Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Rozdział XXIX

Przeciągnąłem się w łóżku i sięgnąłem ręką do łba Xiaogou, teraz zmienionego w swoją zwierzęcą postać ciemnorudego psa z białym podpalaniem. Podrapałem go za uchem. Ku mojemu zdziwieniu, zwierzęcy Xiaogou nie przypominał pospolitego kundla, ale miał dość szlachetną sylwetkę około dwudziestokilowego psa o wyglądzie nasuwającym na myśl husky’ego z jedwabistą, długą sierścią szpica niemieckiego i kitowatym ogonem jak u tego drugiego. Szczeniak jedynie wygiął nieco szyję, podkładając mi się pod rękę.
Ostatnie kilka dni należało chyba do najgorszych psychicznie od czasu śmierci ojca. W zasadzie, to można by spokojnie powiedzieć, że historia lubi się powtarzać, i to dość dokładnie. Siedziałem lub leżałem, ciągle gapiąc się w jedną i tę samą ścianę. Chyba znałem już na pamięć cały układ plam i przebarwień pastelowozielonej farby pokrywającej ją.
Przez pierwsze dwa dni trzy razy próbowałem się zabić w mniejszym lub większym stopniu. Pierwszy raz - w łazience, przecinając żyły nożyczkami - skończył się w zasadzie na samym zamiarze. Byłem jeszcze zbyt przestraszony możliwością zabicia się, by wykonać decydujący krok. Do drugiego razu doszło jeszcze tego samego dnia wieczorem tuż po przebudzeniu się. Wspomnienie treningu kontroli zwierzęcych odruchów z ojcem i pierwszego spotkania z Chue… tego było za wiele. Nie wytrzymałem i gdy tylko sięgnąłem do leżącego niedaleko mnie kuferka z lekami i narkotykami, moje palce same zeszły na resztki tritlenku diarsenu. Okazało się jednak, że niebieskie ziele od Xin’ai zostało już zneutralizowane, więc mój organizm był prawie w normalnym stanie. Trucizna, zamiast zabić, wywołała jedynie wymioty przez całą noc. I w końcu trzecia próba… najbardziej udana. Po kolejnej nic nie dającej dawce jakiegoś środka nasennego omsknęła mi się ręka i butelka ze specyfikiem trafiła w metalową klapę od kuferka, roztrzaskując się. Nawet nie myślałem, co robię. Przerysowanie odłamkiem szkła po nadgarstku i przyłożenie go do kubka z gorącą herbatą okazało się łatwiejsze niż za pierwszym razem. Ból zagłuszał wszystko inne, włącznie z wyrzutami sumienia. Gdybym tylko był wtedy sam, to…
Ale nie byłem sam.
Dotknąłem ostrożnie dwoma palcami bandaża na lewej ręce. Musiałem przyznać Soujirou, że widać było umiejętności syna lekarza. Na szczęście ostatkami zdrowego rozsądku udało mi się powstrzymać kochanka przed zabraniem mnie do szpitala i uniknąć badań krwi.
- Widzę, że się już obudziłeś, kochanie - stwierdził Soujirou, wchodząc z salonu do swojego pokoju, gdzie spędzałem większość czasu poza krótkimi pobytami w łazience lub kuchni. Mężczyzna niósł drewniany stolik śniadaniowy z jakimiś półmiskami na nim. - Można by nastawiać zegarki według twojego zegara biologicznego, wiesz? - rzucił wesoło, stawiając stolik na szafce obok i całując mnie w czoło. Jeśli mogłem mówić o jakichkolwiek pozytywach obecnej sytuacji, to byłaby to ta granicząca z uporczywością czułość, którą mężczyzna nagle w sobie odkrył. Drobne pocałunki na przywitanie i pożegnanie, niby przypadkowe otarcia dłoni o dłoń, czułostki w języku…
Tak, to zdecydowanie było to, co sprawiało, że jeszcze nie sięgnąłem dna i chciałem skreślać kolejne kartki kalendarza zamiast w niego kopać. Ale równocześnie było to coś, co najbardziej mnie przerażało. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim traktowaniem ze strony jakiegokolwiek mężczyzny. Zupełnie nie wiedziałem, jak powinienem się zachowywać i jakie są reguły gry, która się toczyła z moim uczestnictwem i w zasadzie bez pytania o moją zgodę.
- Zwykły instynkt zwierzęcy - stwierdziłem, podciągając się lekko na poduszkach. Syknąłem, gdy powoli układająca się skóra pod bandażem rozsunęła się, powodując przeszywający ból w nadgarstku.
