Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

niedziela, 3 grudnia 2017

Rozdział XXXIII

Ledwo potrafiłem usiedzieć z wściekłości. Nie mogłem uwierzyć, że Bahaj mógł być na tyle bezczelny, by wychodzić do mnie z takimi „propozycjami”. Prędzej całe Tokio spłynie krwią Genusmuto i Łowców. Spojrzałem przez okno, ale cały czas mijaliśmy żółwim tempem małe domki jednorodzinne.
- Nie możesz się trochę pospieszyć? - spytałem przez zęby, nerwowo zerkając na wyświetlacz telefonu. Chyba już setny raz.
- Nie mam wpływu na ograniczenia prędkości - odpowiedział spokojnie Nicholas, nawet na chwilę nie spuszczając ulicy z oczu. - Sam chciałeś przejechać bocznymi uliczkami, żeby uniknąć korków.
- Chciałem być szybciej na miejscu - syknąłem. - Depnij mocniej, najwyżej zapłacę mandat za ciebie. Albo odstrzelę niebieskiemu łeb.
- Nie wiem, co się stało, ale powinieneś ochłonąć - stwierdził w odpowiedzi mężczyzna, nie przyspieszając nawet trochę. Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że jeszcze zwolniliśmy.
- Pytałem o zdanie, czy wydałem polecenie? - rzuciłem ostro. Doskonale wiedziałem, że zaczynam brzmieć jak jakiś choleryk w Czerwonych Sztyletach. Może to za sprawą tego idiotycznego pomysłu, może ciągłych doniesień o morderstwach zmiennokształtnych, może przez widok Genusmuto bezwolnie posłusznego Łowcom. Ale coś we mnie pękło i już nie tyle wyciekało, co rozlewało się niczym z przerwanej tamy. Byłem wściekły i sam nawet do końca nie wiedziałem, na co. Jedyne, co było pewne, to że kręciło się to wokół Łowców i Bahaja. I mnie samego.
- Nie mam zamiaru łamać przepisów - głos Nicholasa był irytująco opanowany. Usłyszałem przy uchu kliknięcie automatycznie zamykanych przez mężczyznę drzwi i samochód zjechał na pobocze, po czym zupełnie się zatrzymał. Nicholas odpiął pas i przekręcił się w fotelu tak, żeby spojrzeć prosto na mnie. - Słuchaj, powiesz wreszcie, co się stało. Czy mam przerywać panu Honami tylko po to, żeby cię doprowadził do porządku?
- Soujiego w to nie mieszaj! - musiałem zacisnąć opatrzone w pazury palce na udzie, żeby nie zrobić czegoś głupiego. - Dobrze wiesz, że jest zajęty.
- Jeśli się nie opanujesz, nie dasz mi wyboru - stwierdził, sięgając po ukryty w schowku telefon, po czym położył go na siedzeniu obok siebie. - Widzę, że musimy sobie poważnie porozmawiać.
- Och, doprawdy? W takim razie słucham - fuknął, zaplatając ręce na piersi. Mogłem się tylko domyślać, jak szczeniacko to wyglądało z zewnątrz. - Cóż jest tak niecierpiącego zwłoki, że aż musimy porozmawiać?
- To właśnie ja się chciałbym dowiedzieć - przysięgam, że jeszcze jedno zdanie wypowiesz tym swoim grzecznym, spokojnym tonem, to… - Hei, do cholery, nawet Yoru-san zauważył, że przez drogę powrotną zachowywałeś się, jakbyś stanął gołą stopą na klocku. Nie będę się odzywał, jak potraktowałeś tą kobietę, bo podejrzewam, po co to zrobiłeś. Ale teraz już przesadzasz.
- Nie mam ochoty ci się ze wszystkiego spowiadać - warknąłem, zerkając w lusterko wsteczne, żeby się upewnić, czy nikogo nie ma w okolicy. - A już tym bardziej w taki sposób.
- Więc weź się ogarnij. Nie jesteś samotną wyspą - stwierdził Nicholas, po czym usiadł poprawnie i zapiął pas. - Mała rundka po Tokio, żebyś się uspokoił?
