Pasek

Chronica Genusmuto Logo

Chronica Genusmuto Logo

piątek, 28 lipca 2017

Rozdział V

Zacisnąłem zęby jeszcze mocniej niż dotychczas, walcząc z chęcią snu. Sam nie wiem, jakim cudem udało mi się pokonać kolejne stopnie. W końcu niemal wpadłem na piętro. Ostatkiem silnej woli doczłapałem do pokoju. Nawet do końca nie byłem pewny, czy straciłem przytomność, czy to czas dookoła zwariował.
W końcu udało mi się ustatkować oddech. Wiedziałem, że muszę jak najszybciej zająć się zaschniętą już do połowy raną raną. Naprawdę nie miałem na to ochoty. Adrenalina, która pozwoliła mi dowlec się do domu powoli opuszczała teraz organizm i zaczynałem odczuwać tego skutki. Bolało mnie dosłownie wszystko. Byłem niemal pewny, że następnego dnia nie będę w stanie się nawet ruszyć.
Przeleżałem kolejne minuty w bezruchu, bijąc się z własną determinacją. W końcu rozsądek medyczny zwyciężył. Podniosłem się ciężko na ręce i sięgnąłem pod łóżko po walizkę. Niemal nieświadomie otworzyłem szyfrowaną zapadkę.
Gdzie, u cholery ciężkiej, jest ta hera… mam! Zgarnąłem do żaroodpornej probówki od strzykawki jednocześnie prawie 10 tabletek z utwardzonego białego proszku i podsunąłem nad przenośny palnik chemiczny. Dlaczego to musi tyle trwać?! W końcu w szkle pojawiła się bursztynowa, jeszcze gęsta ciecz. Nie czekałem na to, by do końca się rozpuściła. Drżącą ręką wbiłem igłę w przedramię. Działaj, błagam cię…
Opadłem ciężko na ścianę za łóżkiem, dysząc. Modliłem się, by moja odporność na psychotropy okazała się na tyle słaba, że będę w stanie choć na chwilę skupić się na czymś innym niż ból. Stary zegar ścienny miarowo wybijał kolejne, dłużące się sekundy, powoli odbierając nadzieję na ucieczkę przed wewnętrznym ogniem.
Minuta po minucie odzyskiwałem kontrolę nad własnym umysłem. Wiedziałem, że to tylko początek.
Przeszedłem na drżących nogach pod szafę z ubraniami. Wysunąłem spod niej dość dużą apteczkę na metalowych kółeczkach-szynach. Chciałem popchnąć nogą, żeby przejechała pod łóżko. Ostatecznie wykonałem ruch autodestrukcyjny i wylądowałem na ziemi. Tym razem nie zdołałem powstrzymać wrzasku, gdy niespodziewanie przez żywe ciało przeszedł rażący spazm bólu. Opadłem na zdrową dłoń, dysząc w nierównej walce o samokontrolę.
- Nie… kurwa… nie rób… mi te.. mi tego… - wysapałem i właśnie wtedy poczułem na ramionach gorący uścisk. Krzyknąłem i spróbowałem się wyrwać do tyłu. Nie udało mi się to.
- Hei! Hei, co się dzieje? - spytał mnie mocno zaniepokojony, męski głos. Spod wilgotnych oczu popatrzyłem w górę i kilka centymetrów przed moją twarzą ujrzałem Soujirou. Czy mógł być, kurwa by go brała mać!, jakiś gorszy obrót sprawy? - Hei, ty… Matko jedyna, to krew!
- Nie, ketchup - pierwotny plan zakładał, by moje słowa zabrzmiały luźno i niefrasobliwie. Koniec końców wyszła desperacka próba ukrycia za sobą żyrafy. Mężczyzna z przerażeniem patrzył to na mnie, to na swoje, umazane krwią palce.
Po kilku dłużących się sekundach zawieszenia, oczy Soujirou błysnęły, oznajmiając, że mężczyzna podjął jakąś decyzję. Wstał z klęczek i pomógł mi wstać, trzymając mocno po bokach. Gdy wreszcie przyjąłem pozycję pionową i z głuchym klapnięciem oparłem się o jego pierś, przełożył rękę pod moim ramieniem i poprowadził do łóżka.
- C-Co ty robisz? - wystękałem w końcu, siadając ciężko na pościeli.
- Jak to: co? Idę na dół po ojca i Saiye-san, żeby zadzwo…
- Nie! - krzyknąłem i szarpnąłem się na tyle gwałtownie, że rozdrapany już częściowo strup zupełnie się rozkleił. Po moich plecach pociekła nowa strużka ciepłej krwi. - Wciągnij w to psy, to cię - przerwałem, żeby wziąć głębszy oddech. - to cię zabiję - dokończyłem w końcu z głową opartą o ścianę. Zdecydowanie nie brzmiało to wiarygodnie. O dziwo, posłuchał.
- To co ja mam…
- Pomóż mi albo spierdalaj - te marne dziesięć tabletek dawało nad wyraz dobry efekt. Czyżbym stracił aż tyle krwi, by tak nędzne stężenie dawało efekt zbliżony do pożądanego u normalnych ludzi?
Soujirou w końcu westchnął i widać było, że odpuścił temat. Najwyraźniej wreszcie do niego dotarło, że sprowadzenie tu kogokolwiek skutkowałoby tłumaczeniem się przed psiarnią. A to było niebezpieczne nawet dla niego.
- Co mam robić? - spytał w końcu mężczyzna pojednawczym tonem. - I gdzie ty, do cholery jasnej, mi uciekłeś, żeby się bawić w jakieś cosplaye?
- Jakie znowu… - dopiero po chwili zrozumiałem, jak wielki błąd popełniłem. Kurwa mać! Przecież on nie może się dowiedzieć… Zakląłem po chińsku pod nosem. - To tego też ci mamuśka nie mówiła? - prychnąłem, starając się ukryć własną konsternację. Ja pierdolę, myśl, Hei!!!
- Że lubisz przebieranki z tymi swoimi kochankami? Wątpię, by ją to interesowało - Soujirou rozejrzał się po pokoju, a jego wzrok padł na wciąż otwarty kuferek pełen tabletek. - To są…
- Dragi - dokończyłem za niego, machając ogonem. Oczy Soujirou rozszerzyły się nienaturalnie, a ja tylko uśmiechnąłem się lekko. - Wolisz najpierw posłuchać baj…eczki o lisich uszach, czy mi po-pomożesz? - spytałem po chwili kontemplacji widoku.
- Ja… t-tak, co mam robić? - spytał w końcu z ociąganiem.
- Tam leży apteczka. Daj ją tu - poleciłem. - Weź też ręcznik, będzie… będzie ciszej - dodałem po chwili wahania. - Aha, na stole jest woda - Soujirou skinął krótko i po przysunięciu apteczki nalał do wysokiej szklanki wodę, wrzucił dwie kostki samorozpuszczalnego cukru z cukierniczki i przysunął mi do ust. Przynajmniej tego nie musiałem mu tłumaczyć. W przeciągu pięciu sekund naczynie było puste.
- Mam jeszcze…
- Starczy. Najpierw najważniejsze - odchyliłem na chwilę głowę, żeby móc głębiej oddychać. Wiedziałem, że za chwilę skończy się ten mój przywilej. - Otwórz apteczkę. Nie ma klucza - instruowałem dalej, a Soujirou bez słowa wykonał to, co mu poleciłem. Najwyraźniej gluś nauczył go jakiś tam podstaw współpracy medycznej. - Najpierw bandaże zwykłe. Co najmniej 3 najszersze. Im więcej, tym lepiej. Ze dwie dziesiątki i powinno starczyć. Zostaw gdzieś w okolicy ręki ze dwie rolki zapasowe. Masz? - mężczyzna skinął głową, więc kontynuowałem.
~~^.^~~