- Uważaj, kochanie - niemal natychmiast Soujirou złapał mnie za ramiona tak, żeby odciążyć ręce i pomógł się podnieść. - Nie możesz po prostu powiedzieć, hm? Wiesz, że bym ci pomógł.
 - Nie jestem kaleką - prychnąłem, zirytowany na własną nieporadność. Dlaczego byłem taki głupi i nie wykorzystałem pełni, póki mogłem…
- Wiem, skarbie - wyszeptał Soujirou, całując mnie we włosy. - Ale i tak powinieneś na siebie uważać… Myślisz, że jestem szczęśliwy, widząc, jak cierpisz?
- Tego nie powiedziałem - coraz mniej mi się podobało, w jakim kierunku zmierzała rozmowa. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, było sprawianie Soujirou dodatkowych problemów. Uśmiechnąłem się blado na pokaz. - Przepraszam. Będę na siebie uważał.
- Od razu lepiej, skarbie - mężczyzna uśmiechnął się ciepło i pogładził mój policzek, zgarniając mi włosy za ucho. - Hei, mój mały lisku, wiem, że ostatnio dużo się na ciebie zwaliło i nie chcę naciskać. Myślisz, że jesteś w stanie iść jutro do szkoły? Wiem, że nie masz do tego głowy, ale przynajmniej obecności będziesz miał, może coś zapamiętasz. To jak? - wzruszyłem tylko ramionami.
- Do niczego mi to nie jest potrzebne - wymruczałem w końcu. - I tak już raz oblałem rok, drugi wte czy wewte nie robi różnicy.
- Nie mów tak, spokojnie dasz radę - Soujirou przysunął się do mnie na łóżku i objął w pasie. - Jesteś mądrym chłopcem, mój mały lisku. Nie chciałbyś już za rok zacząć studiów, hm? Może medycyna albo chemia? - prychnąłem na te słowa. Jeszcze tylko tego mi brakowało do zupełnego wybicia wszystkiego, co się rusza w okolicy Tokio.
- Już aż za dobrze znam się na truciu ludzi, wiesz? - odwróciłem wzrok na ścianę, zaciskając pięść zdrowej ręki, żeby powstrzymać się od płaczu. Nie chciałem martwić Soujirou swoim kolejnym napadem depresji.
- Przepraszam. Nie to chciałem powiedzieć - wymruczał mężczyzna i objął mnie, przytulając do siebie. - Po prostu myślałem, że to do ciebie najbardziej pasuje. I to w zupełnie drugą stronę, niż ci się wydaje. Pamiętasz, jak przyprowadziłeś Xiaogou? Wiedziałeś, co robić, jeszcze zanim zbadała go  doktor Miyako.
- Nie chciałem trupa we własnym domu - wzruszyłem ramionami. Prawdę mówiąc, do dzisiaj jeszcze nie rozumiałem, dlaczego w ogóle zgodziłem się na zabranie go od Zu do siebie, zamiast zgubić gdzieś w środku miasta. Przecież nie z altruizmu.
- A potem? Przecież mogłeś go porzucić, zostawić u doktor Miyako lub „zapomnieć” o czymś i trafiłby do szpitala. Hei - mężczyzna ujął moją twarz w dłonie, zmuszając do popatrzenia prosto na niego. - Naprawdę nie wiem, dlaczego tego nie widzisz, ale jesteś naprawdę dobrym człowiekiem. Tylko boisz się, że ktoś to wykorzysta przeciwko tobie, więc większość osób tego nie dostrzega. Nie bój się, jestem przy tobie.
- Nawet nie wiesz, o czym mówisz - prychnąłem, wyrywając się mężczyźnie. - Tylko jedna osoba wcześniej miała takie zwariowane pomysły jak twoje. Dobrze z tym nie skończyła.
- Mówisz o Chue? - spytał ostrożnie mężczyzna, a ja aż zesztywniałem. Nie przypominałem sobie, żebym opowiadał kiedyś Soujirou o chemiczce. - Kilka razy mamrotałeś jej imię przez sen - Soujirou roześmiał się, najprawdopodobniej z mojej reakcji. - Opowiesz mi o niej?
- Wolałbym nie - odpowiedziałem szybko. Zbyt szybko. Nawet Xiaogou to zauważył, bo uniósł wysoko łeb i spojrzał na mnie pytająco.
