Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

niedziela, 3 grudnia 2017

Rozdział XXXII

Przechodziłem głównym dziedzińcem świątyni, gdy spotkałem Włada. Uśmiechnąłem się złośliwie, wietrząc choć odrobinę rozrywki w starym stylu. Z Jyuuro ostatnio mijaliśmy się wiecznie w drzwiach, a Zu najwyraźniej sobie odpuścił, więc nie miałem z kim się poprzekomarzać.  No, może poza Lillym, ale grafiki zgadzały nam się góra dwa wieczory w tygodniu.
- Rozmawiałem ostatnio z Tanyą - zagadnąłem wesoło, zaplatając dłonie za plecami. - Pytała o ciebie.
- Szto jej ty powidiał? - spytał grubym, dźwięcznym głosem, łamiąc język japoński na wszystkie możliwe sposoby.
- Prawdę - stwierdziłem luźno z uśmiechem. - Nie wypada kłamać starszej pani, prawda?
- Szcienok ty, gdyby pani Tanya nie…
- Możesz wracać, jeśli tak ci tu źle - urwałem krótko. - Wystarczająco dużo już mam problemów na głowie, żeby jeszcze się martwić o starego chłopa z opóźnionym okresem buntu. Nie wiem tylko, po co w ogóle się tutaj tłukłeś - prychnąłem, nagle zirytowany. Naprawdę nie rozumiałem, dlaczego Tanya uznała, że wysyłanie kogoś, kto ewidentnie nie ma najmniejszej ochoty zainteresować się czymkolwiek jest dobrym pomysłem.
- Słowa pani Tanyi pierwszoj rangi. Ana mnie rozkazujet, a ja robię - oznajmił pewnie.
- I mówiła coś o wdupiemaniu całego świata dookoła rzyci, tsa? Oboje tylko tracimy czas. Miałeś przyjechać to przyjechałeś. Teraz rób, co chcesz - powiedziałem formalnie i minąłem go, wypatrując przy bramie Nicholasa. Mężczyzna powinien już przejechać te kilka kilometrów i na mnie czekać.
- A szto ty ade mnie by chciał, ha? - usłyszałem za plecami. Przystanąłem i spojrzałem się przez ramię.
- Od ciebie? Absolutnie nic. Rozmawiam tylko z ludźmi, których interesuje to, jak długo będą żyć - odpowiedziałem oschle i odszedłem. - Kurwa - mruknąłem pod nosem, gdy zostałem już sam. Miałem w planach poprawić sobie samopoczucie, a koniec końców tylko się zirytowałem. I po co mi to było?
Nieco zdezorientowany rozejrzałem się po okolicy, korzystając z wciąż wyostrzonych w granicach świątyni zmysłów, ale nigdzie nie mogłem znaleźć Nicholasa. Sprawdziłem telefon, ale nie otrzymałem żadnej nowej wiadomości. Przez chwilę rozważałem, czy nie powinienem do niego zadzwonić lub napisać, ale ostatecznie mężczyzna nigdy nie odbierał, gdy prowadził, więc pewnie i tak by to nic nie dało. 

Przysiadłem na wielkim kamieniu tuż przy torii i zacząłem czytać zrzuconego niedawno od Lilly’ego e-booka. Nie do końca wiedziałem, gdzie mężczyzna znalazł taką perełkę w blogosferze, ale to zdecydowanie powinna być wydane na papierze. Przynajmniej, gdyby to zależało ode mnie. 
- …uż jestem - usłyszałem nagle za uszami. Obejrzałem się nieco zdziwiony i zobaczyłem zdyszanego Nicholasa opartego o słupek torii.
- Nie spieszyłeś się zbytnio - stwierdziłem, wygaszając telefon i schodząc z kamienia. - Coś poważnego się stało?
