bliźniakom ręką na pożegnanie.
Gdy zszedłem, pod schodami czekał już podekscytowany Aurelien.
- I jak, i jak? - spytał, a ton jego głosu, gdyby miał się zwizualizować, byłby zapewne szczeniakiem skaczącym do nowej, wyjątkowo intrygującej zabawki. - Oni są straszni, nie? Człowiek nie wie, jak się zachować.
- Nie, czemu? - uśmiechnąłem się lekko, zstępując z ostatniego schodka. - Zupełnie przyjemna rozmowa. Po prostu… hmm, nie przypuszczałem, że amarokkin są aż tak wyprane z odruchów ludzkich.
- No, po moim pierwszym spotkaniu z nimi cały dygotałem - chłopak zachichotał do swoich wspomnień. - Ale trzeba przyznać, że zawsze wiedzą, co robią. Wiesz, jak im zajdziesz za skórę to są straszni, ale jak cię lubią, to nawet fajni.
- Lubią? - zerknąłem na Aureliena szczerze zaskoczony. Po tym, co otrzymałem w notatkach z Inari Kon-Kokko, wywnioskowałem, że amarokkin są niezdolne do jakichkolwiek więzi emocjonalnych i ich zachowanie by to potwierdzało.
- No wiesz, ja wiem, że Bliźniaki mają niezbyt fajny pijar, ale ja bym tam nie wierzył we wszystko. Zresztą, jak już się u nas zadomowisz, to sam się zorientujesz, jak jest - Aurelien gadał jak najęty, a ja nie przerywałem mu, bo było to miłe wypełnienie pustki dookoła. Miałem wrażenie, że wszyscy się przysłuchują naszej dwójce, a strzygący cały czas uszami na wszystkie strony Monster zdawał się poświadczać moje przypuszczenia.
- Obawiam się, że to nie jest aż takie proste - zaśmiałem się, zerkając przelotnie na husky’ego, gdy wychodziliśmy z hangaru. Na szczęście zwierzę jedynie przypadkowo nadepnęło na mojego buta. - Ale mniejsza z tym. Co z tym lubieniem? Wiesz, za dobrze się nie orientuję w hierarchii Lupus, więc mogę mieć trochę trefnych informacji.
- Chodzi ci o to „nieposiadanie żadnych emocji w zamian za manipulowanie cudzymi”, tak? - skinąłem jedynie krótko. - Też mi to opowiadała matka na dobranoc, jak jeszcze byłe szczeniakiem i latałem z ogonem na wierzchu. Ale ja tam w to nie wierzę. Przecież nie można aż tak do końca być obojętnym dla wszystkich, nie? Kiedyś nawet widziałem, jak Abequa płakała, jak postrzelili przez przypadek takiego jednego, Liena. Tylko nie mów o tym nikomu, ok?
- Jasne, niewypowiedziane słowa są kwiatami ciszy, nie? - uśmiechnąłem się i już miałem powiedzieć coś jeszcze, gdy zawibrował mi w kieszeni telefon. - Poczekaj chwilę, ktoś się do mnie dobija - zatrzymałem chłopaka lekkim pociągnięciem za rękaw bluzy. Wysunąłem komórkę i na ekranie zobaczyłem „Soujirou”. Mężczyzna zazwyczaj nie dzwonił do mnie w godzinach „szkolnych”, dlatego trochę mi się to nie podobało.
- Souji, co jest skarbie? - spytałem nieco ściszonym głosem.
- Hei, jesteś. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam - nawet przez telefon nie miałem problemu z wyłapaniem tak charakterystycznego dla aktora przyspieszania samogłosek, gdy był zdenerwowany.
- Nie. Mamy chwilę przerwy, możesz mówić.
- Hei, nie chcę cię wyrywać z zajęć, ale właśnie dzwonił Toguchi-san. Powiedział, że dostał jakieś pismo od prawnika twojej matki i powinieneś jak najszybciej je skonsultować. Jak długo będziecie jeszcze siedzieć w tej szkole? Podjadę po ciebie - miałem wrażenie, że na moment puls zupełnie zamarł w moich żyłach. Kurwa, wiedziałem, że prędzej, czy później wszystko się wyda! Myśl, Hei, myśl!!!