- Hei, naprawdę myślę, że nie powinieneś wszystkiego trzymać w sobie. Jestem dorosłym mężczyzną, dam sobie radę - mężczyzna rozczochrał mi czule włosy. - A ty potrzebujesz się wygadać. Zdecydowanie zbyt dużo starasz się udźwignąć sam.
Xiaogou zastrzygł uszami i zeskoczył z łóżka, truchtem wybierając z pokoju. Po chwili wrócił w ludzkiej postaci, trzymając w dłoniach komórkę Soujirou. Podał ją mężczyźnie, po czym zmienił się z powrotem w psa i ułożył w moich nogach na kołdrze, jak gdyby nigdy nic. Soujirou spojrzał na mnie pytająco, a ja się uśmiechnąłem, drapiąc Xiaogou za uchem w geście pochwały.
- Mówiłem ci przecież, że nauczyłem go kilku przydatnych sztuczek, prawda? - zachichotałem, widząc osłupiałą minę mężczyzny. - Nie myślałeś chyba przecież, że tresuję sobie psa bojowego, co? Nie zawsze mam jak się ruszyć po telefon, a dzieciak ma słuch lepszy nawet od kokko.
- Czyli, jak rozumiem, to siadanie obok fotela jak gdzieś idziemy, to też twoja sprawka? - mężczyzna uniósł znacząco brew.
- Akurat to nie. Podłapał chyba od Monstera, ale pewny nie jestem - stwierdziłem, kolejny już raz wzruszając ramionami. - Sprawdzisz wreszcie ten telefon?
- A, tak tak, już - mruknął Soujirou, odblokowując ekran Callfona. Przez chwilę skupił się na wiadomości, po czym cmoknął niezadowolony.
- Kumiko chce, żebym przyjechał do niej, bo ma coś ważnego do przegadania. Dasz sobie tutaj radę sam z Xiaogou? - spytał, wstając i podchodząc do szafy z ubraniami.
- Tak, pse mamy - teatralnie pokiwałem głową jak małe dziecko. Mężczyzna prychnął śmiechem.
- Widzę, że poczucie humoru ci wróciło. Nie będzie aż tak źle - nie przejmując się obecnością mnie i Xiaogou, Soujirou ściągnął z siebie piżamę i zaczął naciągać bieliznę. Ubranie się w przecierane spodnie i o ton jaśniejszą jeansową koszulę zajęło mu chwilę, podczas której mogłem popodziwiać jego sylwetkę. Mimo że wyjątkowo nie miałem ochoty na seks, sam widok idealnie zbudowanego ciała przyprawiał mnie o lepszy nastrój. - Hei, możesz mi coś obiecać? - spytał poważnie, gdy w końcu dopiął ostatni guzik bluzki.
- Cokolwiek - odpowiedziałem bez namysłu.
- Obiecaj mi, że nie będziesz próbował sobie nic zrobić, gdy mnie nie będzie, dobrze? Sama myśl, że mógłbym wrócić i zobaczyć cię martwego… - Soujirou zacisnął pięści, spuszczając wzrok w kąt pokoju.
- Nie martw się, już mi przeszło - stwierdziłem miękko, wstając i podchodząc do mężczyzny. Sięgnąłem jego policzka i pogłaskałem wierzchem dłoni. - Dzięki tobie. Powiedz tylko, że wrócisz i mnie nie zostawisz, a będę czekał choćby i rok.
- Dwie, trzy godziny w zupełności powinny wystarczyć - aktor ujął moją dłoń w swoją i pocałował ją, ledwo muskając skórę ustami.

~~^.^~~

Dobiegała powoli trzynasta. Po raz kolejny zerknąłem na zegarek, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie wróci Soujirou. Mężczyzna zadzwonił jakieś trzy godziny temu i powiedział, że do południa na pewno przyjedzie. Nie przyjechał. Zaczynałem się już poważnie denerwować, czy nic mu się nie stało. Może miał jakiś wypadek na drodze? Może zaatakował go jakiś psychofan? Albo Zu sobie przypomniał o groźbie, jaką mi składał jeszcze nie aż tak dawno temu? Kurwa, dlaczego to zawsze musi się przydarzać komuś z mojego otoczenia?!
Miałem właśnie do niego zadzwonić, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Wszyscy zawsze używali domofonu, więc z ulgą przyjąłem fakt, że to Soujirou się wreszcie pojawił, a wcześniej pewnie stał w jakimś korku. Gdy jednak otworzyłem drzwi, zastałem na korytarzu nie ukochanego, a jakiegoś mężczyznę w średnim wieku.