- Tak… Nie… Powiedzmy - chyba jeszcze nigdy nie widziałem go tak speszonego. - Dostałem telefon w dość pilnej sprawie. Byłaby możliwość, żebyś dał mi wolne na dziś, jak podwiozę cię do domu?
- Jasne - wzruszyłem ramionami, udając obojętność. W rzeczywistości musiałem się naprawdę mocno powstrzymywać, żeby nie zapytać, cóż to za nagląca sprawa. Jeszcze nigdy nie widziałem Nicholasa tak zdenerwowanego. Ani spóźnionego. Jedyne, co mnie powstrzymywało przed wścibstwem to niejasne przeczucie, że przez nie dowiem się o wszystkim jeszcze później. - Jakby coś, to napisz mi na wieczór, czy będziesz jutro dostępny, czy mam dzwonić po taksówkę.
- Oczywiście - mężczyzna skinął głową z wdzięcznością. - Dziękuję. Jakoś to odrobię potem.

~~^.^~~

Z lekką ciekawością przyglądałem się migającym na ekranie zdjęciom. Wszystkie przedstawiały młodego, może trzydziestoletniego mężczyznę. Był dość wysoki jak na Japończyka, miał krótko przystrzyżone włosy, nieco odstające uszy, wiecznie przymrużone oczy z ciemnymi tęczówkami. Na najnowszych zdjęciach wyglądał na nieco grubszego niż wcześniej, ale i tak była to jedynie lekka nadwaga, prawdopodobnie spowodowana pracą biurową. Chyba nawet odnosił w tej pracy sukcesy, bo dopatrzyłem się jednej, czy dwóch migawek z jakimiś innymi biznesmenami. Kilka razy pojawiła się też jego rodzina - rodzice, starsza siostra, około pięcioletni syn i partnerka. O ile zdążyłem się dobrze zorientować w zasłyszanych skrawkach cudzych rozmów, nie byli jeszcze małżeństwem, ale planowali to, gdy tylko kobieta dostanie oczekiwany awans w pracy.
Był to już drugi pogrzeb w tym tygodniu, na który musiałem przyjść. We wtorek siedemnastoletnia tczakalop Ayano Nimura, a dzisiaj, po dwóch dniach - Kunimi, kitsune. I miałem przeczucie, że na tym bilans tygodnia się nie skończy. Z rodziną Ayano trudno się rozmawiało, ale nie oczekiwałem zbyt wiele od pogrążonych w żałobie po drugim już dziecku rodzicach. Liczyłem za to, że pani Kunimi, choćby i przez wzgląd na małego synka, będzie bardziej skora do współpracy.
Prezentacja się skończyła i jej miejsce zajął wyraźnie amatorsko montowany filmik z palenia zwłok i rozrzucania ich w miejscu, gdzie zmarł. Osobiście nie podobały mi się nowe zwyczaje pogrzebowe, ale nie miałem na nie najmniejszego wpływu, więc tylko spokojnie oglądałem relację.
- Już wolę, żeby mnie robale zażarły niż żeby takie coś puszczać potem na YouTubie - mruknął za moimi plecami Nicholas, a ja zerknąłem na niego nieco skonsternowany.
- Czy to nie ty przypadkiem tłumaczyłeś mi ostatnio, że postęp kulturowy i laicyzacja są nieuniknione? - spytałem cicho, kryjąc chichot za rękawem. Nicholas już nie odpowiedział, ale nie do końca byłem pewny, czy była to kwestia niechęci do dyskusji, czy po prostu nie usłyszał pytania.
Po chwili ekran się wyłączył i przed  urząd wyszedł mężczyzna w stroju kapłana shintoistycznego. Już na pierwszy rzut oka widziałem, że było to jedyne, co go łączy z duchowieństwem i nawet do końca nie wie, co ze sobą zrobić w obszernym, powłóczystym kimonie.
