Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

niedziela, 2 lipca 2017

NCI: Prolog

Dla przeciętnego Tanaki istnieje cały szereg miejsc, które powinny pozostać dla niego dziewicze i nieodkryte przez całe życie.
Po pierwsze, przeciętny Tanaka nie powinien nigdy wejść do burdelu. Przynajmniej tak twierdzi jego żona. A już na pewno powinien to dla niego być jedynie niewielki domek z czerwonymi lampkami na szyldzie, gdzie po uiszczeniu odpowiedniej opłaty może ulżyć swojej seksualności tak, jak lubi. Następnego ranka wraca do żony, dzieci, psa i pracy, by harować przez kolejny tydzień i zarobić na kolejną wizytę. Oczywiście, osiemnastka, z którą to robi, jest wesołą, znudzoną monotonią życia studentką, a w ciągu dnia można ją spotkać choćby i w sklepiku osiedlowym, gdzie kupuje bułki. Odpowiednia częstotliwość takich wypadów? Około raz na tydzień przy starej żonie, przy nowej raz na miesiąc. Po rozwodzie ograniczeniem jest tu wiek i głębokość portfela, ale nie częściej niż raz na dwa dni.
Kolejne miejsce to psychiatryk. Jasnym jest, że możliwa jest sytuacja, w której córka takiego Tanaki zakocha się w charyzmatycznym prowadzącym telewizyjnego show stworzonego przez półinteligentów dla ćwierćinteligentów. Jego „cudowne zakochanie” w gwiazdce pop z sąsiadującego programu doprowadzi wtedy biedną Aiko (chyba nie ma bardziej wyświechtanego i pozbawionego głębszych przemyśleń rodziców imienia żeńskiego, więc idealnie pasuje do pierworodnej Tanaki) do depresji. Należy wtedy zachować szczególną ostrożność i przyjeżdżać do załamanej, i właściwie zupełnie już odmóżdżonej, Aiko jedynie w sytuacjach wymagających tego pilnie - skończył się zapas żelek, wciśnięty w rurki i kilo pianki do włosów osobnik płci nieokreślonej wydał płytę z czymś, co złośliwi nazywają muzyką, pluszowy konik się zmechacił, czy coś równie ważnego. Tanaka staje wtedy przed jakże trudną czynnością widzenia tylko tego, co powinien. Nie jest to jednak nowość dla weterana w niewidzeniu szefa molestującego stażystki, sąsiada naparzającego co noc po pijaku żonę i dzieci, czy też polityka wysyłającego syna na europejską uczelnię podczas zapewnień, że lokalna oświata jest na najwyższym poziomie. Niewinność Tanaki obroniona!
Poniekąd wiążące się ze szpitalami psychiatrycznymi są więzienia. Ale nie te goszczące za kradzież batonika. Z takich prędzej czy później się wyjdzie i rozpowie innym, jakich to dziwów nie widzieli podczas pobytu. Omijać powinien jedynie te prawdziwe więzienia, gdzie spotkać by mógł równie prawdziwych morderców, pedofili, gwałcicieli i innych osobników ustawionych w pewnych kręgach. Nie spotkałby może kogoś ważnego, ale i tak w dość szybkim czasie Tanaka przegrałby nierówną walkę z siłami ciemności. W końcu według Tanaki seryjni mordercy istnieją, owszem, ale tylko w amerykańskich filmach sensacyjnych.
Świat stawia przed Tanaką coraz to nowe wyzwania. Tanaka nie może więc wchodzić za zamknięte drzwi kuchni w ulubionej knajpie, na halę produkcyjną ulubionych trampek ani do namiotu ze zwierzętami w okolicznym cyrku. To, co czekałoby tam na Tanakę, jest na tyle sprzeczne z jego przekonaniami i od dawna zbieraną z mediów wiedzą, że mogłoby doprowadzić do czynnego pobytu w budynku z punktu numer dwa.
Jednak to, czego Tanaka boi się najbardziej, jest, w jego mniemaniu, zdecydowanie gorsze od wszystkich pozostałych punktów listy razem wziętych. Posiada różne nazwy, ale zawsze wygląda tak samo - ciemne, niedoświetlone uliczki, opuszczone budynki, walający się niemal za każdym zakrętem obszarpani bezdomni w stanie przedagonalnym, psychotycznym, bądź obu naraz. Zazwyczaj miejsce to wiąże się też z siedzibami różnych „sił zła” w postaci mafii, gangów, punktów przerzutu żywego towaru, czy laboratoriów chemicznych producentów dragów. To, co przeraża Tanakę, to nie tyle sam fakt, że miejsce takie istnieje, ale głównie to, że żyje nieustająco, niewzruszone regularnymi, choć jedynie pokazowymi nalotami policji, przypływem nowych technologii, zmianą władzy, czy jakimikolwiek innymi czynnikami zewnętrznymi i wewnętrznymi. I ciągle poszerza swoje granice.