- Pan Heisuke Tsukigami? - mężczyzna kiwnął mi głową formalnie.
- Hei. Tak, to ja, o co chodzi? - spytałem podejrzliwie. Nie przypominałem sobie, żebym informował jakąkolwiek organizację o tym, że nie mieszkałem w dotychczasowym miejscu, a u kochanka.
- Nazywam się Akihito Sanori. Przysyła mnie mecenas Toguchi, pański prawnik - odpowiedział i sięgnął do czarnego nesesera, dotychczas trzymanego kurczowo w lewej dłoni. Niezgrabnie wygrzebał z niego dużą, białą kopertę, na której od razu zauważyłem bardzo charakterystyczne dwa srebrzyste paseczki taśmy używanej w sądzie do zabezpieczania pism. - Mecenas Toguchi kazał mi przekazać panu ten dokument, twierdząc, że będzie pan wiedział, co to jest. Kazał mi również wytłumaczyć panu ewentualne nieścisłości, jeśli nie rozumiałby pan czegoś z języka prawniczego. Mogę wejść? - spytał, wskazując ręką na wnętrze domu. Zerknąłem za siebie, zauważając przy okazji głowę wyglądającego zza ściany ciekawie Xiaogou.
- Wolałbym nie, dam sobie jakoś radę sam - odpowiedziałem po chwili, zbierając myśli. Nie miałem w sobie tyle odwagi, by otworzyć pismo z wyrokiem podczas nieobecności Soujirou.
- Nalegam. Mecenas Toguchi chcia…
- Powiedziałem już, że nie - przerwałem mu ostro, a Xiaogou za mną zawarczał krótko. - Poradzę sobie sam. Jeśli to jakiś problem, to proszę powiedzieć Sano-ojisanowi, że otworzyłem list przy panu. Nie wydam pana, że było inaczej. A teraz proszę już sobie iść - stwierdziłem sztywno, powstrzymując się przed zamknięciem drzwi przed nosem prawnika.
- Jak pan sobie życzy - stwierdził w końcu mężczyzna z westchnieniem. - Proszę chociaż wziąć moją wizytówkę i w razie wątpliwości zadzwonić - orzekł, wyciągając nie do końca wiadomo skąd wizytówkę na bielutkim papierze kredowym.
- Oczywiście. Do widzenia - wziąłem szybko podawaną mi wizytówkę i spojrzałem wymownie na mężczyznę.
- Do widzenia - odpowiedział nieco niezadowolony, ale, na moje szczęście, odszedł. Gdy tylko zamknąłem za nim drzwi, osunąłem się po nich, siadając w kucki.
Poczułem na ręce coś chłodnego i wilgotnego. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że Xiaogou trąca mnie nosem w swojej psiej postaci, kładąc po sobie uszy. Spróbowałem się uśmiechnąć, ale niezbyt mi to wyszło.
- Wszystko w porządku, maluchu - wymamrotałem, przyciągając psa do siebie i wtulając się z jego ciepłą sierść. Wbrew moim słowom, wcale nie czułem się w porządku. Nie podejrzewałem do tej pory, że mogę aż tak bardzo się bać zobaczenia wyroku, na którym przecież już mi nie zależało. A przynajmniej tak myślałem do tej pory. - Wszystko w porządku - powtórzyłem ponownie, chcąc zakląć rzeczywistość. W odpowiedzi Xiaogou ziewnął szeroko, a po korytarzu rozniosło się echo rytmicznego uderzania ogonem o ścianę.
Siedzieliśmy tak ładną chwilę: ja skulony, a Xiaogou popiskując i ziewając od czasu do czasu, uspakajając mnie po psiemu. W pewnym momencie nad naszymi głowami rozległo się charakterystyczne kliknięcie otwieranego zamka. Mimo strachu wywołanego przez otrzymanie pisma, poczułem ulgę, gdy mój Soujirou się wreszcie pojawił z powrotem. Zerknąłem w górę i, ociągając się, wstałem na zwiotczałe już nieco nogi.
- Już jesteś - stwierdziłem, starając się zachować spokój w głosie. Mimo to, mężczyzna od razu zauważył, że coś jest nie tak, bo przytulił mnie mocno.
- Ktoś tu był - stwierdził, prowadząc mnie w stronę salonu.