- Zmarły Takaoki Kunimi, lat 32 - zaczął deklamować nieco znudzonym, formalnym tonem automatycznej sekretarki. - Zgon nastąpił w sobotę 23. sierpnia roku 2025 około godziny 14:30 z przyczyn pozanaturalnych. Testament zostanie odczytany we wtorek 27. sierpnia 2025 roku w głównej siedzibie notarialnej dzielnicy Ota w sali numer 431 o godzinie 12:45 - to wypluwszy z siebie, mężczyzna wykonał szybko formalny ukłon i zniknął z powrotem za drzwiami urzędu.
- Przyczyny pozanaturalne, co? - prychnąłem na tyle cicho, by usłyszał mnie tylko Nicholas i wydelegowany przez Horacio Yoru. - Jeszcze chwila i wprowadzą kategorie „zawał” i „porwało go Ufo”.
- Nie sądzę, by publiczne rozpowiadanie o zabójstwie było czymś dobrym - zauważył ostrożnie mnich, ale i w jego głosie wyczuwałem nutkę powątpiewania we własne słowa. - Rodzina i najbliżsi i tak o tym wiedzą. Po co rozdrapywać rany?
- Skoro już odstawiają szopkę z honorami dla trupów, to niech to robią do końca. Udawanie, że nic się nie stało i nie ma tematu jest jeszcze głupsze - stwierdziłem krótko. Zdecydowanie nie pasował mi sposób, w jaki wszystko się odbywało, ale z drugiej strony nie byłem najlepszą osobą do snucia demagogii o szacunku dla ciała ludzkiego i podobnych frazesów. Niemniej jednak miałem dziwne wrażenie, że lepiej skończyła już nawet wysadzona w powietrze Chue niż ten tutaj.
Ludzie powoli zaczęli się rozchodzić, złożywszy wcześniej kondolencje bladej jak ściana narzeczonej i posępnym rodzicom zmarłego. Gdzieś w okolicy kręcił się chłopiec ze zdjęć, a po jego zachowaniu wnosiłem, że jeszcze nikt mu się wytłumaczył do końca, co się stało z tatą. Przez chwilę w mojej głowie pojawił się obraz sprzed pięciu lat, z pogrzebu mojego własnego ojca, ale dość szybko rozgoniłem nieprzyjemne wspomnienie.
- Paniczu kokko, chyba powinniśmy… - zaczął Yoru, ale pokiwałem przecząco głową.
- Nie potrzebujemy ludzkich świadków - stwierdziłem, wsuwając dłonie w kieszenie spodni od czarnego garnituru. Mężczyzna tylko skinął krótko w odpowiedzi i poprawił rękaw marynarki. Gdy mnich pokazał mi się niecałe dwie godziny temu po raz pierwszy nie w zbroi świątynnej, o mało co bym go nie poznał. I, szczerze mówiąc, chyba nie do końca w pozytywny sposób. Czarny garnitur o przestarzałym, szerokim kroju zupełnie pozbawił mężczyznę tej aury drapieżności, którą zawsze wokół siebie rozsiewał. Nie, żeby była to jedynie kwestia wyglądu. Także z nieco aroganckiego charakteru poza terenem świątyni niewiele zostało. Dopiero teraz zauważyłem, że jego oczy nie tylko miały ten sam odcień ciemnego, chłodnego brązu co u Tsuyu, ale i ich kształt był niemal identyczny. Nieco zbyt szeroko rozwarte i z zewnętrznymi kącikami opadającymi ku dołowi, zupełnie nie przypominały klasycznych japońskich oczu. Podejrzewałem, że w Europie Yoru zrobiłby furorę ze swoją dobrze wyrzeźbioną przez treningi sylwetką i wręcz podręcznikowymi proporcjami. Na obecne standardy było w nim coś dysharmonijnego, co Tsuyu potrafiła w sobie ukryć. A może to była tylko kwestia źle dobranego stroju?