- Nie, nie. Nie musisz - wypaliłem szybko, oczami błądząc po otoczeniu w poszukiwaniu jakiejś inspiracji do kolejnego już kłamstwa. Mój wzrok zatrzymał się na Aurelienie. - Wieeeesz, przeszliśmy do mieszkania kolegi. On tam ma w domu wszystkie materiały, więc wygodniej się pracuje. Dokończę tylko taki krótki raport i już się zbieram, ok? - zapytałem, powoli się rozluźniając. Wiedziałem, że moje zdenerwowanie tylko się odbije na autentyczności wymówki.
- Oczywiście, mój mały lisku - pogodny ton Soujirou wskazywał na to, że uwierzył w kolejną moją bajkę. Albo przynajmniej udawał, że w nią uwierzył. - Nie spiesz się, będę na ciebie czekał. Toguchi-san też podobno ma dużo papierkowej roboty i będzie na nogach do późna. A Xiaogou jest już u mnie, właśnie ogląda telewizję. Rano udało mi się go nakłonić do…
- Kochanie, wiesz co, właśnie mnie wołają, muszę kończyć - przerwałem mężczyźnie, zanim zdążyłem pomyśleć. - Jak przyjadę, to porozmawiamy na spokojnie, dobrze? - dodałem jeszcze ugodowo, chociaż i to nie było dla mnie zbyt pociągające.

~~^.^~~

Przez dłuższą chwilę przyglądałem się milczącemu Sano-ojisanowi. W zasadzie z wesołym belfrem obecnie łączyło go jedynie nazwisko i ogólny wygląd. Skupiony na sprawach zawodowych, stanowił niemal podręcznikową ilustrację poważnego prawnika.
- Twoja matka - zaczął w końcu, poprawiając na nosie okulary do czytania. - wynajęła sobie Shigure Miyagiji, prawniczkę z kancelarii mojego znajomego. Miyagiji-chan już prowadziła kilka spraw o alimenty i spadki dla żon. Wydaje mi się też, że większość jej klientów to właśnie kobiety. Z tego, co zdążyłem przejrzeć na jej temat, to powiedziałbym, że nie aż tak jej daleko do wojujących feministek w typie amerykańskim, więc powinniśmy uważać - mężczyzna mówił wolno i z rozmysłem, ważąc każde słowo jeszcze zanim je wypowiedział. - Co do samego dokumentu, który dzisiaj dostałem, to jest to wezwanie o polubowne rozstrzygnięcie sprawy, ale warunki postawione uważam za zupełnie niedorzeczne. O ile nie zejdą z tonu na mediacji twarzą w twarz, osobiście nie zgadzałbym się na takie rozstrzygnięcie sprawy. Zresztą, sam sobie zobacz - przesunął po biurku kredowobiałą kartką, podsuwając mi ją. - Tego na początku nie czytaj, to zwyczajowe formułki, które mają groźnie brzmieć dla kogoś, kto się nie zna na tego typu rzeczach. Ciebie interesują teraz głównie te wypunktowane rzeczy - poinstruował mnie, a ja krótko skinąłem. Drobną czcionką drukowaną wypisane było 17 podpunktów, w tym ponad połowa zupełnie absurdalnych dla mnie. Zacisnąłem pięść na udzie, żeby ból chociaż trochę mnie otrzeźwił.
- I one to tak na poważnie? - spytałem, nawet nie kryjąc przed prawnikiem złości. Ten tylko kiwnięciem głowy potwierdził moje słowa. - To co teraz, sąd? - spytałem przez zęby.
- Możemy iść bezpośrednio do sądu - stwierdził ostrożnie. - Ale można by też spróbować bezpośrednich mediacji, jak już mówiłem. Tylko trzeba by na spokojnie przeanalizować dokładnie to wszystko i ustalić, jakie bierzemy założenia, poniżej których nie schodzimy i bierzemy sprawę na wokandę. Obawiam się, że o ile chciały naprawdę uzyskać to, co tu jest napisane, a nie tylko postraszyć i przygotować sobie grunt do rozmowy, to sprawa wyląduje na wokandzie. Więc jak, chcesz ciągnąć pozasądowo wszystko? Jest też opcja, że zażądamy od razu sprawy, a one wystosują wniosek o umorzenie do czasu mediacji i to wypadnie dla nas wizerunkowo źle. To co? - mężczyzna spojrzał na mnie wyczekująco.