Pewnym krokiem przeszedłem ponad starą, zawieszoną chyba tylko dla wątpliwej estetyki taśmą policyjną w charakterystyczne, czerwono-czarne paski i zarzuciłem z powrotem włosy na plecy. Prawie czarna od brudu firanka przesunęła się na chwilę, odsłaniając kawałek ludzkiego ciała i rozproszone światło dogorywającej żarówki. Szybko jednak wróciła na swoje miejsce, jako że strażnik nie uznał mnie za najmniejsze zagrożenie dla rezydującego niecałe pięćset metrów dalej Fangji shifu.
W powietrzu unosiła się cierpka woń stęchlizny połączona z kwaskowatym posmakiem krwi. Zerknąłem kątem oka na elewację budynku obok moich nóg i znalazłem wyjaśnienie - ciemne, jeszcze półpłynne osocze zdobiło szarą cegłę i chodnik w miejscach, w których z pewnością nie było go jeszcze trzy dni temu.
Przymrużyłem oczy, przerzucając w myślach zapamiętane daty kolejnych rzutów towaru i po chwili wszystko stało się jasne - 15 kwietnia był zaznaczony niebieskim kółeczkiem w kalendarzu na ścianie Fangjiego shifu. Znowu pojawiło się kilka nowych cnotek, z którymi będę się musiał rozprawić odpowiednią dawką amfetaminy. Podejrzewałem, że znudzona tempem efektów Peizhi da mi zezwolenie na coś mocniejszego i będę mógł w drodze eksperymentu naukowego zobaczyć na żywo skutki któregoś z nowych specyfików. Może nawet jakieś szersze badania nad Gwiazdą Śmierci. Miała być nowym hitem, ale przedtem musiałem sprawdzić, czy aby na pewno suche wyliczenia pokrywały się z realnymi właściwościami. Ryzyko błędu było małe, ale nie zerowe.
Skręciłem w lewo i moim oczom ukazał się dystyngowany, czarny budynek z wymalowaną czerwonym sprejem różą oplecioną na sztylecie. Graffiti rozpościerało się od połowy wysokości drzwi prawie do poziomu górnej granicy okien na drugim piętrze. Z lekkim trudem popchnąłem masywne drzwi wejściowe i omal nie potknąłem się już na progu o ciało młodej kobiety. Końcówki palców niezasinione, sporadyczny, ale widoczny ruch oczu pod zamkniętymi powiekami - jeszcze żyła. Kucnąłem przy jej lewym boku i wsunąłem rękę pod bluzkę, badając temperaturę i tempo oddechu. Była żywa i ciepła. Nawet gorąca jak na panujące dookoła warunki.
- Ta ci już zbyt wiele nie opowie - usłyszałem nad sobą niski, męski głos. Uniosłem wzrok ku źródłu dźwięku na schodach i zobaczyłem starego, ale wciąż silnego i zdrowego mężczyznę o chińskich rysach twarzy. - Spóźniłeś się trochę, bo byś zobaczył niezłe widowisko. Nawet Zu jest pod wrażeniem twojej Strzały.
- Tanghu Zu tu jest? - mimowolnie zmarszczyłem nos na myśl o mężczyźnie. Nasze spotkania na ogół miały nieprzyjemny dla mnie koniec. Zdecydowanie wolałem omijać swojego capo, załatwiając wszystko bezpośrednio z Fangjim shifu.