- Jak ma mi się poprawić humor, to prosto do Mitsukoshi. Poza tym, zabukuj mi kolację w  Park Hyatt. Mam ochotę na coś ekstrawaganckiego - oznajmiłem, zakładając nogę na nogę. Może i pomysł mężczyzny by się odstresować nie był aż tak zły. A przy okazji mógłbym zamienić kilka słów z pewnym mężczyzną...
- Sam? - chyba pierwszy raz od naprawdę długiego czasu Nicholas miał zarzuty co do mojego życia prywatnego.
- Lilly ostatnio narzekał, że nie mam dla niego czasu i chodzimy tylko po jakiś zapitych knajpach - zauważyłem z lekkim uśmiechem. Sam nie wiem, dlaczego, ale zachowanie ruka uspokoiło mnie trochę. Chyba faktycznie powinienem sobie zrobić przerwę.
- Normalnie powiedziałbym, że masz za dużo pieniędzy na koncie, ale niech ci będzie. Jak dojedziemy do galerii, to daj mi chwilę, żebym zadzwonił.

~~^.^~~

- No, to za zera na koncie? - spytałem luźno, sięgając po kieliszek z białą Barberą. <<Barbera - włoskie wina, głównie czerwone, średniej i wysokiej klasy. Produkowane tradycyjnie w Piedmoncie; przyp. aut.>>
- A zwłaszcza za jedynkę na początku - dodał Lilly i uniósł nieco swój kieliszek. Zaśmialiśmy się i wypiliśmy po łyku trunku. Trochę dziwnie czułem się w towarzystwie Lilly’ego w dobrej restauracji zamiast zwykłej knajpie z butelką czystej wódki na stole. Albo kilkoma butelkami. Lilly, przez swoje europejskie korzenie, miał mocną głowę, więc nie musiałem się zbytnio ograniczać.
- To chwal się, coś zrobił właścicielowi, że masz swój własny pokoik VIP’ów? Jakieś kompromitujące seks-taśmy, czy szantażyk na żonę? - zapytał zjadliwie, opierając się łokciami o stół. W odpowiedzi prychnąłem śmiechem.
- Za dużo kiepskich filmów akcji, wiesz, Lilly. Zwykła przyjaźń ludzko-lisia - stwierdziłem i zamyśliłem się chwilę, czy wypada mi zdradzić sekret Shiwataki. Ostatecznie Lilly i tak wiedział już dość dużo o moim pochodzeniu. - Powiedziałbym nawet, że lisio-rogata.
- Jaka znowu roga… kolejny futrzasty? - mężczyzna sięgnął do kieliszka, ale i tak wiedziałem, że ta wiadomość nie zrobiła na nim większego wrażenia. - Swoją drogą, Dan ma w swojej stałej ekipie jednego takiego. Tylko jak mu tam było… Teacking, Teasling. Coś takiego. Nie najgorszy kostiumolog.
- Myślałem, że Daniel nic nie wie o Genusmu… oho, idzie deser - stwierdziłem, zauważając kątem oka zbliżających się do nas kelnerów.
- Mówiłeś, że nie rezerwowałeś pokoju - zachichotał Lilly, a ja tylko prychnąłem rozbawiony na tę uwagę. Było naprawdę niewielu homoseksualnych mężczyzn, przy których takie stwierdzenie było jedynie luźnym żartem. Lilly zdecydowanie się do nich zaliczał. Prawdopodobnie za sprawą ilości wspólnie wypitego alkoholu i łóżkowych anegdotek przy nim opowiedzianych.
Sam nie wiem, dlaczego pomyślałem w tym momencie o Soujirou. Odruchowo zerknąłem na zawieszony w kącie hologramowy zegar z cyframi w przyjemnym odcieniu mdłego błękitu. Dochodziła godzina dziewiętnasta, więc Soujirou pewnie robił sobie właśnie przerwę od pisania. Szykował kawę z imbirem i podsmażał trzydniowe gyozy. <<gyoza - japoński odpowiednik naszych pierogów; przyp. aut.>> Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że z tego całego napięcia zapomniałem do niego napisać lub zadzwonić. No cóż, pozostawała mi nadzieja, że Nicholas wspomniał o Lillym, gdy odwoził do apartamentu moje torby z zakupami.