- Możesz się nawet nie przebierać - stwierdził po chwili względnej ciszy Nicholas. Zerknąłem na niego z ukosa i zauważyłem, że stukał coś na ekranie telefonu. - Dostałem cynk od Aureliena. Mamy kolejne dwie ofiary wśród Genusmuto. Rodzeństwo kelpie, znowu młodzi. Jakiś czas temu ich rodzina się z nami kontaktowała, więc myślę, że nie musimy czekać na pogrzeb, żeby z nimi porozmawiać.
- Rozumiem - przytaknąłem krótko i po chwili zastanowienia dodałem. - Masz do nich telefon lub coś podobnego?
- Numer domowy i komórkę jednego z zabitych - stwierdził mężczyzna, ciągle coś przeszukując na smartfonie. - Mam ci je przerzucić?
- Nie trzeba. Po prostu do nich zadzwoń i zapytaj, jaka data im pasuje. Oczywiście, im szybciej, tym lepiej.
- Jasne - ruk skinął głową i zerknął na mnie, jak gdyby wahał się, czy coś jeszcze powiedzieć, czy nie. W końcu westchnął, zerknął na Yoru, skrzywił się nieco i zaczął: - Pisała do mnie Misza. Podobno mają jakieś problemy na chińskiej granicy i ich przyjazd może się opóźnić jeszcze kilka dni. Mam jej coś odpisać?
- Nie trzeba, dadzą sobie radę. Chyba, że sama poprosi, wtedy ruszę kontakty - odparłem i spojrzałem przez ramię na żałobników. Na placyku pozostała jedynie rodzina i jakaś kobieta przytulająca narzeczoną Kunimiego. Prawdopodobnie dalsza krewna lub przyjaciółka. - Idziemy - oznajmiłem, odruchowo zagarniając włosy z oczu za ucho.
- Pani Kunimi? - zaczął delikatnie Yoru, a ja omal nie prychnąłem śmiechem na to pytanie. A niby kto, komornik? - Wiem, że widzi nas pani po raz pierwszy. Przyszliśmy ze świątyni Kon-Kokko. Matka pani narzeczonego współpracowała kiedyś z organizacją Genusmuto działającą na naszym terenie.
- Rozumiem - odpowiedziała wątłym głosem kobieta, zaciskając mocniej palce na rękawie białej bluzki. - Ale Taka nie miał nic z wami wspólnego. I ja zresztą też nie chcę mieć - stwierdziła, twardo patrząc w oczy Yoru. Podejrzewałem, że znała trochę historię i intuicyjnie łączyła Kon-Kokko z problemami.
- Obawiam się, że na to za późno - stwierdziłem, ignorując dyskretne kopnięcie mnie w kostkę przed Nicholasa. - Może to, co powiem nie będzie miłe ani delikatnie ujęte, ale w obecnej sytuacji w zasadzie nie ma pani możliwości, żeby nam odmówić. Oczywiście, o ile chce pani zachować przy życiu siebie i dziecko. A szkoda by było takich dobrych genów, bez względu na ludzkie pochodzenie matki. Ludzie, którzy zabili pani męża pochodzą z dość starej sekty, która odradza się co jakiś czas i próbuje zabić wszystkich Genusmuto. Dwadzieścia lat temu udało im się dopaść niemal wszystkich znaczących Genusmuto w Tokio, teraz pojawiła się kolejna fala polowań na nasze gatunki.
- Powiedziałam już, że macie zostawić mnie i Takeshiego w spokoju - wysyczała kobieta przez zęby. Przez chwilę żal po ukochanym mężczyźnie przesłoniła niemal zwierzęca desperacja matki gotowej na każdy czyn w obronie swojego młodego. - Nie potrzebujemy żadnych…
- Spokojnie, pani Kunimi - Nicholas przeszedł przede mnie, gesty kując uspokajająco. - Hei nie chciał powiedzieć nic złego, tylko czasem nie potrafi odpowiednio dobrać słów. Chcieliśmy jedynie zaproponować pani opiekę ze strony Genusmuto. Nie powinienem tego mówić, ale ostatnio coraz częściej dochodzi do ataków na takich, jak my. Nie będziemy pani zmuszać do niczego, czego by pani nie… - przestałem go słuchać, bo moją uwagę odciągnęła sylwetka po przeciwnej stronie placu. Sam nie wiedziałem, co w niej wzbudziło moje zainteresowanie, ale nie potrafiłem się oprzeć przeczuciu, że powinienem za nim pójść.