- Kiedy musisz odpowiedzieć? - spytałem w końcu po chwili milczenia.
- Jak najszybciej. Przeciąganie sprawy na pierwszym etapie nie jest dobrym pomysłem. Co najwyżej możemy potem trochę polawirować z faktycznym terminem spotkania, jeśli potrzebujesz czasu do namysłu, ale decyzję powinienem wysłać tak do końca tygodnia.
- Zacznij już liczyć nasze żądania minimum i maksimum, ale w razie czego ostateczną odpowiedź dam ci jutro lub pojutrze, dobra? - westchnąłem w końcu i wstałem. Podszedłem do ukrytego barku i wyciągnąłem z niego karafkę whiskey. - Chcesz też? - spytałem, zerkając przez ramię na prawnika. Ten tylko zaprzeczył głową, ciągle wpatrzony w kartkę, jak gdyby oczekiwał odszukania na niej jakiegoś zaklętego klucza kończącego tę idiotyczną sytuację. Nalałem sobie do szerokiej szklanki alkoholu niemal do połowy wysokości i wypiłem całość na raz.
- Słyszałem, że wygadywałeś Soujirou jakieś bzdury - stwierdziłem, zmieniając temat, gdy Sano-ojisan zdjął z nosa okulary i włożył je do etui, sygnalizując, że na razie przestaje myśleć o dokumencie.
- Nic, co nie byłoby prawdą - oznajmił wymijająco, a ja tylko popatrzyłem na niego niezadowolony taką odpowiedzią. - To dobry chłopak, więc wolałbym, żeby został przy tobie jak najdłużej i nie wystraszył się tym, w co się wpakowałeś. Zresztą, jak wiele mogę zarzucić Sayie-chan, tak uważam, że przeprowadzka do starej siedziby Guyie byłaby dobrym pomysłem. Choćby i po to, żebyś wreszcie stanął na nogi i otrząsnął się zarówno z wpływu matki, jak i ojca.
- Więc chcesz jej oddać wszystko, co sobie ubzdurała?
- Tego nie powiedziałem. Nawet, gdybyś zachował wszystko, co zakładałeś, że będzie przepisane na ciebie, proponowałbym ci przeprowadzkę. Zwłaszcza teraz, skoro, jak rozumiem, zaakceptowałeś historię rodziny. Póki co byłeś nieletni, ale za niedługo to się zmieni. Przemyśl, co zrobisz dalej - mężczyzna spojrzał na mnie poważnie, a ja nie miałem siły wewnętrznej tłumaczyć się mu ze wszystkiego, co ostatnio wpakowało się z kopem w drzwi do mojego życia. Może innym razem. Pozostawała mi do omówienia jeszcze jedna kwestia, ale byłem tak wyprany po rozmowie z bliźniakami i absurdalnych pomysłach raszpy, że postanowiłem to przełożyć na kiedy indziej. I tak mi się nie spieszyło.
- Postaram się zadzwonić do ciebie jutro - stwierdziłem w końcu. Machnąłem ręką na pożegnanie, po czym wyszedłem z biura. Tłuczenie się metrem było ostatnią rzeczą, o jakiej teraz marzyłem, więc zadzwoniłem po taksówkę. Gdy podjechał charakterystyczny, żółto-pomarańczowy pojazd prowadzony przez podstarzałego kierowcę, kazałem się zawieźć pod apartament Soujirou. Nie miałem ochoty użerać się jeszcze dzisiaj z niewytresowanym szczeniakiem, ale wolałem to, niż możliwość konfrontacji w domu z raszpą. Nie wiem, czy miałbym wystarczająco dużo samokontroli, by sprawa spadku nie zakończyła się poprzez zmniejszenie liczby potencjalnych spadkobierców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.