- Panie Guyie, można? - spytał jeden z kelnerów, stając przy naszym stoliku. Widziałem, że mężczyzna od razu przypadł do gustu Lilly’emu.
- Tak, tak, oczywiście - odsunąłem się nieco, żeby zrobić mężczyźnie miejsce. Przede mną i Lillym pojawiły się pucharki z deserem o dość enigmatycznej nazwie Pride of the Deserts.
- Oto Pride of the Deserts. Lody waniliowe z mleka sojowego, do tego syryjskie pistacje, dietetyczna biała czekolada i płatki złota - zaprezentował starszy z kelnerów i skłonił się. - Dodatkowo, pan Shiwataka chciałby wiedzieć, czy mógłby z panem porozmawiać po kolacji, panie Guyie.
- Powiedz mu, że pojawię się na pewno - odpowiedziałem, zbywając pytające spojrzenie Lilly’ego wymijającym uśmiechem.
- Oczywiście. Życzymy smacznego - obaj ukłonili się ponownie i odeszli. Lilly obejrzał się jeszcze przez ramię i kiedy zupełnie zniknęli za ścianką przedziałowa, popatrzył na mnie wyczekująco.
- I ty mi opowiadasz, że ja się naoglądałem filmów. Co to było, powrót króla? - rzucił, wykonując zamaszysty gest głową. - Ja głupi myślałem, że jak na bankietach te wszystkie aktorki skaczą wokół Dana, to to jest przesada.
- Przesadzasz to ty - stwierdziłem, sięgając po łyżeczkę deserową i od niechcenia przyglądając się wyżłobionemu na jej końcu logu hotelowemu. Nie powiem, żeby nie cieszyła mnie możliwość pokazania się przed Lillym. Zazwyczaj to on opowiadał o kolejnych zagranicznych wycieczkach, prywatnych SPA, motocyklach za ponad sto tysięcy dolarów i innych luksusowych prezentach. - Mówiłem ci już, że moi starsi się znali z właścicielem. Mieli kryszę, czy coś i tak jakoś poszło. Osobiście widziałem się z Shiwataką bodajże dwa razy i tyle. A co, zazdrosny? - zażartowałem, próbując deseru.
- Nawet nie żartuj - prychnął Lilly i przestawił nieco swój pucharek. - I jak?
- Dmitri byłby w siódmym niebie. Dla mnie to całe dietetyczne żarcie zawsze było za mdłe - stwierdziłem, uśmiechając się sam do siebie. Muszę go tutaj kiedyś zabrać to może będę mieć choć jeden sposób na zaszantażowanie go o odpuszczenie sobie „zajęć”. - Ale da się przeżyć.
- Jesteś okropny - prychnął mężczyzna, wbijając łyżeczkę z lody.
- Nie patrz tak na mnie. To Daniel jest twoim sponsorem, a nie ja - zachichotałem, przyglądając się, jak na twarzy Lilly’ego rysuje się coraz większe niedowierzanie i zachwyt.
- Tobie chyba ktoś przejechał tarką po języku - wydusił w końcu z siebie, z niezadowoleniem upewniając się co do ilości lodów. - A właśnie, a propos Dana, to jakiś czas temu wspomniałem mu coś o twoim Soujirou. On ma teraz czas, czy już coś złapał?
- Pisze jakiś scenariusz teatralny, ale nie orientuję się w konkretach. Wiem tylko tyle, że ma to wystawiać jakiś koleś z nowotworem, czy coś takiego - stwierdziłem, wzruszając ramionami. - A co, bawisz się w pośredniak?
- Pisze dla Cartiera? No, to się pewnie spotkamy na premierze - Lilly uśmiechnął się szeroko. - Dan mówił, że prawie od razu po premierze „Listy seryjnego samobójcy” szykuje mu się wyjazd do Włoch i mógłby zaangażować tego twojego Soujirou. Ma wystawiać którąś ze sztuk Pirandella… chyba „Sei personaggi in cerca d’autore” ale nie jestem teraz pewny.