Opadłem bokiem na tors Soujirou, równając oddech. Koło mnie leżała pusta butelka po salbutamolu, zakrwawione szmaty, pęseta i strzępy opatrunków. <<salbutamol - wybiórczy antagonista receptorów beta2, silny lek rozszerzający oskrzela i poprawiający wentylację płuc; przyp. aut>>
- Jesteś pewny, że to była odpowiednia ilość? - spytał Soujirou, poprawiając się pode mną na łóżku.
- Dla mnie tak. Mówiłem ci już, że mam bardzo zawyżony próg odporności - odpowiedziałem niemal sennym głosem. Podczas ponadgodzinnej operacji ściągania ze mnie stwardniałych warstw powstrzymujących krwotok, wyciągania naboju oraz w miarę porządnego bandażowania, do mojego krwiobiegu wpuszczona została ilość morfiny i jej pochodnych wystarczająca do wytrucia kilkunastu dorosłych mężczyzn. Może nawet większa. - Więc? - zerknąłem do góry na mężczyznę.
- Co: więc?
- Chciałeś coś zapytać, prawda? - stwierdziłem sugestywnie. Miałem już wystarczająco dużo czasu, by dojść do wniosku, że najprostsza i najbardziej efektywna będzie „ścieżka prawdy”. Niemal nie mogłem się już doczekać, aż Soujirou zapyta mnie wreszcie o uszy.
- Ja? A, tak, skąd ta rana? - omal nie parsknąłem śmiechem, powstrzymując się jedynie ze względu na wizję poruszenia powoli układającej się rany.
- Bawimy się w podchody, co? - spytałem, zaplatając sobie ogon wokół kolan. - No dobrze, skoro tak to sobie wymarzyłeś - wzruszyłem zdrowym ramieniem. - Pojechałem z Zu do Czerwonej Twierdzy, a tam była już jakaś inna triada. Szczerze mówiąc, nie pamiętam nawet, która. Zu zdążył ich zauważyć, zanim mnie zabili, więc uciekłem. Tyle - odpowiedziałem beznamiętnym tonem. Skłamałbym, mówiąc, że takie strzelaniny, zwłaszcza na terenie należącym do samego centrum Czerwonych Sztyletów, były czymś normalnym. Jednak byłem mentalnie pogodzony z myślą, że mogła mi się przydarzyć śmierć od kuli. W końcu na co zasługuje truciciel tylu ludzi?
- Więc… więc chcieli cię zabić? - pytanie Soujirou wydało mi się śmiesznie naiwne.
- Oczywiście, że tak. W końcu to mafia. Inna sprawa, że nie zależało im na mnie w szczególności, jestem tylko chemikiem na poziomie capo piccolo, nie przesadzajmy. Zwłaszcza, że ponoć zależało im na Zu.
- A ten Zu to…
- Mój capo i jeden ze strażników dona - odpowiedziałem i skrzywiłem się nieznacznie, gdy po mojej ranie przeszedł niespodziewany dreszcz. Nastała chwila ciszy zaburzonej jedynie przez mój głośny oddech. W końcu pierś Soujirou pode mną podniosła się i wiedziałem, że wreszcie przejdzie do rzeczy.
- Oni wiedzą, że jesteś zmiennokształtny?
- Tsa, od tego się w sumie wszyst… - zawahałem się skonsternowany i poderwałem, nie zważając na protesty ciała. - Chwila, skąd ty wiesz o Genusmuto? Jesteś zwykłym człowiekiem, to mogę na sto procent powiedzieć…
- W końcu jestem aktorem - mężczyzna wzruszył ramionami, jak gdyby nic poważnego się nie stało. - Zadziwiająco dużo takich jak ty robi w mojej branży. Montażyści, dźwiękowcy, rzadziej aktorzy, czy reżyserzy. Nie jestem zbyt dobry w rozpoznawaniu, kto jest kim, chyba, że się przyznają do tego - dodał z uśmiechem i wyciągnął do mnie rękę w pojednawczym geście. Ja jednak wolałem pozostawić między nami trochę większą odległość. - Więc?
- Tsa, jestem Nigrum Vulpes, lisem czarnym. Głównie dlatego zajmuję się dragami - stwierdziłem, nie wyzbywając się do końca podejrzliwego tonu.
- Czyli…