Gdy się tam znaleźliśmy, położyłem na stole nieco już wymiętą kopertę. Soujirou tylko zerknął na nią przelotnie i uśmiechnął się ciepło do mnie.
- Będzie dobrze, mój mały lisku - stwierdził, sadzając mnie na kanapie. Klęknął przede mną i pomasował kciuki moich dłoni. - Chcesz ją otworzyć? - spytał po chwili, gdy już się trochę rozluźniłem.
- Sam nie wiem… Chyba powinienem - mężczyzna uniósł się na rękach, żeby sięgnąć mojego policzka i pocałował go.
- W takim razie idę zaparzyć herbatę i razem zobaczymy, co ci przysłali, hm?
- Czekaj - złapałem wstającego mężczyznę za nadgarstek, zatrzymując go. - Ja pójdę. Kontakt z ziołami dobrze mi zrobi. Chcesz coś szczególnego, czy wolisz zwykłą herbatę?
- Zdam się na twój smak - odpowiedział wesoło, siadając. Przeszedłem do kuchni i sięgnąłem do szafki z herbatami. Przed moją wprowadzką kuchnia Soujirou była niemal niezagospodarowanym terenem i, poza sprzętem naprawdę dobrej jakości, trudno było w niej cokolwiek znaleźć - żadnych przypraw, mięsa, produktów suchych, czy kartek z przepisami. Teraz prawie brakowało miejsca w szafkach. Wyciągnąłem prasowane listki melisy i suszone w całości różowe kwiaty chryzantem.
- Jesteś głodny? - spytałem, sięgając po dwie szklane filiżanki z przydymianym na biało dołem. Naprawdę nie miałem pojęcia, skąd Janette wytrzasnęła ten komplet, ale dość szybko stał się moim ulubionym. - Przygotowałem lassagne z łososia, trzeba ją tylko jeszcze upiec.
- To nie masz ochoty na wyjście do restauracji? - spytał Soujirou, a ja zawahałem się przez chwilę, stawiając szklaną zastawę na blacie.
- Na obiedzie dzień się nie kończy, prawda? - spytałem w końcu figlarnie i zalałem ułożony w prosty wzór susz. Nie miałem przeszkolenia w tworzeniu kwitnących herbat, ale mimo to znajomość z Jyuuro objawiała się różnymi dziwnymi umiejętnościami.
- To co? Otwieramy? - spytałem w końcu niepewnie, gdy postawiłem na stole w salonie filiżanki.
- Wszystko zależy od ciebie, mój mały lisku - w odpowiedzi kiwnąłem jedynie powoli głową. Wypuściłem powietrze z ust ze świstem i wziąłem do rąk kopertę. Zerknąłem jeszcze na Soujirou, a gdy ten kiwnął zachęcająco głową, podważyłem języczek koperty paznokciem i powoli ją otwarłem.
W środku znajdowały się dwie kartki zapełnione drobnym, nieco pochyłym drukiem. Jedna była w języku angielskim, druga japońskim i, sądząc po nagłówkach, zawierały dokładnie tę samą treść. Odłożyłem obcojęzyczne pismo i z pięścią zaciśniętą na spodniach Soujirou zacząłem czytać.
„[…] Sąd rejonowy w Ikebukuro po rozpoznaniu sprawy z powództwa Sayie Tsukigami-Honami przeciwko Heisuke Tsu-kigami z artykułu 275 par. 32 […] orzeka o niezasadności powództwa i oddala je w całości. […] Zasądza się równocześnie zwrot zasiłku małżeńskiego w kwocie ¥100 000 w ratach miesięcznych […] oraz obciąża kosztami sądowymi powódkę.
[…]”
Siedziałem przez chwilę, wlepiając się bezmyślnie w papier.
- Souji, to znaczy, że… - zacząłem w końcu. Cały czas nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie miałem przed oczyma. Byłem pewny, że to tylko wymysł mojej zszarganej wyobraźni.
- To znaczy, że możesz mi spokojnie oddać już zegarek mamy - stwierdził mężczyzna, całując mnie we włosy i przytulając od tyłu. - Wiedziałem, że ci się uda. Szkoda tylko, że takim kosztem.

~~^.^~~

Oblizałem dyskretnie usta i złożyłem sztućce na talerzu. Souji jeszcze kończył swoją porcję lasagne, a Xiaogou dzióbał rozgrzebaną po całym talerzu maź. Sięgnąłem po zimną już resztkę herbaty, obserwując kochanka. Nawet w tak prozaicznej czynności jak jedzenie miał w sobie coś czarującego. Zwykliśmy jeść w ciszy, dlatego poczekałem, aż mężczyzna zje, po czym zabrałem całą zastawę do umycia.
