Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Rozdział IX

Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, zastałem Horacio w małym, zagraconym książkami i starymi, drewnianymi figurami pokoju. Staruszka siedziała dystyngowanie na starej, niemal zupełnie już zdartej poduszce ze zszytych warstw materiału.
- Witam, młody kokko. Nie sądziłam, że zobaczę jeszcze kogoś z twojego rodu po ostatniej wizycie Liweia-sama. A już zwłaszcza po jego śmierci. Co cię sprowadza do starej świątyni przodków? - spytała głosem tak sztywnym i równomiernym, że przez chwilę zastanawiałem się, czy nie mam do czynienia z robotem zamiast żywego człowieka.
- Zwyczajna potrzeba. Muszę na jakiś czas zniknąć, nie masz z tym problemów, prawda? - spytałem, zmuszając się, by mój głos brzmiał spokojnie. Pomimo dość przyjemnej aparycji starszej pani od kotów, Horacio wzbudzała we mnie jakiś taki dziwny stan nerwowy.
- Świątynia Inari Kon-Kokko od pokoleń służyła kokko i nie widzę powodu, dla którego miałoby się to zmienić - odpowiedziała kobieta i spojrzała na mnie po raz pierwszy. - Pytaniem tylko jest, czy ty chcesz tutaj przebywać. Do tej pory uciekałeś przed swoim dziedzictwem. Jeśli myślisz, że będziesz mógł dalej tak żyć poznawszy tutejsze tereny, możesz się mylić.
- Co? J-ja przed niczym nie uciekam... a przynajmniej nie uciekałem do tej pory. Po prostu powiedz, czy macie tu jakiś pokój, gdzie mogę przeczekać, czy mam szukać innej miejscówki i tyle - syknąłem zirytowany zanim zdążyłem pohamować język. Sam nie wiedziałem, dlaczego tak się zachowywałem - przez kobietę, atmosferę świątyni, czy po prostu zaczynał ze mnie schodzić stres ucieczki i musiałem jakoś odreagować.
- Skoro tak mówisz. Nasza świątynia jest twoją świątynią. Każę mnichom przygotować pokoje, w których nocowali kiedyś twoi przodkowie. Aha, mam coś dla ciebie, młody kokko. Niao, możesz? - kobieta wskazała głową w niezbyt wyróżniającym się kierunku, a młody mnich wziął stamtąd białą kopertę w europejskim stylu i podał mi ją. - To jest list, który zostawił tutaj Liwei-sama przed swoją śmiercią. Kazał ci go wręczyć, gdybyś pojawił się kiedyś w świątyni - kobieta z powrotem otwarła książkę, dlatego zrozumiałem, że skończyła już ze mną rozmowę i mam się wynieść z jej pokoju. Wstałem więc i otrzepałem spodnie.
Do Shena wróciłem po jakiś czterdziestu minutach, zahaczając jeszcze po drodze o łazienkę. Mimo, że moje stare ubrania nie były aż tak zniszczone, otrzymałem zupełnie nowy komplet, ku mojemu zaskoczeniu zupełnie normalnych, ciuchów.
- I co załatwiłeś? - spytałem Shena, rozczesując przy nim włosy przed dość sporym lustrem biurkowym.
- Janette powinna przyjechać może nawet za pół godziny razem z potrzebnymi materiałami. Mówiła, że weźmie też swoje kosmetyki. Mówiła, że ostatnio dostała od jakiejśtam firmy współpracującej z jej blogiem męskie, więc masz się o nic nie martwić. A co do tej drugiej sprawy… naprawdę nie wiem, jak możesz wytrzymać z kimś tak grzecznym i histerycznym. Facet zachowuje się jak czternastolatka z syndromem lolity. Zu wspominał, że zaczyna ci się zmieniać gust, ale że aż tak?
- Do rzeczy, Shen - westchnąłem, przewracając oczami i sięgnąłem po długą szpilkę z drobnymi kwiatuszkami śliwy na końcu, po czym wsunąłem ją we włosy. Nie byłem zadowolony z przymusu używania tak kobiecych akcesoriów, ale i nie mogłem winić mnichów za to, że nic innego nie mieli.
- Ja ci tylko mówię to, co widzi chyba każdy. Koniec końców udało mi się go jakoś uspokoić i wyciągnąłem od niego, że dzisiaj jest jakaś premiera, czy coś i załatwi jakieś prywatne miejsce. Nie pamiętam konkretów, ale ponoć ty je znasz - Chińczyk zastanowił się przez chwilę i westchnął. - A, no i podobno on też ci musi coś ważnego powiedzieć. Mniejsza z tym. Miej tylko nadzieję, że się wyrobimy do szóstej, bo zanim wyjedziemy stąd do Roppongi, trochę nam zajmie.
- To już zostawiam tobie, ja tu tylko wykonuję rozkazy - stwierdziłem ze śmiechem. Jakiś czas temu Shen z nudów przeglądał stare niemieckie zeznania powojenne i właśnie to zdanie rzuciło nam obojgu w oczy - „ja tylko wykonywałem rozkazy”. Mało który nasz żarcik utrzymywał się tak długo jak ten. - A póki co może partyjka shogi? <<shogi - gra określana często mianem japońskich szachów; przyp. aut.>> - spytałem pogodnie, siadając przy niskim stoliku na środku pokoju.