Starzec zdawał się czytać w moich myślach.
- Razem z dziewczynami dostaliśmy dwóch chłopców, więc Zu ma nową zabawkę na kilka tygodni, zanim znowu się znudzi. Zresztą, ten drugi nawet przypomina twoją ostatnią zabawkę, możesz go sobie wziąć.
- Obejdzie się. Ten ostatni o mało ręki mi nie wyłamał, jak tylko trochę zeszły z niego dragi - mlasnąłem niezadowolony. - Możemy już załatwić to, co mamy do roboty? Raszpa mi w domu znowu coś wymyśliła. Chce, żebym był na kolację, „bo to bardzo ważne”. Wolę nie mieć znowu psiarni na ogonie - Fangji shifu zaśmiał się krótko na wspomnienie o kuratorze przekonanym, że jest w stanie wygrać z dobrze zorganizowaną siatką Czerwonych Sztyletów.
- Nieroztropnie odbierać dziecko matce - zawyrokował filozoficznie, a ja wyczułem w jego głosie kpinę. Z różnych plotek wiedziałem, że Fangji shifu nie miał szczęścia do kobiet, zarówno partnerek, jak i żeńskiej części rodziny. Może to właśnie dlatego większość pertraktacji z kobietami zrzucał na swoich zastępców. Nie, żebym tego nie rozumiał.  - Skoro tak, to mam nadzieję, że wziąłeś to, o co cię prosiłem - nie było to pytanie, a stwierdzenie. Mimo pozornej uprzejmości, Fangji shifu sprawował władzę autorytarną nad wszystkimi w promieniu kilku kilometrów, w tym i nade mną. Bez większej potrzeby, ale jednak z przyzwyczajenia, skinąłem głową. Wsunąłem rękę w szparę w torbie, chwilę pomacałem po omacku, aż wreszcie natrafiłem na zimne, prostopadłościenne pudełko. Wyciągnąłem je i podałem metalowy pojemniczek stojącemu tuż przy mnie pomocnikowi Fangjiego shigu.
- Kod ten, co zwykle - powiedziałem sucho, choć obaj mężczyźni nie mieli zamiaru o to pytać. - Jest tego dwadzieścia sztuk. Jak sprawdzicie i zatwierdzicie produkcję, to przez tydzień Sanji Chue w dobrych warunkach powinna zdążyć może nawet i z tysiącem - mężczyzna podał starcowi woreczek z zielonkawymi kapsułkami, który wyciągnął wcześniej z mojego pudełka.
- Jakie są szanse, że to jest to, o co cię prosiłem? - spytał, wąchając ostrożnie tabletkę i uśmiechając się lekko do siebie. Miałem pewność, że nie wyczuł nic prócz delikatnie miętowego zapachu otoczki.
- Według obliczeń 95%, według mnie co najmniej 80 - odpowiedziałem pewnie. - A teraz pozwolisz, że wrócę już. Jutro będę od rana, bo sam chcę zobaczyć  efekty - odpowiedziałem luźno z pewną siebie miną i wyszedłem na zewnątrz, zostawiając Fangjiego Xueqinga z dwudziestoma zielonkawymi kapsułkami o lekkim zapachu mięty i jedną z ostrzejszych mieszanek substancji psychoaktywnych, jaką stworzyłem w przeciągu ostatnich pięciu lat.