- Mogę się zmieniać w czarnego lisa. A przynajmniej w teorii. W praktyce z faktycznym lisem to-to za wiele wspólnego nie ma. No, ale w końcu nie wybierałem, jak wyglądały kokko - wzruszyłem ramieniem, opierając się ostrożnie o ścianę. - A poza tym mam nosa do dragów. Dosłownie.
- Nie rozumiem… - Soujirou wydawał się być nieco zagubiony w moim krótkim wywodzie. No tak, ostatecznie nawet jeśli wiedział o Genusmuto, pewnie była to wiedza ograniczająca się do świadomości istnienia.
- Dobra, to zacznijmy może od początku - westchnąłem, przewracając oczami. - Genusmuto, czyli zmiennokształtni, są mieszanką genotypu ludzkiego i zwierzęcego, a właściwie demonicznego, który reprezentował dane zwierzę. To wiesz, tak?
- To to nie jest jakaś mutacja po zoofilii, czy coś? - prychnąłem śmiechem, ale zorientowałem się, że mężczyzna pytał zupełnie poważnie.
- Oczywiście, że nie - machnąłem ręką z niezbyt znanego mi samemu powodu. - Kiedyś po ziemi chodziły demony. No wiesz, wampiry, kitsune, kappy, wilkołaki i reszta tego mitologicznego tałatajstwa. Dość duża część mogła się zmieniać w ludzi... lub przynajmniej ludziopodobne. Demony posiadające część homo i animalia dość często były co najmniej neutralnie nastawione do „czystych” ludzi, więc interakcje międzygatunkowe nie były aż tak dziwne. Po kilku pokoleniach takich krzyżówek organizm już nie rozróżniał, co ma po kim i wytrzymywał zarówno ludzkie, jak i demonie geny. I to właśnie jest Genusmuto - istota z niewypieralnym podwójnym genotypem. Połączenie między częścią homo a animalia jest na tyle płynne w naszych żyłach, że możemy przechodzić między jednym a drugim w zasadzie instynktownie - Soujirou przypatrywał mi się tak intensywnie, że musiałem przenieść wzrok na miarowo kołyszący się ogon. - Z tym, że te instynkty działają też, jakbyśmy sobie ich nie życzyli i pod wpływem silnych emocji, czy czynników zewnętrznych koniec końców lądujemy w postaci pośredniej, jak ja teraz - stwierdziłem, ruszając uszami dookoła osi. Od dłuższego czasu utrzymywałem tę zawieszoną postać celowo, by transformacją nie wystraszyć Soujirou.
- Czyli tylko jak się przestraszysz, czy ucieszysz czymś, to możesz być tym lisem? - spytał w końcu mężczyzna. Zauważyłem, że od dłuższej chwili gładził nasadę mojego ogona, co nie było wybitnie nieprzyjemnym uczuciem. Na ułamek sekundy przed oczyma stanął mi ojciec.
- Nie. Przy odpowiednio silnym zaburzeniu psychicznego spokoju, wyskakują mi uszy i ogon. Jeśli jestem zrównoważony mogę świadomie przechodzić zarówno z pełnej formy do drugiej pełnej formy, jak i przybrać tą pośrednią. No, albo po prostu pozostać fizycznie w takim samym stanie i tylko zapożyczyć sobie umiejętności tej drugiej strony. Powiedzmy, jako Vulpes rozumieć, co się do mnie mówi w ludzkim języku, czy jako człowiek wyczuwać trucizny.
- Trucizny? - brew Soujirou uniosła się znacząco. Widziałem, że mężczyźnie najbardziej nie podobała się właśnie ta część.