~~^.^~~

Kończyliśmy właśnie trzecią partię shogi, a wskazówka drugi obieg po tarczy, gdy zamknięte do tej pory shoji uchyliły się i w szparze pomiędzy nimi pojawił się drobny mnich.
- Przepraszam za wtargnięcie, ale przyszła jakaś kobieta i twierdzi, że jest tutaj do pana - stwierdził i popatrzył na mnie nieco zmieszanym wzrokiem, oczekując odpowiedzi. To ja nie… a faktycznie zapomniałem wspomnieć o tym, że ma przyjechać kobieta Shena.
- Tak, tak, niech wejdzie - machnąłem ręką, kryjąc zażenowanie. Mnich otworzył drzwi szerzej i do środka weszła dość młoda kobieta o jadowicie rudych włosach spiętych w kok i biurowym ubiorze z dość dużą walizeczką kosmetyczną w ręku.
- Jan, kochanie - Shen uśmiechnął się i przytulił kobietę na powitanie, odbierając od niej równocześnie bagaż. Po jego minie zgadłem, że zawartość była nieproporcjonalnie lekka do wielkości. - To jest właśnie Hei, o którym ci mówiłem. Dasz radę coś zrobić, prawda?
- Oczywiście, że tak. W końcu mówisz z jedyną bloggerką, której udało się nawiązać współpracę z główną L’Paris, to coś znaczy - zaśmiała się, odsłaniając rząd białych, nieco krzywych zębów. - Cześć, jestem Janette, ale możesz do mnie mówić Jan lub jak ci tam wygodnie.
- Janette… dość oryginalne imię w tej okolicy. No nic, jestem Hei - podałem jej rękę w europejskim geście, podejrzewając, że właśnie tam się urodziła. Odwzajemniła go bez najmniejszego zastanowienia się, więc moja teoria stała się prawie potwierdzona. Już miałem usiąść, gdy moją uwagę przykuł pewien drobny szczegół. Przysunąłem nos do jej szyi i powęszyłem mimo zdziwienia kobiety.
- Hei, do cholery! Opanuj się trochę, co? - syknął na mnie Shen, ale popatrzyłem na niego tylko znacząco.
- Ależ oczywiście - prychnąłem. - Jak to mówią, kochanego ciała nigdy zbyt wiele. Zwłaszcza, gdy się mnoży.
- O czym ty znowu pierdo…
- Jak to: o czym? O dzieciaku, na którego chce cię wkręcić - założyłem ręce na siebie w tryumfalnym geście. Nie kłamałem. Moje lisie zmysły, dziwnie wyostrzone na terenie świątyni, z pewnością wyłapały wątłą różnicę w woni kobiety, gdy ta jest w ciąży.
- Kurwa, Hei, jeszcze chwila i osobiście cię od… - syknął Shen, w ostatniej chwili orientując się, w czyim jest towarzystwie. Popatrzył na mnie tylko pełnym furii wzrokiem. Niemą bitwę przerwała Janette, kładąc rękę na ramieniu mężczyzny w uspokajającym geście.
- Nie wiem, skąd twój kolega to wie, ale jest coś, co ci muszę powiedzieć - zaczęła niepewnie, a zszokowany Shen przeniósł wzrok na nią. - Dzisiaj robiłam test… i będziesz ojcem.
- Słucham…? - wydukał głucho z miną wartą milion jenów.
- No, ja wiem, że nie planowaliśmy i w ogóle, ale tak jakoś wyszło i…
- To znaczy, że ja i ty… - Chińczyk wydawał się nie do końca rozumieć, co się do niego mówi. Kobieta skinęła niepewnie głową, jak gdyby chciała zapytać „Bardzo jesteś zły?”, niczym w tych ma-sowo produkowanych dramach dla nastolatek. Prychnąłem, nie potrafiąc powstrzymać napadu wesołości. - Jan, ja… Kochanie! - tego to oboje nie przewidzieliśmy. Shen rzucił się na kobietę i przyciągnął ją mocno do siebie, przytulając, jak gdyby spotkał ją po raz pierwszy po kilku latach na głównym froncie. I co ja tu, do cholery jasnej, robię?