- I z kim ja będę pił, jak ty się znowu zawiniesz, co? - westchnąłem, udając oburzenie. - Pewnie ci jeszcze koza zeżre telefon, a menel naszcza na kabel sieciowy.
- Nie. Ja. Dę - stwierdził Lilly, sylabizując niczym małe dziecko. - Już ostatnio zbyt długo mnie nie było w warsztacie. No ileż można? Dlatego myślałem, że to nie aż taki głupi pomysł, jakbyś się zabrał z kochankiem i zerknął, czy te wszystkie aktorzyny trzymają łapy przy sobie.
- A ja? Nie zapominasz, że Daniel jest zdecydowanie w moim typie? - spytałem drapieżnie, pochylając się nieco nad stołem.
- Wielki Hei, pogromca wszystkich prawilniaczków, będzie jadł po kimś? - odpowiedział pytaniem mężczyzna, uśmiechając się łobuzersko. - Oboje wiemy, że nie lubisz być tym drugim. Zwłaszcza, że będziesz miał przy sobie czujnik bezpieczeństwa.
- Jesteś gorszy od Kastiela - prychnąłem, odsuwając od siebie pusty pucharek. - Poza tym, nie mam nawet pewności, czy Souji zna włoski. A nie mam ochoty robić za tłumacza przysięgłego.
- Oj, no nie wmówisz mi, że nie pozwiedzałbyś Sycylii we dwójkę. Długo świeci słońce, jest gorąco, więc wszyscy mają więcej odkrytego niż zakrytego. Wiesz, jak można zaszaleć w takim klimacie? Ja z Danem zawsze wyjeżdżamy tydzień wcześniej niż mamy w planach, żeby mi potem nie zarzucał, że nie ma czasu na pracę - mężczyzna mrugnął porozumiewawczo, a ja zachichotałem.
- Nawet nie wiesz, jak by mi się to przydało. Ostatnio widzę Soujiego tylko przez szparę w drzwiach, jak stuka w tę swoją klawiaturę. Dobrze, że chociaż do psa się mogę przytulić.
- Ty uważaj, żeby na przytulaniu się skończyło - zaśmiał się Lilly, a ja o mało się nie udusiłem na tę uwagę. Niby wiedziałem, że powiedziałem Lilly’emu o Xiaogou jako zwykłym psie, ale i tak wizja „czegoś więcej” z dzieciakiem była ponad moje siły wizualne. - No, już, już. Oddychaj, futrzasty - rzucił, śmiejąc się jeszcze głośniej.
- Ja ci kiedyś coś zrobię, przysięgam - prychnąłem, zgarniając włosy za ucho.
- Możesz mi zrobić te lody, jak ci się będzie nudzić - odparował mężczyzna wesoło, a ja jedynie popatrzyłem na niego znad opadającej grzywki. - Wydaje mi się, czy zgubiłeś te czarne kolczyki?
- Zostały z moją zapracowaną połówką - odpowiedziałem wymijająco. - Bierzemy drugą butelkę Barbery, czy zwijamy się i idziemy napić w jakimś normalnym miejscu?
- Kurokoi? - zaproponował Lilly, jednym haustem dopijając wino z kieliszka. - Nie było mnie tam już ze dwa tygodnie.
- Jestem za - przytaknąłem, idąc w ślady mężczyzny. - Pojedziesz pierwszy i zagrzejesz nam miejsca? Muszę odbyć małą rozmowę z Shiwataką i złapię potem taksówkę, bo nie wiem, ile mi zejdzie.

~~^.^~~

- Witam, młody Guyie - mężczyzna skinął mi głową, gdy z gabinetu wyszła sekretarka i zostaliśmy sami.