- Dalej żałujesz, że nie poszliśmy do restauracji? - zapytałem sugestywnie, mrużąc oczy.
- Ani trochę, mój mały lisku. Wątpię, by w Tokio znalazł się szef kuchni dorastający do pięt mojemu kuchmistrzowi - stwierdził i wyciągnął przed siebie ręce, sugerując, bym usiadł mu na kolanach. Bez najmniejszego zawahania to zrobiłem, zaplatając ręce na szyi mężczyzny. W przeciwieństwie do ubiegłego tygodnia, wreszcie czułem, że chce mi się żyć. Wyrok zupełnie pogrążający raszpę i obecność mojego ukochanego mężczyzny były wszystkim, czego teraz potrzebowałem. Powoli nawet zaczynałem się cieszyć z tego, co wyszło na rozprawie.
- To jak tak dobrze mi poszło, może się gdzieś wybierzemy, hm? Masz kilku znajomych w teatrach, może by ci się udało coś załatwić - stwierdziłem mruczącym tonem.
- Wiedziałem, że ci się poprawi humor - stwierdził Soujirou, głaszcząc mnie w pasie. - A nawet, gdyby nie, to miałem zamiar ci go poprawić i zrobiłem już kilka rezerwacji. Wiem, że zawsze zajmujesz się swoimi pazurkami sam, ale może miałbyś ochotę wyjątkowo na wizytę u kosmetyczki, z którą pracuję czasem na planie? Musiałem trochę jej obiecać, ale zwolniła sobie dzisiejsze popołudnie. A potem…
- A potem? - spytałem, przejeżdżając palcem po policzku mężczyzny.
- A potem sprawdzimy, jak te pazurki zachowują się w praktyce. Chyba, że masz już zajęty wieczór - Soujirou pocałował mój palec, gdy ten zetknął się ze skórą na ustach mężczyzny. Uwielbiałem, gdy mężczyzna się ze mną droczył. Zupełnie, jak gdyby Soujirou - aktor i uwodziciel brał górę nad Soujirou - stonowanym pedagogiem. Kochałem obu Soujirou’ów, ale to ten pierwszy doprowadzał mnie do szaleństwa.
- Chyba nie mam większego wyboru, prawda? - zachichotałem. - A co z Xiaogou? Nigdy nie zostawał na całą noc sam.
- Tym też się zająłem. Xiaogou bardzo chętnie spotka się z Monsterem i Jyuuro. Prawda, maluchu? - Xiaogou podniósł głowę znad talerza i popatrzył na nas, nie do końca wiedząc, czego się od niego wymaga. Oboje się roześmialiśmy. - Ale miło, że zaczynasz się interesować Xiaogou.
- Po prostu nie lubię remontów, jak zdemolowałby całe mieszkanie - odpowiedziałem po chwili speszony.
- Oczywiście, mój mały lisku. To co, dam ci pół godzinki na odświeżenie się i porywam cię do Molly.

~~^.^~~

- Musisz się spotkać wreszcie z Lillym, wiesz? - przygryzłem figlarnie język, wyglądając przez okno. Od jakiś prawie trzech kwadransów siedzieliśmy w mitsubishi, powoli jadąc w stronę Tamy. Nie… „jadąc” zdecydowanie nie było odpowiednim słowem. Okazało się, że mieliśmy wyjątkowe ostatnimi czasy szczęście trafić na dwa wypadki samochodowe, dzięki czemu więcej czasu staliśmy w korku niż poruszaliśmy się. - A z Danielem już zwłaszcza. Osobiście spotkaliśmy się może ze trzy razy, ale tobie by się przydała znajomość z nim.
- To znaczy? - naprawdę podziwiałem, jak Soujirou mógł cały czas patrzeć przed siebie skupiony niczym przy jeździe dwieście na godzinę, podczas gdy dociskał hamulec do podłogi.
- Nie znam szczegółów, ale jest jakimś reżyserem, czy coś takiego. Sądząc po tym, że ostatnio większość czasu spędza w Ameryce i Europie, pewnie popularnym - wzruszyłem ramionami. Mimo że lubiłem chodzić do teatrów, jeszcze nie natknąłem się na nic reżyserowanego przez kochanka Lilly'ego, chociaż ponoć był rozchwytywany. - Daniel Kitomi, jeśli cokolwiek ci to mówi.