Dlaczego to robiłem? Bo to, co Tanakę tak przerażało, dając nieopisane poczucie niebezpieczeństwa, dla mnie miało zupełnie opisane znaczenie - wolność.

2 komentarze:

  1. Mmm, no muszę przyznać, że zaczyna się całkiem interesująco. xD Co prawda nie siedzę w tych klimatach, potrzebuję czasu, żeby się w to realnie wkręcić, niemniej jednak opowiadanko jest ładnie i barwnie napisane, tworzy sobą ciekawą atmosferę, która z pewnością zatrzyma mnie na dłużej przy twoim blogu. ^-^
    Tanakowe opisy? Cudne, po prostu mnie rozbroiły, zwłaszcza fragment z zakochaną córeczką i jej zachciankami. X"DDD
    Druga sprawa, ciekawa myśl z podkreśleniem tekstu, który jest wypowiadany po Chińsku. Często jest tak, że ludzie mają opowiadania, w których bohaterowie posługują się różnymi językami, ale autor nieumiejętnie i mało konsekwentnie jest w stanie nam to właściwie zobrazować. Wiesz, są zabiegi typu: przeklejenie pożądanej kwestii z tłumacza, a obok dopisanie jej tłumaczenia w nawiasie, albo ograniczenia się do opisu sytuacji, w której bohater posługuje się obcą mową, np.: "Bohater X naprędce przeszedł w dyskusji z (język A) do (język B), by móc lepiej zobrazować w umyśle swojego rozmówcy ten temat.". Także naprawdę doceniam ten prosty, aczkolwiek niezwykle upraszczający czytanie opowiadania, zabieg. ^-^
    No, akcja dopiero się zaczęła, nie jestem jeszcze zorientowana w tym uniwersum, a co za tym idzie - nie wiem co jeszcze mogłabym od siebie dodać, także... pozostało mi jedynie życzyć Ci weny i zdrówka, postaram się jak najszybciej przeczytać następne rozdziały i coś pod nimi od siebie dodać. xD
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest mi niezmiernie miło, że wpadłaś i że Ci się podoba. =^.^=
      Szczerze mówiąc dość długo się zastanawiałam, czy wstawić fragment o Tanace. Gdy publikowałam za pierwszym razem to opowiadanie okazało się, że dużo osób "nie rozumie". Napisała do mnie nawet studentka polonistyki (niestety nie chciała przedstawić się lub uczelni, pośmiałabym się) z wielkim paszkwilem, w ktróym oficjalnie się przyznała, że nie złapała aluzji do Orwella, nie czytała Orwella i jest z tego dumna. Mimo wszystko stwierdziłam, że docelowo szukam inteligentnego Czytelnika, a nie studentów polonistyki.
      Wiesz co, pierwotnie nawet myślałam o wstawianiu chińskich tekstów i tłumaczeniu lub pisaniu "powiedział po chińsku". Ale potem sobie przypomniałam, że przecież dla Heia chiński jest językiem naturalnym i że zauważy różnicę w słowach, ale nie będzie to dla niego różnica w rozumieniu przekazu. W zasadzie to chiński jest dla niego nawet bardziej naturalny niż japoński. No i czasami musiałabym pół rozdziału wpakować w google translate ;) Gdzieśtam w trakcie zostawiłam za to oryginalny fragment po angielsku, bo dla Heia różnica między językami była równie duża co dla Czytelnika. W każdym razie, miło mi, że Ci się spodobał pomysł.
      W Nigrum Cor wyjaśnienie kilku bardzo ważnych kwestii zostawiłam sobie "na potem" i szczerze mówiąc nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony przez pierwsze kilka, czasem kilkanaście rozdziałów Czytelnik nie wie, co się dzieje, ale za to sprawy wychodzą po trochu i nie ma aż tak wielu potwornych ekspozycji typu dwie doskonale zorientowane osoby tłumaczą sobie z jakiegoś powodu, gdzie razem były na wakacjach lub jakie mają zdolności. Mam nadzieję, że Cię to nie zrazi.
      Również pozdrawiam i mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś zobaczymy... usłyszymy? przeczytamy?... wiesz, o co chodzi ;P

      Usuń

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.