- Nick, załatwcie to sami - oznajmiłem w końcu, nawet nie upewniając się, czy nie wchodzę w środek słowa któremuś z rozmówców i jak to będzie wyglądać. Miałem nadzieję, że jakoś wytłumaczą we dwójkę moją impertynencję, moja intuicja wrzeszczała wręcz, że to coś jest dużo ważniejsze od rozmowy z prawie-że-wdową. - Będę czekał przy samochodzie.
To powiedziawszy, niemal biegiem ruszyłem w pościg za nieznanym. Przeszedłem przez placyk i, kierując się bardziej intuicją niż pewnością, przeciskałem się kolejnymi wąskimi alejkami między budynkami.
W końcu trafiłem do ślepego zaułka. Dookoła roznosił się zapach zgnilizny i palonych śmieci. No, to po prostu cudownie działa ta moja intuicja… Mógłbym przysiąc, że moje zmysły demona wyłapują słodkawy zapach krwi. Panował półmrok, ale i tak widziałem brunatno-czerwone zacieki na betonie. Gdzieniegdzie skrzyły się też białe plamy wosku i jakiegoś srebrzystego metalu. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ktoś tu urządzał niedawno jakiś chory rytuał. Jeśli to jakaś melina Łowców…
- Czego chcesz? - spytałem, podnosząc głowę do góry, by tym gestem dodać sobie choć trochę odwagi. Już zaczynałem żałować, że zignorowałem rozsądek i nie zawróciłem tuż przed pierwszą bramą. Nie panikuj, Hei, nie panikuj… Jesteś potomkiem dumnych kokko, bez trudu stąd uciekniesz. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu usłyszałem głuche plaśnięcie za swoimi plecami. Nie panikuj… Odwróciłem się na pięcie i zobaczyłem przed sobą prostującego się chłopaka. Miał co najwyżej piętnaście lat, był brudny, a poszarpane ubranie wisiało na nim jak na wieszaku. Wydawało mi się, że jego oczy nie miały naturalnego koloru, ale równie dobrze mógł to być efekt światła i trupiego wręcz wytrzeszczu spowodowanego zapadnięciem wychudzonej twarzy. Z jakiegoś powodu przypominał mi Xiaogou tuż po „dostaniu” go od Zu.
- A więc to ty jesteś tym lisem, o którym mówił pan - odezwał się w końcu, a jego głos był dziwnie dwutonowy. - Spodziewałem się czegoś więcej. Bo ja wiem… większej spektakularności - zaśmiał się charkotliwie. Każdym swoim zachowaniem odsłaniał coraz więcej objawów wycieńczenia sztucznie utrzymywanego przy życiu organizmu. Coraz lepiej widziałem u niego objawy zaburzeń psychicznych i fizycznej choroby, jakie sam leczyłem u szczeniaka. - Najchętniej bym cię zabił tu i teraz, ale pan chce to zrobić osobiście. Ja mam ci tylko przekazać wiadomość i tyle.
- Co to za wiadomość? - spytałem wyniośle, robiąc niedbale dwa kroki w przód. Głowa do góry, graj! Przecież potrafisz to robić.
- Nie zapytasz, kim jest mój pan? - spytał chłopak, obchodząc mnie dookoła niczym kot ocierający się o swoją zdobycz. Z trudem powstrzymałem się przed grymasem obrzydzenia, gdy do mojego nosa dotarł zapach niemytego przez dłuższy czas ciała. - Przecież musisz chcieć to wiedzieć. A nie wiesz.