- Chiny już w czasach demonów słynęły z zaawansowanej wiedzy o czymś, co przez całe wieki nazywano alchemią. Trucizny, substancje psychoaktywne, ziołolecznictwo i inne pokrewne. Czarne Vulpes nie pochodzą od kitsune, tylko od chińskich kokko, strażników Gwiazdy Północnej. Gdy alchemicy po nocach odprawiali swoje rytuały, a w zasadzie to zajmowali się tym, co europejskie zielarki i czarownice, prosili kokko o przychylność. W sumie to sam nie wiem, czy najpierw kokko zajęły się alchemią, a potem zostały patronami alchemików, czy na odwrót. Ale koniec końców czarne Vulpes posiadają w instynkcie wiedzę alchemików i potrafią określić właściwości jakiejś rośliny, czy substancji z lepszą dokładnością niż wieloletni znawcy po badaniach. A że wiedza ewoluuje na przestrzeni pokoleń, podejrzewam, że obecnie mógłbym powiedzieć więcej niż pełnokrwisty kokko kilkaset lat temu, gdy na świecie nie było jeszcze tyle chemicznie wytworzonych związków i znanych źródeł naturalnych.
- Czyli nie tylko tą złą stronę znasz, tak? - dla mężczyzny był to temat wyraźnie ważny z jakiegoś nieznanego mi powodu. Wzruszyłem ramionami i poruszyłem uszami nerwowo, gdy z dołu dobiegł mnie odstający od reszty dźwięk. Najwyraźniej parka na dole skończyła seans.
- Nie. Mój ojciec był kardiochirurgiem, a babka ponoć zarabiała na medycynie naturalnej, chociaż tego drugiego nie mogę być pewny. Oboje z dziadkiem umarli przed moim przyjściem na świat - dodałem, widząc pytające spojrzenie Soujirou. Prawda była taka, że ojciec nie lubił mi o nich opowiadać, a ja niezbyt chciałem naciskać na ukochanego tatę. W związku z czym wiedziałem tylko tyle, ile wywnioskowałem z dostarczonych mi strzępów informacji.
- Więc dlaczego zdecydowałeś się wykorzystywać tę złą stronę? Wiesz, jakby coś, to mogę porozmawiać z ojcem, w końcu ma jakieś tam znajomości wśród lekarzy - stwierdził, ale ja pokiwałem przecząco głową.
- Człowiek przyparty do muru nie ma wielkiego wyboru. A teraz siedzę już w tym za głęboko. Zresztą, nie jest to takie złe, jak by się wydawało. Mam zapewnione życie na odpowiednim poziomie, ochronę siebie i swojego majątku, wolność w tym, co robię, laboratoria, ludzi i co tylko jeszcze będę chciał - odpowiedziałem luźno. - A, no i takich mężczyzn, jakich tylko chcę. To też duży plus - na tę uwagę Soujirou wyraźnie się skrzywił.
- Nie powinieneś spać z każdym napotkanym mężczyzną, jeszcze się czymś zarazisz - powiedział w końcu, wstając. Był taki słodki z tą swoją zazdrością…
- Więc mi ich zastąp - stwierdziłem wesoło. Aktor właśnie miał coś powiedzieć, gdy na mnie popatrzył i zorientował się, o czym myślałem.
- Późno już jest, powinieneś iść spać - oznajmił w końcu, podchodząc do drzwi. - Gdybyś czegoś potrzebował, możesz mnie zawołać, będę tutaj dzisiaj nocował.
- Chyba nie sądzisz, że usnę z tym - uśmiechnąłem się krzywo, klepiąc się po lewym barku. - No, chyba, że pomożesz mi się tego pozbyć. Dziś jest pełnia.
- Nie widzę związku między jednym a drugim - Soujirou oparł się plecami o drzwi i założył na siebie ręce. Czyli jednak go zainteresowałem.
- Genusmuto posiadają zdolność regenerowania lekkich i średnich ran w pewnych okolicznościach. Następna moja okazja dopiero za jakieś 90 dni - ziewnąłem szeroko, odsłaniając wydłużone, ostre kły zwierzęcia i machnąłem zniecierpliwiony ogonem.
- W takim razie w jaki sposób mogę ci pomóc? - widziałem po Soujirou, że nie był zbytnio przekonany do mojej rewelacji, choć była ona zgodna z prawdą. Oczywiście, nie każda pełnia się nadawała. Musiała to być pierwsza pełnia zupełna astronomicznej pory roku z dokładnością do dnia. Poza tym dochodziła jeszcze kwestia układu planet i Słońca, jednak one rzadko przeszkadzały na tyle skutecznie, by niemożliwa była jakakolwiek regeneracja.
- Prześpij się ze mną.