- Daniel Kito… TEN Kitomi?! - Soujirou po raz pierwszy zupełnie przeniósł wzrok z ulicy na mnie. - W sensie ten od ostatniej wersji teatralnej „Moulin Rouge” w Paryżu i inscenizacji „Zewu Chtulhu” w San Diego Musical Theatre?
- Chyba tak. Lilly wrócił może ze dwa tygodnie temu z San Diego, więc pewnie chodzi o tego - stwierdziłem beznamiętnym tonem. Szczerze mówiąc, nie podobał mi się ten błysk w oku Soujirou. - Rozumiem, że to ktoś ważny?
- Nie mów tak, mój mały lisku - mężczyzna uśmiechnął się w jakiś taki dziwny sposób, ale nie wiedziałem, co to miało oznaczać. - Kitomi jest cholernie znany. Każdy chce dla niego grać. Chyba po to proponowałeś mi spotkanie z nim, prawda?
- I zaczynam tego żałować - prychnąłem, odwracając wzrok w stronę szyby.
- Hej, Hei, nie mów tak. Wiesz przecież, że interesujesz mnie tylko ty - poczułem dłoń mężczyzny na moim udzie. - No, spójrz na mnie, mój mały lisku.
- Jak znam Lilly'ego, to pewnie ma go okręconego wokół palca, ale jeśli tylko chociaż spróbujesz…
- Nie spróbuję. Trochę zaufania do własnego mężczyzny, co? - Soujirou mrugnął mi zalotnie i zwrócił wzrok przed siebie. Wreszcie mogliśmy przejechać przez korek na otwartą ulicę. - Chyba już przerabialiśmy wystarczająco dużo razy ten sam temat, prawda, mój mały lisku? Zrelaksuj się i nie myśl już o niczym. Dalej chyba będzie już przejezdnie, więc powinniśmy dość szybko dojechać. Okolica Molly jest dość… ekscentryczna, więc przejdziemy się pieszo kawałek, dobrze?
- Jasne - mruknąłem, opierając głowę o zagłówek fotela i przymykając oczy. - Włączysz jakąś muzykę?
- Pasuje ci jazz?
- Cokolwiek - mruknąłem, unosząc nieco powieki. - Nie lubię ciszy.
Nie mówiliśmy już więcej nic, standard jazzowy na saksofonie w zupełności wystarczał, by wypełnić pustkę i rozluźnić atmosferę. Nie przepadałem jakoś za jazzem, ale ten utwór był wyjątkowo znośny. Może po prostu do tej pory źle szukałem. Tak, jak Soujirou przewidywał, piosenka nie zdążyła dolecieć do końca, a mężczyzna zatrzymał się i wyłączył silnik.
- Hei, jesteśmy już na miejscu - oznajmił, klepiąc mnie delikatnie po ramieniu.
- Mhm, słyszę - odpowiedziałem mu luźno, odpinając po omacku pas. Wysiedliśmy z samochodu i rozejrzałem się po okolicy. Zatrzymaliśmy się przy czymś, co potrafiłem określić jedynie jako cmentarzysko robotów na środku osiedla mieszkaniowego. - Jesteś pewny, że to dobry adres?
- Mówiłem ci, że Molly mieszka w dość wyjątkowej okolicy - stwierdził Soujirou ze śmiechem. - Jej mąż jest konstruktorem instalacji mechanicznych, czy jakoś tak, więc ustawia wszędzie po okolicy te swoje rzeźby. Ale poza tym, jest zupełnie fajnym gościem. Kilka razy pomagał nam przy scenografii.
- Ale ona jest normalna, tak? - spytałem ostrożnie, wywołując jeszcze większą wesołość aktora.
- Nie martw się, nic nie zrobi twoim drogocennym pazurom.
- No ja mam nadzieję - prychnąłem, udając obrażonego. Soujirou chwycił mnie za zdrowy nadgarstek i pociągnął za sobą.
- Chodźmy już, Molly pewnie będzie jak zwykle narzekać, że nie pojawiłem się na czas - stwierdził tylko z chichotem.
Soujirou poprowadził mnie krętymi uliczkami dość spokojnego osiedla. Gdyby nie te dziwaczne figury stojące co kilkadziesiąt metrów, powiedziałbym, że nie było w okolicy nic nadzwyczajnego. Kilka razy spotkaliśmy jakieś starsze małżeństwo, czy grupkę nastolatków, którzy zwracali uwagę na Suojirou. Ten, ze zwinnością aktora pierwszej klasy, zbywał ich jednym, czy dwoma krótkimi zdaniami.