- Przejdę się, muszę się przewietrzyć - stwierdziłem bardziej do siebie niż do nich. - Daję wam kwadrans na wymizianie się i macie być gotowi - dodałem jeszcze ze znaczącym uśmiechem.
Wbrew moim słowom, nie miałem najmniejszej ochoty na włóczenie się bez celu. Shenowi jednak należała się ta odrobina czasu sam na sam z „kobietą na poważnie”, która nosiła jego dziecko w swoim brzuchu. Tylko czy przyzna się Fangji shifu do potomka, zwłaszcza że dzieciak nie był powiązany ze Sztyletami?
Wszedłem w wąską alejkę pomiędzy wielkimi krzewami ozdobnymi w niezbyt znanym sobie celu. Koniec końców, jakoś potem znajdę drogę powrotną. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Ścieżka wiodła chyba najgorszą możliwą trasą pomiędzy ciągłym, miejscami nawet kolczastym, murem roślin. Nieco zirytowany przystanąłem i pociągnąłem nosem w powietrzu, używając tłumionego do tej pory demoniego genu.
Feeria doznań oszałamiała. Z zażenowaniem stwierdziłem, że nie byłem w stanie nawet wyodrębnić spośród mieszaniny woni aromatu najbliżej mnie rosnącego starego krzewu różanecznika. Nigdy nie podejrzewałem, że można czuć aż tyle i tak intensywnie. Byłem pewny, że gdyby tylko udało mi się do tego przyzwyczaić, potrafiłbym wyczuć nawet, co rośnie kilka kilometrów stąd.
Skrzywiłem się nieco i zmieniłem zmysł węchu z powrotem na ludzki z lekkim westchnieniem ulgi. Popatrzyłem do góry na chmury. Wydawało mi się, że niebo zupełnie już zmieniło układ białych i błękitnych plam od czasu mojego wyjścia. Postanowiłem wrócić w nadziei, że para wyjaśniła sobie wszystko i zastanę albo dwoje uśmiechniętych rodziców w oczekiwaniu, albo wściekłego Shena i rozbitą planszę shogi. Obie sytuacje były równie nieprzyjemne z mojego punktu widzenia.
Gdy wreszcie wróciłem, Janette rozkładała na ziemi kilkupoziomową kosmetyczkę tuż obok małego stosiku tubek i słoiczków. Shen natomiast siedział w kącie z dziwną miną i przyglądał się ruchom kobiety.
- Coś się stało? - spytałem, zwracając na siebie uwagę dwójki.
- Nie, czemu? - kobieta uśmiechnęła się łagodnie, po czym wstała i podeszła do mnie, przyglądając mojej twarzy. - Mam nadzieję, że jesteś przygotowany na duże zmiany, co? - spytała wesoło, zmieniając temat. Nauczony przeszłymi kłótniami z Peizhi czy Kanako, wolałem nie zwracać jej uwagi na ewidentne unikanie pierwotnej sprawy. Westchnąłem tylko, wywracając oczyma.
- A mam jakiś wybór? Byle byś mnie nie ogoliła na łyso - Janette zaśmiała się, a Shen dalej nie wykazywał reakcji na czynniki zewnętrzne. Nie wiedziałem, co mu było, ale wyczuwałem, że chciałby pobyć sam. A a przynajmniej nie w moim towarzystwie.
- Shen, wypad stąd - powiedziałem w końcu. Mężczyzna popatrzył na mnie z mieszanką oburzenia i niezrozumienia. - Chyba powinniśmy mieć jakieś porównanie, prawda? - spytałem znudzonym głosem, a Janette przytaknęła.
- Jeśli chodzi o to, że masz wyjść, to też myślę, że tak będzie najlepiej, kochanie. Ktoś musi wiedzieć, jak dużo zmienił się wygląd… - Janette zawahała się, patrząc na mnie przepraszająco.
- Hei - podpowiedziałem.
- A, tak, zapamiętam już. Shen, potrzebujesz trochę odetchnąć, a my sami poradzimy sobie świetnie. Chyba mi ufasz, prawda - niemal parsknąłem śmiechem. No to najcięższy, niezatapialny i wiecznie działający argument został wytoczony. Kobiety potrafią być straszniejsze od najbrutalniejszego mafiosa.