2 komentarze:

  1. Wreszcie wróciłam do cywilizacji, więc mogę na nowo zacząć komentować.
    To "Prześpij się ze mną." naprawdę ma w czymś pomóc, czy zostało rzucone dla przyjemności Heia?
    Podoba mi się mitologiczne/fantastyczne nawiązanie do powstania Vulpes. Oryginalny pomysł, zwłaszcza że po Internecie krąży wiele opowiadań ze zmiennokształtnymi stworzonymi przez eksperymenty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yey! Stęskniłam się za Tobą. (Piszę z deską przesłaniającą mi pół ekranu dopóki jeszcze nie zafoliowałam mebli, wybacz za błędy)
      To "Prześpij się" będzie miało ciąg dalszy w następnym rozdziale. A jaki, nie zdradzam. :D
      Miło mi, że Ci się podoba. Wersji z eksperymentami nie lubię, przeczą jakiejkolwiek wiedzy biologicznej. A skoro już mam w to plątać magię, to opcja z "samo się zrobiło" wydaje mi się najbardziej naturalna. Zwłaszcza, że można potem rozszerzać ją w nieskończoność. Wiesz - a skąd się wzięli? A skąd tam byli? Jak przeszli stamtąd tutaj? Jeśli demony są prawdziwe to co jeszcze?
      Pozdrawiam i witam na pokładzie ponownie.

      Usuń

Komentarze wulgarne, obraźliwe lub w inny sposób naruszające netykietę usuwam. Proszę na nie nie reagować.
Komentarze niedotyczące bloga proszę umieszczać w zakładce SPAM, inaczej zostaną one usunięte. Dziękuję za wyrozumiałość.