- Ponoć miałeś mi przekazać wiadomość, a nie zanudzić na śmierć - odparłem, za wszelką cenę starając się, by mój głos brzmiał spokojnie. W jakiś chory i masochistyczny sposób dziękowałem Zu za te miesiące znęcania się psychicznego, podczas których nauczyłem się, jak grać przed mafiosami. W porównaniu z nimi, chłopak był zupełnie niegroźny.
- Chowasz strach za odważną gadką, co? - ponownie zachichotał. - Ale radzę ci nie być tak pewnym siebie. To, że pan zabronił mi cię zabijać, nie oznacza, że nie mogę się trochę pobawić.
- Czyli to nic ważnego? - spytałem, ziewając z gracją. - W takim razie pozwolisz, że wrócę już. W odróżnieniu od niektórych, ja nie mam tyle wolnego czasu, żeby się szwendać w nieskończoność - prychnąłem i ruszyłem w kierunku wyjścia.
- Ty, czekaj! - wrzasnął za mną chłopak i zagrodził drogę. Na szczęście udało mi się zachwiać nieco jego pewnością siebie. Nareszcie! - Myślisz, że możesz sobie tak łatwo odejść? To ja tu decyduję, kiedy kończymy.
- Więc decyduj się szybko - odpowiedziałem, imitując znużony ton. Kątem oka zerknąłem na ścianę po lewej stronie. Dzielił nas od niej może metr i, o ile nie byłbym w stanie przepchać przez taką odległość zdrowego mężczyzny, czy nawet średnio dojrzałego nastolatka, o tyle byłem prawie pewny, że uda mi się to z obecnym przeciwnikiem. Przez ułamek sekundy jeszcze się zawahałem, ale ostatecznie chwyciłem chłopaka za nadgarstek i z całej siły pociągnąłem w tył, równocześnie zmuszając nogą wsuniętą między jego stopami do cofnięcia się. Przyparłem go kolanem za brzuch do ściany i puściłem nadgarstek, przenosząc dłoń na szyję i zaciskając na niej palce. - Ostrzegałem, że nie mam dzisiaj humoru na zabawy. Słucham.
- Pu-puszczaj! - chłopak szarpnął się z nieludzką siłę, próbując uwolnić się od uścisku. Na szczęście byłem w pozycji pozwalającej mi zaprzeć się na jego ciele całym ciężarem tak, że nie mógł się zbytnio ruszyć.
- Nie będę się powtarzać - syknąłem, wysuwając lisie pazury. Poczułem, jak pod paznokciami pojawiła się pierwsza krew.
- Pa-pan kazał złożyć ci propozycję. Powiedział, że jeśli zdecydujesz się pomagać Świętemu Przymierzu, to cię oszczędzi i pozwoli ci żyć. Oczywiście nie tak po prostu, ale o szczegółach powie ci już pan osobiście. Będzie czekał na ciebie w Czerwonej Twierdzy - no tak, tylko Bahaj mógł być na tyle głupi, by… Tylko skąd on wziął tego chłopaka? Z całą pewnością był on JAKIMŚ Genusmuto, a stopień jego zabiedzenia wskazywałby na to, że traktuje się go gorzej niż obiekty eksperymentów w moim biurze. Z całą pewnością nie miał żadnej znaczącej pozycji szeregach Sztyletów, bo bym go znał. Skąd więc ta dziwna psia wierność…
- Powiedz swojemu „panu”, - ostatnie słowo wyplułem z taką pogardą, że mnie samego dziwiła jej autentyczność - żeby dwa razy pomyślał zanim następnym razem pokaże się na ulicy. Zwłaszcza po zmroku - wysyczałem mu do ucha, po czym pchnąłem przez szyję na bruk tak, że chłopak poleciał na kolana z zupełnie odsłoniętymi plecami. - Następnym razem nie będę taki miły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.