~~^.^~~

Przyglądałem się odbiciu zupełnie obcej mi osoby i tylko obecność Janette i młodej mniszki powstrzymywały mnie przed rearanżacją wnętrza metodą roztrzaskania najbliżej leżących przedmiotów. Ze względów na wygodę przenieśliśmy się niemal na początku zabawy Janette z moimi włosami do łazienki w części mieszkalnej mnichów.
Przeczesałem palcami jeszcze lekko błyszczące, smoliście czarne włosy bez najmniejszego kolorowego akcentu, czy choćby odrobiny charakteru. Już po rozplątaniu obcięciu brak ciężaru włosów mnie irytował. Teraz, gdy były one już zupełnie suche i dojmująco bezpłciowe, cholery chciałem dostać. Przecież tego jest ze trzy razy mniej! Mimo ciężkich bojów, nie udało mi się przekonać Janette, że przefarbowanie i lekka zmiana cieniowania wystarczą, efektem czego to, co mi pozostawiono z trudem sięgało dalej, jak kilka centymetrów poniżej ramion. W dodatku kobieta uparła się, że muszę usunąć wszystkie przedłużane pasma oraz sztuczne ozdobniki. I założyć burobrązowe soczewki, przemodelować twarz pudrem i cieniami i zdjąć wszystkie kolczyki, ale to już mniejszy problem. Jak na złość, zarówno Janette, jak i druga dziewczyna były zadowolone z efektu.
- Wygląda pan naprawdę dystyngowanie i z wdziękiem, kokko-sama - stwierdziła ta druga. Nie wiem, jakim cudem nie rzuciłem się na nią z pazurami.
- Dystyngowanie i z wdziękiem - powtórzyłem po niej sarkastycznie. - Dobrze, że nie uroczo jeszcze - prychnąłem. - Ostatni raz daję się na takie coś namówić, już wolę, żeby mnie zastrzelili następnym razem.
- Oj, nie przesadzaj, Hei - Janette wydawała się być rozbawiona moimi reakcjami. Jak ja ją… - No, to teraz jeszcze tylko zajmiemy się twoimi dłońmi i możemy przechodzić do ubioru.
- Jasne, jas… chwila! Jak dłońmi?! Nie ma mowy! - wiem, że zachowywałem się jak rozpieszczone dziecko, ale moje paznokcie były moją chlubą i wieloletnim obiektem troski. Nauczyłem się je malować przez jedną z dziewczyn Sztyletów tuż po śmierci ojca i włączeniu w szeregi mafii i od tego czasu nikt i nic nie było w stanie mi w tym przeszkodzić.
- Hei, jak chcesz nie zwracać na siebie uwagi z takimi szpo…
- Nie! - przerwałem jej ostro, trzaskając pięścią o umywalkę. - Powiedziałem i już. Mogę co najwyżej je delikatnie przypiłować i zmyć mocne kolory, ale to jest maksimum. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile się takie coś hoduje.
- Hei, nie wygłupiaj się, w końcu jesteś mężczyzną, takie tipsy pewnie i tak są niewygodne - Janette oparła się bokiem o futrynę i założyła ręce na siebie zniecierpliwiona.
- Wypraszam sobie, żadne tipsy - prychnąłem. - Nawet zajęcia w laboratorium nie były w stanie zniszczyć moich paznokci przez ostatnie trzy lata, więc i tobie na to nie pozwolę. Powiedziałem, mogę się co najwyżej na… a zresztą, co ja się tobie tłumaczę. Masz pilnik, podkład, biały i top coat porządnej marki?
- To nic nie…
- Masz? - znowu przerwałem jej ostro. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś mnie pozbawił mojej dumy. Na włosy mogłem pozwolić, ale wszystko ma swoje granice.
- Mam - westchnęła w końcu Janette. - Ale jak Shen powie potem, że masz je skrócić, to choćbym cię miała uśpić.
- Wątpię, że ci się to uda - wzruszyłem ramionami i wyminąłem ją w przejściu.

4 komentarze:

  1. Jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi, to w jakimś staopniu rozumiem Heia. Wybitnie mnie drażni gdy ktoś twierdzi, że mogłabym zmienić coś w swoim wyglądzie, a co dopiero gdyby miał to zrobić "siłą".
    Jestem ciekawa reakcji zarówno Shena jak i Soujirou.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest nas już troje. Chociaż u mnie też dochodzi aspekt "chciałabym, ale choroba". No, ale mniejsza z tym, nie umieram.
      Shena już widział tyle, że wiele go nie zdziwi. Za to Soujirou... a zresztą, sama przeczytasz :) Ostatnio prowadzę inteligentną kampanie reklamową, więc może znajdzie się jeszcze jeden komentarz (marzy).

      Usuń
  2. No to chyba marzenia się ziszczą.
    Mam nadzieję, że potomek Shana to będzie dziewczyna z dość wybuchowym charakterkiem. Mam nadzieję, że opowieść dotrwa do narodzin.
    Bo ,,Kobiety potrafią być straszniejsze od najbrutalniejszego mafiosa''
    Ja też chciałabym mieć taki węch. Może wywęszyłabym kto mi kradnie czekoladę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yay!
      Shena :) Pisane znakiem oznaczającym duszę/ducha. Fabuła doczeka rozwiązania, ale latami ciągnąć się nie będzie.
      Hehe.
      Moim zdaniem to z takim węchem więcej problemów niż pożytku. Wchodzisz do autobusu i czujesz, że tydzień temu był tam menel.

      Usuń

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.