- Chciał mnie pan widzieć, panie Shiwataka - stwierdziłem luźnym tonem. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nieco chropowate ściany delikatnie skrzyły się w odcieniu ciemnego beżu, a meble z ciemnego, dębowego drewna o prostych, nieco ciężkich kształtach uginały się od ilości segregatorów i wszelakich bibelotów. Wszędzie pełno było różnych zdjęć, oprawionych w ramkę wycinków z gazet. Nad ogólnych chaosem tej mozaiki prym wiódł potężny, secesyjny zegar wahadłowy z tarczą w płowym odcieniu żółcieni i wieńczącymi kopułę łopatami łosia. Do tej pory rozmawiałem z Shiwataką dwa razy - dzień po pierwszej randce z Soujirou i raz na polecenie Horacio - ale i tak mógłbym przysiąc, że wystrój zewnętrzny idealnie oddawał stan wewnętrzny właściciela.
- A to nie pan chciał się spotkać ze mną? - spytał Shiwataka, siadając ciężko w skórzanym fotelu. Mężczyzna miał nieco ponad pięćdziesiąt lat, przed które dochował się lekkiego brzuszka, zakoli na posiwiałych włosach i ciemnych placków  w okolicach karku i na dłoniach.
- Być może. Chciałbym poprosić pana o pomoc w pewnej sprawie - stwierdziłem poważnie, podchodząc do okna i wyglądając przez nie. - Ciekawe, ile widać z takiej wysokości.
- Wystarczająco dużo, by wiedzieć, że po Tokio szwendają się eksterminatorzy zmiennokształtnych - stwierdził spokojnie Shiwataka. Obróciłem głowę, by przyjrzeć mu się uważnie, a mężczyzna tylko uśmiechnął się delikatnie. - Duża władza to dużo kontaktów. Zwłaszcza wśród swojej rasy. Dla hernsonn wiedza na temat czasów obecnych jest nie tylko zwykłą ciekawostką, ale i obowiązkiem wobec przyszłych pokoleń. Dlatego wiem też, że zbierasz wokół siebie wszystkich chętnych Genusmuto. Zresztą, nie słyszałem tego od osoby z Japonii, ani nawet Azji.
- W takim razie nie muszę już streszczać sytuacji, jak rozumiem? - uśmiechnąłem się uprzejmie, opierając się o pikowane oparcie.
- Wręcz przeciwnie. Jestem ciekawy najdrobniejszego szczegółu, jaki jesteś w stanie mi opowiedzieć. I to nie tylko jako hernsonn, ale i przyjaciel twojego dziadka - mężczyzna wstał i rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś. - Kawy? Dzisiaj mam nasiona z Kony. <<Kona - region w Hawajach. Znana z wyśmienitej kawy uprawianej na zboczach wulkanu; przyp. aut.>>
- Podziękuję - odpowiedziałem krótko. - Gdyby znalazł się jakiś sok lub woda.
- Perlage? Sok pomarańczowy?
- Może być sok - odpowiedziałem. Zaintrygowało mnie, że mężczyzna sam parzył kawę i odsługiwał mnie zamiast wezwać siedzącą za drzwiami sekretarkę, jak zwykli robić inny dyrektorowie nawet średnio dużych firm.
Obserwowałem, jak mężczyzna chodzi od szafki do szafki, wyciągając to cukier, to ciasteczka, to filiżankę bez żadnego widocznego schematu w rozmieszczeniu owych. W pewien niezwykły sposób przypominał mi Sano-ojisana i porównanie to nie do końca pozwalało mi zachować bezpieczny dystans. W końcu gospodarz stwierdził, że wszystko było na swoim miejscu i usiadł przed nieco już wystudzoną kawą.
- To może najpierw ja odpowiem na pana pytania, bo mam wrażenie, że pójdzie nam szybciej w tę stronę - orzekł, moszcząc się w fotelu. Skinąłem krótko głową.
- Jak dobrze zna pan historię Genusmuto? - przeszedłem od razu do rzeczy, pocierając zroszone dłonie o materiał spodni.
- Azjatycką dość kompletnie z dokładnością do faktów, których nie słyszeli moi przodkowie. Z ogólnoświatową będzie gorzej, mieliśmy tylko dwa dopływy krwi zza oceanu. Raz z Ameryki około czterysta lat temu i raz z Hiszpanii niecałe dwieście. Poza tym, nie jestem wszechwiedzący. Wiedza ewoluuje i zanika - stwierdził tonem, który przywodził na myśl dziadka opowiadającego bajkę wnuczętom.