Przechodziliśmy właśnie przez most ponad dołem o niezbyt zidentyfikowanym celu istnienia, gdy do moich uszu dotarł przeraźliwy wrzask. Oboje z Soujirou odwróciliśmy się w stronę krzyku i to, co zobaczyłem, zmroziło mi krew w żyłach. W zaułku, za kubłami na śmieci zobaczyłem mężczyznę w średnim wieku atakującego nożem jakiegoś skulonego pod ścianą chłopaka. Nie byłyby to dla mnie aż tak szokujące, gdyby nie fakt, że atakowany przykrywał się skrzydłem. Wyraźnie jego, prawdziwym skrzydłem. Łowca!
Zareagowałem nim zdążyłem pomyśleć, co robię.

 Od ziemi się odbiłem, na człowieka z obnażonymi kłami skoczyłem. W ustach słony smak krwi poczułem, moje szczęki na przedramieniu mężczyzny się zacisnęły, aż do kości promieniowej docierając. Mężczyzna nożem się zamachnął, na kilka kroków odskoczyłem, wysoko do góry napuszony ogon uniosłem, syknąłem. Sprężystym skokiem człowieka zaatakowałem, masą ciała go na ziemię przewróciłem. Mnie zaatakować spróbował, jego rękę do ziemi przycisnąłem, ciężar ciała na łapę położoną na jego nadgarstku przenosząc. Ze złością zaszczekałem, zębami sięgnąć jego gardła spróbowałem. Się szamotał, mi jedynie go w żuchwę drasnąć się udało. Poirytowany warknąłem.
- Hei, nie! - za mną krzyk się rozległ. Przez bark zirytowany zerknąłem, że ktoś mi przeszkadzał. W wylocie korytarza mój mężczyzna z przerażoną miną stał. - Hei, proszę cię. Przecież nie chcesz być taki, jak on. Nie jesteś mordercą.
Człowiek pode mną wyrwać się spróbował, na niego ostrzegawczo warknąłem, kły pokazałem, je aż po same dziąsła obnażyłem. Przerażony. Jeszcze raz na mojego mężczyznę i na ofiarę zerknąłem, z ociąganiem ręce i nogi ofiary zwolniłem. Mężczyzna przez chwilę jeszcze na mnie sparaliżowany patrzył, na niego syknąłem, uciekł. Na sztywnych nogach do mojego mężczyzny podszedłem.

Drżałem. Podniosłem wzrok na Soujirou, a w jego oczach zobaczyłem strach.
- Souji, ja… - zacząłem, ale sam nie wiedziałem, co mogłem mu powiedzieć. Byłem idiotą, w ogóle nie myśląc, że kochanek zobaczyłby mnie zabijającego innego człowieka. Nawet, jeśli miałem do czynienia z Łowcami, moim największym obowiązkiem było chronienie Soujirou! Przed chwilą o tym zapomniałem i takie były tego efekty.
- Już dobrze, mój mały lisku, już dobrze - wyszeptał mężczyzna, przytulając mnie do siebie. - Nie bój się, wszystko jest w porządku - zesztywniałem, słysząc te słowa. Czyżby Soujirou w takiej sytuacji bał się O MNIE zamiast MNIE? Nie, to niedorzeczne! Naprawdę nie wiedziałem, co powinienem teraz zrobić. Miałem cholernie wielką ochotę przytulić kochanka, ale przecież nie mogłem liczyć na to, że mężczyzna dobrze zareaguje na dotyk kogoś, kto właśnie o mało co nie popełnił zbrodni na jego oczach.
Odsunąłem się od Soujirou, walcząc z własnymi emocjami i podszedłem do atakowanego wcześniej chłopaka. Patrzył teraz na mnie z niedowierzaniem i trochę strachem.
- Wszystko w porządku? - spytałem ostrożnie. Widziałem, że Genusmuto nie wie, czy powinien mnie traktować jako przyjaciela, czy kolejnego oprawcę. - Jestem Hei Guyie, kokko - dodałem, licząc, że pomoże to chociaż trochę chłopakowi i wysunąłem lisie uszy i ogon.
- Nicholas Tarnee, jestem rukiem - odpowiedział po chwili wahania, zerkając przez ramię na swoje polepione krwią, masywne skrzydło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.