- W takim razie powinien pan kojarzyć chociaż ogólnie historię Łowców? Nazywają się też Świętym Przymierzem - wyciągnąłem i szybko zerknąłem na wibrujący smartfon. Lilly napisał mi sms’a, że właśnie dojechał do Kurokoi.
- Znam Łowców - mężczyzna skinął głową, jakby myśląc nad czymś intensywnie. Zgadywałem, że musi „odgrzebać” odpowiedni kawałek wiedzy. - Przynajmniej tych sprzed trzystu pięćdziesięciu lat. Jeden z moich przodków dość długo był więźniem ówczesnych Łowców i dowiedział się naprawdę dużo na temat ich metod postępowania, wiedzy i uzbrojenia. Później mało co jestem w stanie powiedzieć. O tych wcześniejszych nie mam tak rozległej wiedzy, więc potrzebowałbym precyzyjnego pytania.
- Zna pan przypadki, w Japonii lub gdziekolwiek indziej, gdy Genusmuto zaczęli walczyć z Łowcami zamiast się im biernie przyglądać? - spytałem niecierpliwie. Wiedziałem, że nie znajdę nigdzie kompetentniejszego i szybszego źródła wiedzy, ale i tak zwłoka, z jaką mężczyzna odpowiadał nieco mnie męczyła.
- Kilka. Zwłaszcza w Europie i starej Ameryce - moje serce na chwilę przestało bić. - Ale w większości nieudane. Łowcy pokazywali zwykłym, neutralnie nastawionym mieszkańcom, że „bestie atakują ludzi” i następowała nagonka. Najgorsze rzezie odbywały się w okresie tamtejszego feudalizmu, ale mogę nie mieć danych z późniejszych wieków.
- A co z tymi udanymi?
- Znam dwa - Shiwataka na chwilę przymknął oczy, wyglądając, jak gdyby świat zewnętrzny zupełnie przestał na niego oddziaływać. - Mhm, dwa. Raz na terenie Hiszpanii, przypadkowo przerwany przed atak muzułmanów i decyzję króla o konieczności pomocy ze strony Genusmuto. I raz w okolicach Amazonii.
- Co się wtedy stało, że Łowcom się nie udało jak zazwyczaj? - spytałem sugestywnie.
- Ludzie... - stwierdził z mocą, po czym się zawahał. - Tak, ludzie. Genusmuto zaczęli walkę od przeciągnięcia ludzi na swoją stronę. Mimo ekspansji Europejczyków, w okolicy było bardzo dużo tubylców kultywujących wiarę przodków. Zmiennokształtni pokazali się jako bóstwa lokalnych świątyń, duchy przodków lub nadprzyrodzone istoty, których śmierć będzie skutkować kataklizmami i wyjściem spod kontroli zwykłych zwierząt. Ludziom zależało na ochronie Genusmuto, więc pomagali im się kryć i karali „wysłanników piekieł”. Pomoc ludzi ze strzelbami nie pomogła, walka trwała może pięć lat. Potem Łowcy zupełnie zniknęli na najbliższe dekady.
- Rozumiem. Jeszcze ostatnie pytanie - stwierdziłem, próbując zebrać rozbiegane myśli w jedną całość. - Myśli pan, że dałoby się to teraz powtórzyć? - hernsonn zupełnie znieruchomiał. Po chwili intensywnie zamrugał i popatrzył na mnie nieobecnym wzrokiem.
- Nie wiem, nie mam takiego wzorca. Ale historia wynagradza jedynie odważnych i zdeterminowanych - odpowiedział w końcu. Wydawało mi się, że już swoim normalnym głosem, a nie tym „nawiedzonym”. - A ja chętnie to zachowam dla przyszłych pokoleń.
- W takim razie z mojej strony to już na razie wszystko. Jestem do pana dyspozycji - stwierdziłem z ulgą i zerknąłem na zegar. Dochodziła godzina dwudziesta i miałem dziwne przeczucie, że posiedzę tu co najmniej ze dwie godziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.